.Part First.

167 11 13
                                    

  -Rany, Laluś!- krzyknęła z całej siły Sally.
  Popatrzyłem na telewizorek. Zobaczyłem, jak on dachuje. Dziewczyna zaczęła płakać.
  -Złomku, on z tego wyjdzie, prawda?
  Wszyscy spuścili wzrok na to pytanie. Rozstaliśmy się w nerwowej i smutnej atmosferze.

***
  -Nie boję się wyzwań. Tylko konsekwencji, które za sobą pociągają.

***
  -Dzisiaj jadę specjalnie dla ciebie, Wójcie- powiedziałem szeptem i wyjechałem z przyczepy Mańka.

***
  -Jestem Zygzak, jestem Piorun, jestem Syn Burzy!

***
  -Szybkość... Jestem szybki... 43 chętnych, pierwsze miejsce tylko jedno. Ale mnie interesują inne rzeczy. Na przykład te bliźniaczki. O nie nie nie... Skup się McQueen!

***
  Jechałem z maksymalną prędkością, a czułem, że mogę wyciągnąć jeszcze więcej.

***
  Straciłem panowanie.

***
  Umrę. Zginę z honorem.

***
  -Panie McQueen! Panie McQueen! Słyszy mnie pan?- usłyszałem donośny głos jakiegoś komentatora.
  Próbowałem odpowiedzieć, lecz na nic się to nie zdało, bo moje powieki same się zamknęły.

***
  Otworzyłem ponownie oczy. Nade mną kręciła się masa osób w białych kitlach. Lekarze. Chciałem spytać, co się stało, czy jeszcze żyję, ale ból głowy dawał zbyt mocno o sobie znać.
  Ponownie zemdlałem.

***
  -Zygzak, jeżeli mnie słyszysz, to wiedz, że jesteśmy przy tobie. Dasz sobie radę.
  To był jeden z moich przyjaciół, kumpli.

***
  Otworzyłem oczy. Nie czułem już bólu. Siedziałem na trybunach jakiegoś stadionu. Po chwili zorientowałem się, że tam na dole, na torze rozgrywają się wyścigi o Złotego Tłoka lub coś tam innego. Wszystkie samochody ruszyły. Zobaczyłem niebieski dach wymijający większość z nich. Tak oto z końcowej pozycji dostał się do czołówki. Ja kibicowałem czerwonej wyścigówce z numerem 95, która ku mojemu zachwytowi utrzymywała pozycję lidera. Granatowy pojazd próbował ją wyprzedzić, ale ta dzielnie się broniła. Cieszyłem się wraz z innymi na trybunach. Wow, ile tu jest ludzi.
  Nagle usłyszałem pisk opon. Zobaczyłem, jak czerwone auto dachuje. Ała, to musiało boleć. Poleciały iskry. Potem samochód przejechał pół toru na boku. Oj, to też chyba bolało. Po chwili przywalił w bandę. A następnie w drugą. Wyścig został przerwany. Gdyby nie został, ten granatowy by wygrał. Nagle zleciało się kilku fotoreporterów i zasłonili mi oni to, co działo się na torze. Jednak szybko odsunęli się, bo nadjechała karetka. A ja mogłem dokładnie przyjrzeć się poszkodowanemu, który leżał na murawie na środku stadionu. Ta twarz mi kogoś przypomina. Na moje nieszczęście, zbyt dobrze znam tę twarz.
  W poszkodowanym wyścigowcu rozpoznałem... samego siebie. Niespodziewanie wszystko zaczęło znikać, a obraz stawał się bardziej rozmyty.

***
  Leciałem nad salą operacyjną. Nie wiem jak, ale leciałem. Widziałem siebie, leżącego na łóżku szpitalnym. Wokół "mnie" kręciła się masa lekarzy. Wszyscy coś robili, sprawdzali na mini komputerkach. Zobaczyłem, że mam kilkanaście rys na karoserii. Jak ja to przeżyłem?

***
  -Aa, to znowu ty, McQueen?- zaśmiał się głos.- Witaj.
  Rozpoznałem go. To był Hudson Hornet.
  -Wójcie!- krzyknąłem.
  -Zygzak, posłuchaj, bo to ostatnia lekcja, jaką ci dam. Czasem trzeba coś zakończyć, żeby coś innego się zaczęło, by to coś mogło się rozwijać. Koniec czegoś jest początkiem czegoś innego.
  -Nie rozumiem...- szepnąłem. Wątpię, żeby mnie usłyszał.
  -Kiedyś zrozumiesz, Zygzak- czyli jednak usłyszał.
  -Dlaczego mnie opuściłeś?!
  -Ja zawsze będę przy tobie. Jak twoje najgorsze przekleństwo, tylko w tym dobrym wydaniu. Nie umarliśmy. Ani ja, ani ty.
  Po tych słowach zniknął. Tak po prostu. A ja pierwszy raz poczułem się pusty. I załamany kompletnie.
  Myślałem, że da mi jakąś lekcję! Jak to: "Nie umarliśmy."? Przecież Wójt odszedł. Rozmyślałem nad jego słowami jeszcze chwilę. Nagle wszystko zaczęło mieć sens. "Nie umarliśmy" miało dla mnie nowe znaczenie.
  -Nie umarliśmy- powtórzyłem jak echo po Hudsonie.- I nie umrzemy.
  Czy ja już jestem w niebie?

From this moment everything will changeWhere stories live. Discover now