30:"Czyli po pracy jestem twoją dziewczyną?"

272 19 2
                                    

Otworzył oczy i spojrzał na nią. Wpatrywała się w niego z uśmiechem gładząc jego polik. Zamrugał powiekami i uśmiechnął się pod nosem. Przytulił swoją twarz do jej dłoni. Przetarł oczy i westchnął rozleniwiony.
- Dzień dobry - lubił to słyszeć z jej ust. Nie umiał tego zrozumieć ale kiedy to mówiła coś kazało mu się uśmiechać.
- Dzień dobry - cmoknął jej dłoń. Uśmiechnęła się do niego szeroko.
- To co mówiłeś wczoraj o tym oficjalnie oficjalnym to tak naprawdę? - spojrzał na nią słysząc to. Wpatrywała się w jego oczy w skupieniu.
- Że za rok? Owszem. Ale tak naprawdę nie chce mi się tyle czekać. Dla ciebie jest to ważne więc dla mnie też będzie - złapał jej dłoń. Przysunęła się do niego
- Czyli po pracy jestem twoją dziewczyną? - roześmiał się pod nosem. Nie miała nic do stracenia. Mogła jeszcze zyskać.
- Wolałbym cały czas, ale tak. Jeśli chcesz oczywiście - oznajmił spokojnie zaciskając palce na jej dłoni. Nachyliła się nad nim i cmoknęła jego wargi.
- To było pytanie?
- Było - skinął głową. Widział ekscytację w jej oczach. Błyszczały ślizgając się po jego twarzy. Pocałowała go.
- Chcę - nawet nie ukrywała swojej ekscytacji w głosie. Zaśmiał się cicho patrząc na nią.
-Czyli mnie kochasz? - roześmiała się słysząc to pytanie. Pogłaskała jego polik.
- Kocham - rzuciła. Jego oczy zrobiły się okrągłe z zaskoczenia. Uśmiechnął się i objął ją przyciągając do siebie. Poczuł jak cmoknęła jego ramię. Będzie tą kobietą, która nie odejdzie. Bo o to walczył.
- Mogę cie o coś zapytać - obrócił głowę w jej kierunku. Podniosła wzrok
- Dawaj - czuł jej palce przesuwające się po jego klatce piersiowej.
- Dlaczego nie chcesz mieszać pracy i życia prywatnego?
- Bo to nie wypali. Jeden z moich byłych pracował w tej samej jednostce i w tym samym szpitalu co ja. Jak się posprzeczaliśmy rano to obrywali pacjenci. Drugi z moich byłych był ze mną tylko w tej samej jednostce. Też nie było za ciekawie. Zwłaszcza kiedy wszyscy gadali o tym, że na boku bzyka panią zaopatrzeniowca. Wiedzieli wszyscy tylko nie ja - mruknęła rozgoryczona
- Nie chcę odbijać na pracy naszych problemów. Tak jak było na samym początku, jak się na mnie wyżywałeś - roześmiał się w głos. Nigdy nie powiedział i nie powie jej prawdy dlaczego był takim dupkiem. Uznał, że wyjaśnili sobie to wtedy w gabinecie. Cmoknął jej czoło. Teraz tego nie skopie. Nie pozwoli jej odejść.

Wszedł do remizy i uśmiechnął się na widok wszystkich szeroko. Stanął przy swojej szafce. Powinien się uspokoić. Ale to co stało się wczoraj dalej było dla niego nie do pojęcia. Spędzili cały dzień w łóżku. I oficjalnie po pracy miał nową dziewczynę. Brzmiało to zabawnie. Obrócił się dookoła. Nie wiedział czy ona już przyszła.
- Cześć -Stella stanęła w drzwiach i spojrzała na niego uważnie.
-Cześć - rzucił
- Pokaż się - podeszła do niego i zaczęła przyglądać mu się w skupieniu. Odwrócił wzrok na nią. Przesuwała wzrokiem po jego twarzy.
- Bee ma na ciebie dobry wpływ - mruknęła. Roześmiał się odwracając wzrok.
- Co wy z tym macie?
- Nie umiecie trzymać łap przy sobie jak jesteście obok. Oboje. Kelly to widać - poklepała go po ramieniu. Roześmiał się w głos. Usłyszeli gong wezwania i po chwili karetka już wyjeżdżała z hangaru. Pędziły na miejsce. Sylvie próbowała dopić kawę ale wlała jej do kubka zbyt dużo. Zatrzymały się przy pustostanach. Wysiadły i rozejrzały dookoła. Nie lubiły wchodzić do takich budynków. Wszystko było w nich możliwe.
- Paramedycy! - Sylvie weszła pierwsza. Na podłodze było pełno kurzu. Bee ściągnęła brwi przyglądając się otoczeniu. Złapała blondynkę za ramię.
- Zapytajmy czy to dobry adres. Zobacz ile kurzu jest na podłodze - mruknęła. Czuła dziwne zaniepokojenie. Sylvie uniosła brew i rozejrzała się dookoła. Miejsce wyglądało jakby nikt tu nie chodził od kilku lat co najmniej. Centrala potwierdziła adres więc obie weszły do środka. Drzwi trzasnęły cicho. Poruszały się w kierunku wnętrza budynku krzycząc co chwilę. Echo odpowiadało. Tak jakby nikogo tu nie było. Brett też czuła z każdą chwilą większe zaniepokojenie. Usłyszały nagle we dwie ciche cyknięcie. Spojrzały na siebie i opadły na ziemię w momencie w którym kula ognia wystrzeliła w górę. Temperatura podniosła się o kilkanaście stopni. Natychmiast. Rozejrzały się dookoła. Spojrzały na siebie.
- Centrala tu karetka sześćdziesiąt jeden
- Tak, sześćdziesiąt jeden - głos kobiety docierał jakby z oddali
-Potrzebujemy wsparcia. W miejscu wezwania wybuchł pożar odcinając nam możliwość wyjścia - głos Bee był poważny. Ale nie była poważna. Była przerażona. Rozglądała się dookoła. Nie podda się bez walki. Po suficie latały języki ognia strzelając z zadowoleniem. Gryzący dym zbierał się nad nimi. Obróciła się na plecy i jęknęła. Sylvie spojrzała na nią zaskoczona.
- Wozy są w drodze - głos umarł w trzaskach ognia.
- Sylvie zbliżmy się gdzieś do jakiejś szpary po powietrze - podniosła się.Blondynka zerwała się z miejsca. Złapały się za ramiona i skierowały w kierunku jakiejś ściany. Bee rozglądała się uważnie. Potrzebowała się zorientować w jak wielkim bagnie jest.

Dojechali na miejsce i stanęli za karetką. Z zewnątrz ten budynek wyglądał normalnie. Wyskoczyli z wozu i zabrali się za organizowanie całej akcji. Martwili się o nie. Obie. Wiedzieli, że Beatrice nie pozwoli im zrobić krzywdy. Będzie walczyła za jedną i za drugą. Ale nie wiedzieli co ich czeka w środku. Musieli je stamtąd jak najszybciej wyciągnąć. Casey rozdzielił im zadania. Mouch wyglądał jakby chciał tam wlecieć pierwszy.

Kolejny wybuch tylko je przewrócił. Ale trzeci sprawił, że zawalił się jeden z regałów. Kawałki metalu, drewna i Bóg wie czego otaczały je z każdej strony. Kurz wdzierał się w ich nosy i drażnił. Szatynka próbowała się obrócić ale czuła się jak w trumnie. Do tego czuła rosnącą ciągle temperaturę.
- Sylvie, słyszysz mnie?
- Jasne. Cała jesteś?
- Leżę pod półką -wysapała - Co z tobą?
- Próbuje odkopać swoją nogę

Dwa następujące po sobie wybuchy nie napawały ich zadowoleniem. Byli przerażeni. To co działo się w magazynie było pułapką. Nie wiedzieli w którym kierunku poszły.
- Sylvie! Bee! - Cruz pierwszy przeskoczył przez linię z ognia, która odcinała im możliwość ucieczki. Kelly czuł tylko dziecięcą panikę. Bo coś jej się stało. Przechodzili w głąb magazynu nawołując.
-Tutaj! - głos blondynki brzmiał jakby z oddali. Zatrzymali się obaj
- Sylvie!
- Tuuu. Bee jest przyciśnięta półką - dostrzegli jak próbowała się podnieść z rumowiska. Pędem ruszyli w jej kierunku. Była lekko poobijana i pozdzierana. Rozglądali się dookoła z paniką. Kelly pomógł jej zejść. Krztusiła się od dymu i pyłu.
- Gdzie jest Bee?
- Gdzieś tam gdzie ja byłam. Nie wiem, przestała się nagle odzywać -rzuciła przerażona a on poczuł jak coś podchodzi do jego gardła. Jak to się przestała odzywać? Złapał za kamerę termowizyjną. Namierzył ją kilka metrów przed sobą. Poprosił o wsparcie ignorując rozpacz, która nim targała. Nie mogła tam zginąć. Wsunął się na gruzowisko i zaczął podnosić kolejne elementy. Zjawił się Tony i Matt. Sylvie siedziała na zewnątrz opatrywana przez medyków z innej karetki. Czuła dziecięce przerażenie. Bo to ona by tam leżała. Reakcja Bee była natychmiastowa. Odepchnęła ją na bok. I jeśli coś jej się stanie tam to będzie jej wina. Łzy ciekły jej po twarzy. Próbowała się uspokoić. Ale to co właśnie przeżyły. Nie wiedziała co o tym myśleć. Zerwała się z miejsca widząc jak z budynku wychodzą Casey i Tony niosąc Bee na desce. Za nimi wyszedł Severide. Chyba był zbyt przerażony tym co się stało. Blondynka poczuła jak boli ją kostka. Musiała mieć ją skręconą. Usiadła ponownie na trawie i zaczęła zsuwać z siebie buta. Widziała jak Kelly wskoczył do karetki za sanitariuszem. Miał to w nosie. Musiał się upewnić, że nic jej nie jest. Jeden z sanitariuszy dostrzegł co robiła i ruszył z pomocą. Kostka napuchła i zrobiła się lekko sina. Nie napawało ją to optymizmem.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now