07.

888 130 24
                                    

F

Mam dziwną przypadłość.

Lecę przez życie jak liść na wietrze. Zawsze się gdzieś śpieszę, jakbym obrał sobie za cel prześcignięcie czasu, jaki mi dano. Mój wieczny pęd, gdziekolwiek bym nie poszedł, wynika z tego, że tylko takie tempo pozwala mi na moment uciec od wszystkich obaw i lęków. Ale nie mogę przecież biec bez końca. Kiedyś muszę zwolnić.

Tym razem również idę bardzo szybko, jakbym za chwilę miał zacząć truchtać, chociaż nie wiem dokąd dokładnie, może na koniec świata, gdzieś, gdzie będzie lepiej, o ile to w ogóle możliwe. Lekko zgarbiony, z dłońmi schowanymi głęboko w kieszeniach bluzy, delikatnie bujam się raz w prawo, raz w lewo. Pomimo tego, że boli mnie niemal każdy mięsień w ciele, poruszam się gwałtownie, jak gdyby rozsadzała mnie energia.

Zatrzymuję się dopiero, gdy moją uwagę przyciąga dwójka chłopaków. Jeden z nich to Judd, a drugi... nieszczęśliwie Kai – znany mi doskonale jako źródło, które najczęściej załatwia mi towar. Znam go na tyle, by wiedzieć, że lepiej mu nie podpadać, a z odległości kilku metrów widać, że nie pała do Judda sympatią. Najpierw żywo o czymś dyskutują, może nawet się kłócą, aż Kai traci cierpliwość i w efekcie odpycha młodszego chłopaka. Ten zatocza się do tyłu, ale szybko odzyskuje równowagę. Nie zdobywa się jednak na odwagę, by odwdzięczyć się tym samym.

Zaczynam gorączkowo rozmyślać, jak zapanować nad tą sytuacją. Przez to przegapiam moment, w którym to przeistacza się w prawdziwą bójkę, chociaż tylko jednostronną. Widzę jak wyraz twarzy Kaia się zmienia. Bez mrugnięcia okiem uderza Judda w szczękę z usatysfakcjonowanym uśmiechem, a że jest nieprzewidywalny jak żywioł, muszę interweniować. Wyszarpuję słuchawki z uszu i już moment później jestem obok nich. W samą porę, by usłyszeć złowieszczy rechot Kaia. Wywołuje ciarki na całym ciele.

Judd opiera się o barierkę. To jedyne, co ratuje go przed upadkiem do wody, gdy Kai napiera na niego jak taran, szarpiąc za jego koszulkę.

— Co to za szopka? — rzucam.

Jestem jedyną osobą, która reaguje, choć mamy kilku gapiów. Nawet mnie to nie zaskakuje. Przyzwyczaiłem się już, że ludzie wolą trzymać się z dala od kłopotów, byle tylko nie oberwać za kogoś.

Wraz z moimi słowami Judd wyłapuje kolejne uderzenie na bok twarzy i pada na stare deski, które skrzypią pod jego ciężarem. Pomagam mu się podnieść, przy okazji posyłając mu gniewne spojrzenie pełne niezrozumienia. Liczę na to, że szybko przyzna, dlaczego wplątał się w konflikt z największym postrachem okolicy. Ale on milczy z wrogą miną. Jakbym to ja był winien. Judd wytrzepuje bluzkę z kurzu i piachu, który na niej osiadł. Z jego rozciętej wargi powoli sączy się krew, a w jasnych włosach iskrzą się ziarenka piasku.

— Nie wtrącaj się — syczy młodszy chłopak, robiąc krok do przodu. Próbuje zbliżyć się do Kaia, jakby chciał się zrewanżować. Ja walę, ten dzieciak jeszcze nie wie, że pcha się w paszczę rozwścieczonego lwa, który zasmakował już pierwszej krwi. Odruchowo staję przed nim i tym samym zagradzam mu drogę. Nie przebije się przeze mnie, bo jest mniejszy i chudszy.

Kai orientuje się, że ja to ja, a nie jakiś przypadkowy chojrak, który też prosi się o łomot. Zawiesza na mnie lekko obłąkany, ale jednocześnie zdziwiony wzrok. Analizuje sytuację.

— Sorka, Flynn — odzywa się wreszcie znacznie spokojniejszym tonem. Teraz gada jak mój kumpel. Unosi ręce, jakby kapitulował, co wcale do niego nie pasuje. W ułamku sekundy przestaje być facetem skłonnym do zlania człowieka na ulicy, w biały dzień, nie przejmując się potencjalnymi świadkami. Pod tym względem jest przeciwieństwem mojego ojca. — Znasz tego szczyla?

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 10 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Koszmar minionego lataWhere stories live. Discover now