Mikołaj Rej stał przed cienkimi, wykonanymi z jasnego drewna drzwiami, nerwowo spoglądając na zegarek. Krótka wskazówka zatrzymała się na cyfrze 9 a długa z cichym tykaniem zbliżała się do cztery, co udowadniało mu niezwykle frustrujący fakt, mianowicie, że jest już dziewiąta dwadzieścia, a ani jedna z oczekiwanych przez niego osób jeszcze się nie zjawiła, mimo, że powinni tu być już dziesięć minut temu. Usłyszał nagle ciche, nieśmiałe kroki, z każdą sekundą coraz bliżej. Odwróciwszy głowę, ujrzał jasne loki skąpane w rażącym porannym słońcu i blade, wątłe ciało chłopca, który od wczoraj stracił znaczną część pokładów pewności siebie. Był teraz jak żywy obraz cnotliwości i skromności. Aleksander powoli podszedł.
- Przepraszam za spóźnienie. - powiedział cicho. - Próbowałem poskładać lalki, które zostały zniszczone i przysnąłem z głową na biurku, kiedy wschodziło słońce.
- Od dzisiaj nie będziesz się spóźniać. Ani nie będziesz odchodził na spoczynek nad ranem.
- Oczywiście, przepraszam...
- Poszedłeś zbierać fragmenty kukieł nocą?
- Tak.
- Wziąłeś kurtkę?
- Co? - spytał zdziwiony.
- Kurtkę.
- N-nie, ale miałem latarkę.
- Na jakie licho ci latarka? Noce są oraz chłodniejsze, a ty bez pomyślunku wychodzisz.
W głowie Aleksandra zapanował mętlik. Był jednocześnie zszokowany, pełen wdzięczności ale również się przerażony, czy nawet spanikowany. Spytał o kurtkę. Naprawdę to zrobił. Kurtki nosi się kiedy jest zimno. Zimno szkodzi zdrowiu, czyli... On się o niego troszczył? No kto tak naprawdę o niego nie dbał. Nikogo nie obchodziło czy był czysty lub najedzony. A jeśli już, to miał w tym jakiś interes.
***
Pod duży dom z ogrodem podjechał całkiem duży, ale z pewnością starej daty samochód, z którego wysiadła elegancko ubrana kobieta, która była jednocześnie kierowcą i pracownicą opieki społecznej. Na ogromnym podjeździe swoje małe stopy postawił niewielkich rozmiarów chłopiec, w wieku około 12 lat. Ubrany był, w specjalnie na tę okazję kupioną, białą koszulę o srebrnych guziczkach przy mankietach. Jego przestraszoną twarzyczkę otulała aureola nieco zbyt długich blond loków. Miał też długie białe skarpetki, eleganckie buty, krótkie, czarne spodenki i starą, zniszczoną, brązową torbę w której zmieścił cały swój dobytek, mimo, że była w połowie pusta. Uniósł nieśmiało głowę i spojrzał na wielki budynek- swoje przyszłe miejsce zamieszkania. Kobieta zamknęła drzwi od samochodu, a potem pchnęła chłopca w stronę wejścia, usytuowanego na szczycie piramidy schodów.
Kobieta wcisnęła guzik, informując lokatora o swojej obecności. Po chwili drzwi otworzył elegancki, przystojny mężczyzna w średnim wieku. Miał ciemne włosy zaczesane do tyłu, z domieszką kilku siwych wyjątków, zielone, przenikliwe oczy i trochę pomarszczoną twarz, wyrażającą jedynie nieskończoną obojętność.
- Dzień dobry, nazywam się Anna Makuszewska, a to pański bratanek, Aleksander Fredro. - przerwała, przysuwając chłopca do przodu, aby pokazał się mężczyźnie. - Przybywam ze specjalnego polecenia opieki społecznej. Ojciec Aleksandra, pański brat, powiesił się kilka miesięcy temu. Żona pana Fredry zrzekła się praw rodzicielskich i od tamtej pory nie ma z nią kontaktu. Mam na myśli, że jest pan jego jedyną rodziną.
- Rozumiem, dostałem wiadomość i zdążyłem przygotować się na jego przybycie. - schylił się, aby przyjrzeć się dokładniej młodej twarzy. - Ile masz lat?
YOU ARE READING
Zakon Białych Kruków||Bungou Stray Dogs
FanfictionPo pokonaniu Gildii w Agencji zapanował spokój. Jednak jej członkowie nawet nie podejrzewają, że niedługo znów przyjdzie im chwycić za broń, gdyż pojawia się nowy wróg- Zakon Białych Kruków, czyli polscy uzdolnieni.