Rozdział 5

81 7 41
                                    

Laurie

Hawaje to raj na ziemi. Wszystko, co się tu znajduje, wydaje się nierzeczywiste. Jak w bajce. Przyroda. Ludzie. Miejsca.

Nigdy nie byłam nawet w wyobraźni w tak pięknym miejscu. Wyspa Oahu wydaje się wręcz eteryczna. Czuję się dosłownie przytłoczona jej pięknem. Chłopcy tak samo. Pierwszego dnia zwiedzamy wyspę. Robię kilka fotek, ale ponieważ od ostatniego mojego występku, mam ograniczenia narzucone przez Kevina nie mogę nikomu ich udostępnić. Wysyłając je mmsami do Joeya, ojciec zabiłby mnie za rachunek, więc też tego nie robię. Codziennie staram się do niego dzwonić, ale nie codziennie możemy porozmawiać.

Dziś na przykład chłopcy dają koncert, a strefa czasowa nie pozwoli nam się zgrać w miarę w jakiejś sensownej godzinie. Joey się nie skarży, ale ja czuję się i tak winna. Nie wiem dlaczego.

Wieczorem, tuż przed koncertem nie towarzyszę chłopakom za kulisami. Siedzę razem z Cindy w małym pokoju, z którego steruje nagłośnieniem. Nie rozmawiamy o niczym. Mam wrażenie, że tak samo, jak kiedyś nie rozmawiam z nią w ogóle. Udaje wciąż, że jest moją siostrą i nie robi z tego wielkiej sprawy, a ja doszłam do tego samego wniosku. Nie mam zamiaru naprawiać czegoś, co od samego początku jest zepsute i takim musi pozostać. Przecież nie zależy mi na jej aprobacie i jej poklasku. Chcę, aby wakacje dobiegły końca i obiecuję sobie, że już nigdy nie wpakuję się w coś podobnego.

— Jak tam chłopaki? Polubiliście się? — pyta znienacka.

— Co? — pytam, wyrwana z zamyślenia.

— Polubiłaś się z chłopakami? — pyta raz jeszcze.

— Tak, myślę, że tak — odpowiadam zdawkowo.

Nie chcę się skarżyć na moją relację z Danielem. Cindy nie musi wiedzieć. Nie czuję się na siłach, żeby jej się zwierzać z takich rzeczy.

— Cholera, Jonahowi padł odsłuch — mówi sama do siebie. — Fajni są, prawda? — dopytuje, ale widzę, że to wymuszone.

— Tak — przytakuję krótko.

Zarówno ją, jak i mnie męczy ta rozmowa. Cindy wciąż coś naciska i w ogóle na mnie nie patrzy.

— Corbyn to bystrzak — znów zaczyna — Jonah jest odpowiedzialny, z kolei Jack to łobuz, a Daniel traktuje wszystko, co robi bardzo poważnie, Zach...

O BOŻE ZACH! Wpada mi do głowy, że zapewne się znów denerwuje i już nie słucham Cindy. Za kilka chwil zacznie się koncert. Pewnie wymiotuje.

Zrywam się z krzesła, na którym siedzę i biegiem rzucam się do drzwi.

— Laurie, dokąd? — woła za mną Cindy.

— Muszę się zobaczyć z chłopakami przed koncertem — odkrzykuję jej w odpowiedzi.

Obiecałam sobie, że porozmawiam o tym z Cindy, ale teraz nie mam już czasu. Wrócę, jak tylko koncert się zacznie i może wtedy będzie okazja. Biegnę korytarzem. Słyszę, że fanki piszczą jak oszalałe na widowni. Pewnie nie zdążę, a Zach już na pewno wymiotował w łazience. Wpadam za kulisy. Dziwnym trafem, jest tu dziś pół ekipy nagłaśniającej. Wychwytuję z rozmów, że Jonahowi padły słuchawki z odsłuchem i koncert się opóźni. To o tym mówiła Cindy. Chłopcy kręcą się nerwowo, ale wśród nich nie widzę Zacha. Rozglądam się i chwytam za butelkę z wodą. Już chcę wybiec, aby odszukać męską ubikację, kiedy w tłumie dostrzegam jego brązowo-zielone oczy. Patrzy na mnie z paniką wypisaną na twarzy. Przepycham się w jego stronę.

— Jak się czujesz? — dopytuję, kiedy udaje mi się chwycić go za rękę.

— Teraz już lepiej — uśmiecha się do mnie i ściska mnie za rękę — dzięki.

— Wymiotowałeś? — pytam bez oporów.

Wiem, że być może go to krępuje, ale jego zdrowie jest przecież ważniejsze niż skrępowanie.

— Yhm — przytakuje tylko.

Podaję mu wodę.

— Musisz wypić chociaż trochę — nakazuję.

Słucha. Upija łyk, a potem drugi. Ekipie dźwiękowej nie udaje się ogarnąć usterki słuchawek Jonaha, dlatego musi użyć zastępczych, co opóźnia koncert jeszcze o kilka minut, zanim je skonfigurują. Kompletnie się na tym nie znam, więc wierzę, że robią co w ich mocy. Po kilku minutach wybija godzina WU. Chłopcy muszą wyjść na scenę. Przytulam Zacha, a on uśmiecha się do mnie w odpowiedzi. Kiedy go puszczam wyciąga do mnie ręce Corbyn. Patrzę na niego jak na wariata.

— Co? Ja też chcę — żartuje — tylko Zachowi się należy?

Wybucham śmiechem i ściskam Corbyna. Pachnie jakimiś niesamowicie kręcącymi mnie w nosie perfumami.

— Ja też! — wtóruje mu Jonah.

Odpycha Corbyna i przytula mnie. Jest tak wysoki, że sięgam mu ledwo do brody. Jonah też pachnie bardzo intensywnie. Czym oni się psikają — myślę sobie i puszczam Jonaha.

Perfect pictureWhere stories live. Discover now