Zdrajca Ludzkości - 2

3 1 0
                                    

     Ruszyłem w stronę pola ćwiczebnego, położonego na tyle daleko, by nie straszyć zwierząt, ale też na tyle blisko, by mieścić się przed murem wioski, bez wścibskich oczu szpiegów, czy ataków innych stworzeń z zewnątrz. Był to ubity kawałek terenu, zabezpieczony na końcu grubą i wysoką warstwą piachu zabezpieczającą przed rykoszetami i ślepo lecącymi kulami.

Podszedłem powoli i oparłem się o drewniany słup, podtrzymujący konstrukcje daszku. Profesor uwielbiał modernizować broń na miejscu, stąd musiał mieć osłonę przeciwko kaprysom matki natury. Wyciągnąłem z kieszeni podłużne małe zawiniątko, po czym zapaliłem je, używając kamienia ognia. Te maleńkie cuda nadawały się idealnie do przechowywania różnych czarów, upraszczając nasze życie. Zważywszy na to, że każdy człowiek naturalnie może używać tylko jednego żywiołu, z wyjątkiem skomplikowanych uroków, był to jeden z lepszych wynalazków nieludzi.

Zaciągnąłem się dymem, czując, jak z ciała ulatuje zmęczenie. Silva niezmiernie irytował swoim namawianiem do niejedzenia mięsa i innymi głupstwami, tak jednak posiadał odpowiednie umiejętności w dziedzinie ziół i leczenia. „Dym Wzmacniający", jak bestioludzie nazywali papierosy, okazał się strzałem w dziesiątkę, umożliwiając niektórym uspokojenie i trwanie na warcie całą noc. Ogromną wadą niestety była możliwość uzależnienia się od niego i niemiły zapach, odstraszający zwierzynę. Ograniczyliśmy produkcje tego tworu, choć ja wracałem do niego, gdy w okolicy nie widziałem swych ukochanych żon.

Zabrzmiała kolejna salwa, po niej kolejna, przerwana okrzykiem bólu i metalicznym trzaskiem.

— Nic ci nie jest Razor? — spytał Profesor, podchodząc do nieszczęśnika.

— To tylko rozbita warga.— odpowiedział ranny. — Nic wielkiego, ale materiał w broni znowu nie wytrzymał po drugim strzale. Musiałem rozzłościć duchy, że tylko mi odstrzeliły odłamki.

— Jakieś problemy, uczony? — Podszedłem bliżej, widać było, że coś nie idzie dobrze.

— Nasz kochany wódz, cóż za miła wizyta. — Z jego oblicza na chwile znikła troska, w międzyczasie towarzysze odprowadzili rannego do szamana. — Napotkałem małą, ale do usunięcia przeszkodę. Mianowicie po usprawnieniu działania prochu, zwiększając tym siłę pocisku oraz eksplozji ładunków wybuchowych, nic nie wskazywało, by była jakaś wada. Normalne karabiny, które od kilkuset lat używają ludzie, zyskały na tym, lecz gdy nową mieszankę użyłem w prototypach, ujawnił się feler. Przy pierwszym wystrzale wszystko wyglądało dobrze, niestety ponownie naciskając spust, zamek albo się topił, albo odłamki metalu raniły strzelca.

— Jakieś błędy w przetapianiu albo w mieszaniu stopów?

— Nie, nie. — Od razu zaprotestował. — Po prostu temperatura w czasie kolejnych wystrzałów drastycznie ulega zwiększeniu. Przede mną próbowano stworzyć automaty, nie rozwiązano problemu z temperaturą, choć posiadali skoncentrowaną manę, znacznie odporniejszą i mniej niebezpieczną. Rada stwierdziła, że skoro stara broń się sprawdza, to po co tworzyć nową i to tak wysokim kosztem.

— Myślałem, że stworzyli oręż napędzany maną.

— To stara technologia, na której oparto lepszą. Najpierw próbowano z samą energią, była zbyt niestabilna. Później dodali manę plus pocisk, coś na kształt pocisku zespolonego. Jak sam wiesz, trzeba mieć odpowiednie naczynie, by magazynować taką moc. Zwykły metal nie nadawał się, a kamienie pękały przy uderzeniu iglicą. Co to za naboje, kiedy nie wiesz, czy nadal działają, czy nie. Owszem można je naładować, ale czy na polu bitwy ktoś o tym pamięta? Jakoś stworzyli potrzebny stop i wrócili do magicznej energii, strasznie nie lubili prochu, wynalazku po dawnej cywilizacji. Nowa amunicja okazała się łatwiejsza do produkcji i tańsza, co znacznie zakryło wady w postaci osłabiania gęstości z czasem, czy tworzenia w lufie niebezpiecznego osadu, o czym dowiedzieli się po jakimś czasie.

MurOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz