ZWÓJ 4

40 4 0
                                    

Głupiec

Wambua powrócił z Królową Węży. Mundani był pewien, że jego brat to zrobi. Nie mógł znieść smaku porażki nawet w takim aspekcie. Nie przeszkadzało to jednak królowi, by napawać się urazą i gniewem w jego oczach, które z jakichś powodów były jeszcze większe niż przed wyjazdem.

— Dobrze się spisałeś — przyznał słodko Mundani, gdy przechadzali się z bratem po pałacowym korytarzu. Niewolnicę kazał wpierw umyć z podróżnego pyłu, wysmarować pachnącymi olejkami i przygotować do występu przed nim. A było to coś, na co król czekał bardziej niż błądzący na pustyni na kroplę deszczu.

Odkąd posłał po Królową Węży, nie potrafił się porządnie wyspać. Nocą utkana z mar niewolnica przychodziła do niego, uśmiechnięta i pachnąca, ale gdy pochylała się nad nim, dostrzegał, że jej oczy mają pionowe źrenice, a skórę pokrywają zimne, gadzie łuski. Język, którym go pieściła, był rozdwojony. Mundani musiał wiedzieć, kim jest to owiane legendami stworzenie.

— Chyba nie sądziłeś, że będzie inaczej. — Wambua mówił chłodno i dumnie.

— Bogowie mogli poddać cię próbie.

— Poddali.

Jego brat uśmiechnął się w okropny sposób, jak wówczas, gdy byli dziećmi, a jemu wpadł do głowy kolejny szalony pomysł. Mundani poczuł nieprzyjemny smak w ustach, smak własnych obaw.

— Chyba nie dotknąłeś mojej niewolnicy?

— Sypiam z wolnymi kobietami. Niewolnice zostawiam tobie.

To był jeden z dziwacznych zwyczajów królewskiego brata. Chociaż potrafił dręczyć słabszych i zabijać z zimną krwią, nie zapraszał do swojego łoża żadnych niewolnic ani niewolników.

— Mówisz, jakbyś chciał mnie obrazić — zauważył beztrosko Mundani. — Po cóż bogowie stworzyliby niewolników, jeśli nie po to, by sprawiali nam przyjemność?

— Za często zasłaniasz się bogami, bracie.

— Co to ma znaczyć?

Mundani przystanął i przeszył Wambua niespokojnym wzrokiem. Nie spodobał mu się ten ton. Ten ton, który nie powinien już rozbrzmiewać.

— Nasz ojciec był potężnym człowiekiem — odparł tymczasem młodszy mężczyzna. Przybrał poważną, niemal zatroskaną minę, która była kłamstwem, woalem, za którym ukrywał swoje prawdziwe intencje. — Wierzył w bogów i starał się podążać za ich wolą, ale główną wiarę pokładał w sobie i w naszym królestwie. Gdy nawiedzały nas klęski, nie szukał mistycznych pomocy, tylko rozwiązywał je w przyziemny sposób. Susza rzeczywiście przybyła do Nhongi i zatapia zęby w naszych ziemiach. Ja na twoim miejscu...

— Wiem, do czego to zmierza, Wambua! Chcesz powiedzieć, że byłbyś lepszym królem niż ja.

— To twoje słowa.

— Nie prowokuj mnie! — Mundani zmrużył oczy i poczuł, że coś się w nim wzbiera i kołacze w piersi niczym obrzydliwy nietoperz. Nim zdążył pomyśleć, wyrzucił z siebie słowa, które pragnął wycedzić już od dawna: — Gad! Język zawsze masz obrotny i śliski, i zawsze gotów jesteś prześlizgnąć się, gdy nie patrzę.

Wambua wydawał się być rozbawiony wybuchem brata.

— W takim razie zaczynasz się otaczać wężami, Mundi.

— Masz być obecny podczas występu mojej niewolnicy! — Mundani podniósł głos, tak jakby chciał przekrzyczeć brata. — Masz ją do mnie przyprowadzić i publicznie złożyć mi hołd, jako wschodowi i zachodowi słońca, który powstrzymuje suszę!

Królowa WężyWhere stories live. Discover now