14:"Czyli mnie lubisz? "

315 17 17
                                    

Wyszła z urazówki czując jak ciągnie ją polik. Jedna z pielęgniarek była pod wrażeniem jej wytrzymałości. Nawet się nie skrzywiła. Leżała na łóżku na boku z zamkniętymi oczyma i nic nie mówiła. Odpowiadała na pytania. Ale tylko to. Nie marudziła. Teraz wyszła na poczekalnie. Na jej widok podnieśli się wszyscy. Wszyscy już wiedzieli. Wiedzieli, że go stamtąd wyniosła. Ale nie mogła zostawić go na pastwę losu. Tak nie potrafiła. Siedzieć bezczynnie i czekać też nie umiała. Zwłaszcza kiedy po prostu odpadł. Tak zupełnie niespodziewanie. Jeszcze chwilę prędzej rozmawiał z nią normalnie. Westchnęła czując jak Mouch przytulił ją do siebie. Zawisła na jego szyi czując jak adrenalina z niej wypływa.
- Wszystko dobrze?
- Jasne - mruknęła - Trochę mnie ciągnie - dodała. Siedzieli tutaj wszyscy. Stella i Sylvie rozsunęły się dając jej miejsce żeby usiadła. Mouch pomógł jej. Kiedy zajęła miejsce obie otoczyły ją ramionami. Przymknęła powieki oddychając głęboko.
- Jeśli potrzebujesz to zawiozę cie do domu - Boden spojrzał na nią
- Nie, nie. Jest okej - potarła swoje dłonie i uśmiechnęła się do niego. Mężczyzna poklepał ją po ramieniu. Był pod ogromnym wrażeniem kiedy dowiedział się co zrobiła. Nie spodziewał się po niej czegoś takiego. Wyglądała dość niepozornie. A na pewno była o połowę mniejsza od Severide'a. Jednak to zupełnie nie przeszkadzało jej wziąć go na swoje barki. Czekali na jakiegokolwiek lekarza. Czuła rosnące zmęczenie. Tego chyba było trochę za dużo. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Przymknęła oczy i odchyliła głowę. Siedzieli w poczekalni. Severide zniknął na bloku z dwie godziny temu. Prowizoryczne opatrunki założone przez Bee zdały egzamin. Ona siedziała między Stellą a Sylvie i czuła co raz większe zmęczenie.

Ocknęła się czując mocne szarpnięcie. Zerwała się na równe nogi i spojrzała na Matt'a. Kapitan odsunął się krok od niej widząc jej gwałtowną reakcję. Szybko otarła twarz i skrzywiła się kiedy dotknęła opatrunku.
- Wracamy do domu. Severide jest już na sali ogólnej i jutro będzie można go odwiedzić - oznajmił. Skinęła głową
- Tak jest - poruszyła głową. I razem z pozostałymi skierowała się do wyjścia. Wyszli na parking do samochodów. Nikt się nie odzywał. Ale widziała na ich twarzach ulgę. Czyli musiało być z nim dobrze. Chłód wieczora obudził ją do końca. Skierowała się do karetki.

Weszła do mieszkania. Po powrocie do remizy Boden kazał jej wracać do domu. Z każdą chwilą czuła rosnący dyskomfort. Nie chciała się kłócić z komendantem. Skinęła głową i po pół godzinie była już w drodze do domu. Teraz weszła do swojego mieszkania. Odrzuciła torbę na podłogę koło drzwi. I zsunęła z siebie kurtkę. Kiedy postawiła bose stopy na panelach czuła przyjemny chłód podłogi. Rozluźniała się z każdym krokiem. Oczywiście, że była zestresowana, przerażona. Zwłaszcza kiedy budynek zaczął się walić. Nie chciała jeszcze umierać. Miała wiele rzeczy do zrobienia. Usiadła na kanapie i jęknęła. A jeszcze jak znalazła Kelly'ego pod gruzami nie mogła pokazać mu swoich łez. Nie walczyła sama ze sobą. Zależało mu na nim. W ten dziwny sposób. Nie działała przeciwko sobie. Dopiero sobie teraz zdała sprawę, że lubiła spędzać z nim czas. Mimo, że wyraźnie mu powiedziała, że pracują razem i to się nie sprawdzi on nie tracił zapału. Nie umiała odpowiedzieć sobie dlaczego. Ale z drugiej strony nie był paszkwilem. Jego zielone spojrzenie było głębokie. Szeroki uśmiech. Przymknęła oczy. Nie wiedział tylko o niej wielu znaczących rzeczy. Że była na dnie. Tego nie wie w sumie nikt z Remizy. Obróciła się na bok i zamknęła oczy. Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Poduszkę wsunęła pod głowę. Wpatrywała się w wyłączony telewizor. Ostatni raz tak czuła się po przyjęciu Medalu. Pusta, skołowana. Nawet w czasie między ewakuacją i ceremonią był pełen emocji. Przesłuchania, kontrola chorych. Nawet na chwilę nie zwolniła. Spała po dwie lub cztery godzin na dzień. Ale czuła się wypoczęta. Jednak gdy z Medalem Honoru wróciła do domu poczuła to co teraz. Pustkę, zmęczenie, panikę. Powoli docierało do niej co zrobiła, co się stało. Odłożyła telefon na podłogę. Wiedziała, że powinna się położyć do łóżka. Ale nie miała siły. Chciała chwilę się zregenerować.

Uśmiechnął się na jej widok. Stanęła w drzwiach przyglądając się mężczyźnie na łóżku w skupieniu. Widząc jego spojrzenie uśmiechnęła się szeroko. Weszła do sali.
- Cześć - położyła dłoń na jego dłoni. Poczuła jak zacisnął palce
- Myślałem, że nie przyjdziesz - oznajmił spokojnie.
- Matt zadzwonił - uśmiechnęła się do niego i usiadła na krześle. Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Unieruchomiona noga już mu nie dokuczała. Nabawił się kilku nowych blizn. Ta na boku i na ramieniu. Kawałek bloku spadając na niego uszkodził jego żołądek. To spowodowało krwotok wewnętrzny. Ale dzięki niej nie było wyścigu z czasem. Casey powiedział mu wszystko. To jak bez najmniejszych pozorów wyniosła go. Ona. Taka niższa od niego o głowę i przynajmniej o połowę mniejsza.
- Sama z siebie byś tu nie przyszła? - uniósł brew
- Nie wiem - wzruszyła ramionami - Pewnie bym przyszła. Ale nie dzisiaj - spojrzała na niego. Uniósł brew przyglądając się jej w skupieniu.
- Matt powiedział mi wszystko - złapał jej dłoń
- Nie mogłam cie tam zostawić. I nie umiem nic nie robić - zacisnęła palce na jego dłoni. Uśmiechnął się patrząc na nią.
- Czyli mnie lubisz?
- A czy ja ci powiedziałam kiedykolwiek, że cie nie lubię?
- No to co znaczy to wszystko co...
- Kelly, pracujemy razem. To wystarczający powód... Znaczy inaczej. Lubię cię, ale dopóki będziemy razem pracować będzie to tak wyglądać - wyjaśniła.
- Dlaczego?
- Umiesz oddzielić sprawy prywatne od zawodowych?- uniosła brew przyglądając się mu w skupieniu. Usiadła wygodniej na krześle.
- Umiem. Zdziwiłabyś się - oznajmił spokojnie. Zaśmiała się cicho i spojrzała na niego. Nachyliła się w jego kierunku i oparła podbródek o ramę jego łóżka. Spojrzał w jej oczy. Dotknął opatrunku na jej poliku. Zaśmiała się cicho.
- Co zrobisz jak zostanie blizna?
- Usunę - mruknęła. Nie krępowała się już w jego obecności. Może powinna dać i jemu i sobie szansę. Sama nie wiedziała co ma zrobić.
- A ta rymowanka, którą wczoraj mi recytowałaś była w sumie całkiem ładna - zaśmiała się cicho słysząc to
- Leki jeszcze działają? Ona jest okropna
- Mówiłaś, że cię uspokajała
- Bo to prawda. Kiedy nad głową latały ci rakiety musiałeś coś znaleźć co odwróci twoją uwagę od tego
- Ale taką straszną rymowanką?
- Najczęściej pomagało
- Nie lubisz mówić o Afganistanie?
- Nigdy nie chciałam być w wojsku. Mój ojciec spakował mnie i wysłał do szkoły bez rozmawiania z kimkolwiek. Całe moje życie to tylko dyscyplina, nauka, przygotowania do wyjazdu na misje. Chciałam leczyć ludzi. Od zawsze. Zaczęłam robić studium medyczne. A po misji zapisałam się na studia.
- Zostawisz remizę?
- Kiedy tylko odbiorę tytuł. Chcę przejść na staż i zacząć robić specjalizację - kiwnęła głową. Uśmiechnął się szerzej.
- Jaką specjalizację?
-Psychiatrię. Chcę pomagać ludziom jak ja. Z PTSD i na odwykach
-Odwykach?
- Przez całe moje życie nigdy nie byłam nawet na imprezie. Całe swoje życie spędzałam tylko w internacie. Nawet na święta, wakacje byłam skazana na internat. Kiedy rzuciłam wojsko i zeszłam do cywila postanowiłam wszystko nadrobić. Przez dwa lata nie trzeźwiałam. Najgorzej było kiedy moja mama umierała. Nie radziłam sobie z tym. W sumie nie wiem czy dalej tak nie jest. Jason wywiózł mnie na odwyk. Dlatego nie piję już żadnego alkoholu od pięciu lat - spuściła wzrok. Nie była dumna z tego. Wpatrywał się w nią zaskoczony. Nie wiedział o niej nic. Ale to czego się teraz dowiedział. Nie przeszkadzało mu to. Podobała mu się. A to co miała za sobą było już mało istotne. Zawsze liczyła się dla niego teraźniejszość. Jak to, że siedziała tutaj i zupełnie szczerze o tym powiedziała. I nie da jej powodu żeby w niego zwątpiła. W jakikolwiek sposób. Była przecież w pewien sposób do niego podobna. Widział ją wtedy w klubie. Bawiła się na trzeźwo. Korzystała z życia. Ale robiła to na swój, oryginalny sposób.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now