13:"Nie znasz innych wierszyków?"

316 19 11
                                    

Budynek który dostrzegły zza zakrętu je przeraził. Gruzowisko. Zawaliła się stara kamienica. Pełno mieszkań. Dziewczyny miały nadzieję, że pustych. Zatrzymały samochód przy wozach i wyjęły cały potrzebny sprzęt. Chłopacy wbiegli do środka. One miały tutaj czekać. Jak zwykle. Pojawił się Casey i Severide.
-Dziewczyny weźcie kaski i kurtki. Wejdziecie do środka trzeba ustabilizować poszkodowanych - Boden spojrzał na nie. Obie skinęły głowami i wzięły swoje plecaki. Parsknęła czując jak kask opada na jej oczy. Musi się nauczyć go dopasować. Fuknęła wsuwając palce pod kask i napięła ściągacz. Podniosła wzrok na Kelly'ego. Złapał jej plecak.
- Jak coś będzie się z tobą działo, od razu daj mi znać - wyjaśnił. Dostrzegła jak Sylvie i Matt wchodzili do budynku frontowymi drzwiami.
- Tak jest - skinęła głową. Ruszyła za nim trzymając swoją torbę. Kurtkę zapięła pod samą szyję. Plecak zupełnie jej nie ciążył. Odwróciła głowę i spojrzała na ruiny budynku. Odwróciła wzrok na strażaka. Butla z tlenem na plecach i haligan w dłoni. Ostatnie miesiące były dla niej dziwnie krępujące. Severide wyraźnie się do niej znowu przystawiał. Ale oni pracowali razem. Dla niej to była wystarczająca przeszkoda. Weszli tylnymi drzwiami. Gruz zabrzęczał jej pod nogami. Odwrócił się w jej kierunku. Puścił jej oczko. Słyszała trzaski w radiu. Prychnęła czując jak kurz wdziera się w jej nos. Na zębach też czuła ten ziarnisty posmak. Kawałki gruzu, ścian leżało dookoła niej.
- Casey idziemy na górę -mruknął Severide do radia
- Przyjąłem. My jesteśmy już z pierwszą grupą - głos Matt'a rozszedł się po całym holu. Trzask radia. Skierowali się do schodów.
- Ostrożnie tylko - mruknął w jej kierunku. Odczekała chwilę kiedy Kelly wszedł na schody. Ruszyła za nim. Rozglądała się nasłuchując.

Potężny wstrząs ściął ją z nóg. Poczuła jak wszystko ucieka jej spod nóg. Wyciągnęła rękę łapiąc się czegokolwiek. Słyszała krzyk Severide'a. Ale dobiegał jakby z oddali. Zacisnęła powieki poddając się siłom grawitacji. Zdążyli wejść na drugie piętro kiedy wszystko zaczęło sypać się na ich głowy. Drewniana balustrada spowolniła jej upadek kiedy ją pochwyciła. Skrzywiła się czując jak obrywa w twarz. Kilogramy betonu dalej spadały na nią. Nie wiedziała gdzie jest Kelly. Opadła na podłogę czując jak balustrada leci na nią. Jęknęła zakrywając twarz. Zwinęła się w kłębek. Odruch wojskowy. Musi przeczekać cały cykl zapadania się budynku. Radio trzaskało. Przez huk słyszała pojedyncze słowa. Nie wiedziała ile czasu leżała. Kurz zaczął już opadać. Policzyła w myślach do dziesięciu i podniosła się. Rozejrzała się dookoła. Gruz leżał na piętrze. Tu strop jeszcze wytrzymywał.
- Severide!! Norman!! - wściekły głos Bodena rozbrzmiał z radia.
- Tu Norman - odezwała się - Drugie piętro zapadło się. Nie wiem gdzie jest porucznik Severide. Wszystko leży na pierwszym piętrze. Nie wiem ile to wytrzyma - rzuciła oddychając. Starała się uspokoić.
- Cała jesteś?
-Tak, komendancie. Idę szukać Severide - otarła twarz i spojrzała na swoją dłoń. Miała rozwaloną twarz. Skrzywiła się. Trochę ją zapiekło. Zaczęła nasłuchiwać. Dostrzegła swój plecak. Leżał pod kawałkiem muru. Podeszła tam. Miała nadzieję, że coś się nie uszkodziło. Splunęła. Czuła w ustach smak krwi. Rana na jej poliku mocno krwawiła. Nachyliła się. Napięła mięśnie i podniosła kawałek betonu. Odrzuciła go do tyłu. Z plecaka wyjęła opatrunki. Nakleiła jeden na swoją twarz. Splunęła. Poczuła się jak wtedy. Jak tej jednej nocy która zmieniło się wszystko. Była poddenerwowana. Zdawała sobie sprawę, że musi działać jak najszybciej.

Ocknął się nagle. Alarm bezczynności piszczał natrętnie. Nie pamiętał za wiele. Szedł z przodu. Ostatnie co pamiętał to jej wzrok. Jej spojrzenie pełne niepewności. Ona się nie bała. Ale czego się spodziewał. Próbował się podnieść. Ból w ręce szybko ostudził jego zapęd. Odwrócił głowę. Rozerwany materiał odsłaniał ogromną ranę. Jęknął
-Severide! - głos dobiegał z oddali. Odwrócił głowę. Nie wiedział skąd. Poruszył ręką i ból go zamroczył.
- Bee! Tutaj! - wrzasnął nabierając powietrza. Słyszał jakieś szuranie. Wolną ręką starł kurz z twarzy. Czuł piasek w oczach i ustach.
- Severide!! - jej krzyk pojawił się z drugiej strony. Wciągnął powietrze w płuca. Krzyknął. Krzyczał dopóki go nie znalazła. Spojrzał na nią jak wsunęła się przez małą szparę. Spojrzała na niego odkładając walizkę obok jego głowy
- Cały jesteś? - klęknęła obok niego
- Ręka i noga - mruknął - Co masz na twarzy?
- Rozcięło mi polik - rzuciła mimochodem i odwróciła się w kierunku jego nogi. Przyciśnięta była na piszczelu kawałkiem betonu. Otworzyła walizkę. Nie odzywała się. Poczuł jak podeszła do jego nogi.
- Dasz radę?
- Nie przejmuj się - machnęła ręką. Obserwowała wszystkie bloki leżące dookoła
- Komendancie tu Norman. Mam porucznika Severide'a. Ma rozwaloną rękę i podejrzewam złamanie nogi albo kostki. Przytomny - rzuciła do radia. Usłyszał trzask
- Gdzie jesteście?
-Wydaje mi się, że południowo-wschodnia strona - rzuciła -Alarm bezczynności wyrzucę do przodu, nasłuchujcie - dodała. Odwróciła się do mężczyzny i nachyliła nad nim. Poczuł jej dłoń jak wsunęła pod jego łopatkę. Złapała jego alarm i wysunęła go przez szczelinę którą tu weszła. Zajęła się jego nogą. Nie była przerażona. W takich sytuacjach odczuwała spokój. Zachowywała zimną krew. Nie mogła panikować. Nie umiała panikować. Zrzuciła z jego nogi kawałek bloku. Kiedy dotknęła miejsca urazu, syknął.
- Módl się żeby to nie była kostka - rzuciła klękając. Otworzyła torbę i złapała za usztywniacz. Odwróciła się w jego kierunku.
- Dlaczego ty jesteś taka spokojna?
- Spokojnie jak na wojnie. Dwa lata byłam medykiem w Afganistanie - rzuciła. Syknął czując jak próbuje zsunąć z jego stopy, buta.
- Severide, skup się na moim głosie - odwróciła się do niego
- Liczko ma gładkie i mowę kwiecistą
czarci ten pomiot z naturą nieczystą
Życzenia twe spełni zawsze z ochotą,
da ci brylanty i srebro i złoto
Lecz kiedy przyjdzie odebrać swe długi,
skończą się śmiechy, serdeczność przysługi.
W pęta cie weźmie, zabierze bogactwo
byś cierpiał katusze, aż gwiazdy zgasną - wyrecytowała i zdjęła jego buta. Jego pisk był cichy, jakby był zaskoczony tym co się stało. Spojrzała na jego stopę. Zgrubienie na kostce nie było zbyt duże. Oby to było tylko obicie. Założyła usztywniacz recytując wierszyk jeszcze raz. Usłyszała jego śmiech. Odwróciła wzrok w jego kierunku.
- Co?
- Nie znasz innych wierszyków? - parsknął. Zaśmiała się cicho
- To piosenka. Z mojej ulubionej gry na PlayStation - wyjaśniła - Nawet w Afganistanie ją sobie nuciłam. Pozwalała mi się rozluźnić.
- Nie mówisz o tym,dlaczego?
- Bo nie ma o czym. Mówienie o wojnie nie jest miłe -mruknęła nachylając się nad jego ręką. Odsunęła materiał kurtki.
- A Medal Honoru za co dostałaś? - zastygła w bezruchu i odwróciła się w jego kierunku. Była przerażona. Zamrugała powiekami i odwróciła w kierunku jego ramienia. Nie chciała do tego wracać.
- Nie ważne - rzuciła
- Ważne. Dla mnie ważne - skrzywił się czując jak dotyka rany na jego ramieniu. Złapała za opaski i zaczęła je zakładać.
- Dlaczego?
-Bo chcę cie poznać - rzucił. Nie zwracał uwagi na ból. Nie zwracał uwagi na jej dłonie. Poczuł się dziwnie senny.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - mruknęła zaciskając opaskę.
-Sam to stwierdzę - rzucił - Powiesz o tym medalu? Nie dostaje się go za ładne oczy - oznajmił.
- Ostrzelali bazę w Al-Aghta, gdzie stacjonowałam, z użyciem napalmu. Wyniosłam wszystkich pacjentów z płonącego szpitala. Dowódca Rangers, którzy mieli nam pomóc w ewakuacji, skazał ich na śmierć. A ja wiedziałam, że jest cała wieczność - wyjaśniła cicho. Odwróciła głowę na niego. Uśmiechnął się do niej i przymknął oczy.
- Kelly nie zasypiaj - mruknęła szturchając go. Odpłynął.

Był potwornie ciężki. Ale nie miała wyboru. Musiała go stamtąd wynieść. Zrzuciła z niego butlę z tlenem i kurtkę. Musiała go uszczuplić. Wsunęła pod jego ramiona swój pasek i wyciągnęła go z miejsca w którym go znalazła. Ponownie sprawdziła czy opaska na jego ramieniu się trzyma. Rozsunęła nogą gruz leżący na podłodze, żeby czuć się w miarę stabilnie. Położyła go na podłodze i założyła pasek ponownie. Najwyżej nabawi się przepukliny. Po krótkim siłowaniu się nieprzytomny Severide leżał na jej barkach. Wyprostowała się i zrobiła krok do przodu. Czuła się jak w Al-Aghta. Dźwigała nieprzytomnego mężczyznę. Ale nie mogła pozwolić mu umrzeć. Zwłaszcza tutaj. Nie mogła go dobudzić. Ubytek krwi był dość duży. Ale to musiało oznaczać, że miał krwotok wewnętrzny. Zachwiała się przesuwając się do tego co zostało ze schodów.
- Norman! - usłyszała
-Kapitanie! Tutaj! Severide zemdlał! - rzuciła.

Beeride  [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now