Wydawało się to abstrakcyjne, ale obydwie pamiętałyśmy zdarzenia, które wydarzyły się w innym wymiarze. A teraz znalazłyśmy się tutaj. Na Ziemi, gdzie jeszcze nie doszło do katastrofy, która sprawiła, że ta planeta przestała być możliwą do zamieszkania biosferą. Potraktowałyśmy to jak drugą szansę łaskawie darowaną przez wszechświat. W pierwszej kolejności dopowiedziałyśmy i zamknęłyśmy sprawy z tamtej rzeczywistości. Postanowiłyśmy również nie dzielić się z nikim naszymi spostrzeżeniami. Zdecydowałyśmy zostawić to dla siebie i skupić się na teraźniejszości, na którą możemy wpłynąć według własnego uznania. Wreszcie nadeszło nasze "może kiedyś". Nasze barki zostały odciążone. Nie jesteśmy odpowiedzialne za życie innych ludzi. Wreszcie możemy być swoimi wzajemnymi priorytetami. Wreszcie możemy po prostu nacieszyć się sobą.

Z lekkim uśmiechem wtuliłam się w prawy bok dziewczyny, delikatnie, by nie sprawić jej bólu. Ułożyłam dłoń na powoli poruszającej się klatce piersiowej. Pod palcami czułam ruch mięśni międzyżebrowych i żeber. Oddychała w pełni samodzielnie. Ten fakt radował mnie chyba najbardziej. Byłam nawet w stanie wyczuć rytm pracy serca. Ona żyła. Chociaż było niebywale blisko, tym razem jej nie straciłam. Mięśnie twarzy zaczęły mnie boleć od ciągłego bezwiednego uśmiechania się.

Usłyszawszy odchrząkniecie dochodzące z drugiego końca pokoju odwróciłam wzrok od mojej dziewczyny. Wbrew pozorom nie było to takie proste. Na krześle siedziała rozkraczona Reyes. Z jej szyi zwisał naszyjnik z ptakiem, przypominającym kształtem tego samego kruka, który był namalowany na włazie. Leniwie podniosła rękę i palcem wskazała na drzwi. Zrozumiałam, że miała ochotę na wymianę zdań bez zakłócania snu Woods. W jej stanie odpoczynek jest zalecany.

– Czekałaś przy jej łóżku, aż się obudzi z jakiś miesiąc. Nic jej nie jest. Możesz wyjść z tego pokoju i nareszcie przestać być kłębkiem nerwów – uzmysłowiła mi spokojnym, ale jednocześnie stanowczym tonem. Ułożyła dłoń na moim prawym barku i zacisnęła.

– Co sugerujesz? – Nie odczuwałam jakiejkolwiek potrzeby opuszczenia szpitala. Z oczywistych względów.

– Że nie myłaś się od kilku dni i śmierdzisz. Pochlapanie się wodą z kranu w szpitalnej łazience nie wystarcza. – W żartobliwym geście zatkała nos. Niezawodna przyjacielska szczerość, aż do bólu. – Mogę cię podwieźć. – Puściła oczko, wyjmując kluczyki od auta z kieszeni spodni.

Nie odczuwałam własnego zapachu albo raczej smrodu, jak sugerowała Raven. Aczkolwiek prawdą jest to, że od bardzo dawna nie brałam długiego i ciepłego prysznica bądź kąpieli. Wszystkie codzienne czynności znacznie ograniczyłam, żeby móc jak najdłużej siedzieć przy łóżku Woods. Chciałam mieć pewność, że pierwszą osobą, którą zobaczy po wybudzeniu się ze śpiączki będę ja. Już jest to nieaktualne. Dziewczynie nic nie grozi. Znajduje się w najlepszym szpitalu w okolicy, więc przypuszczam, że chyba mogę opuścić na moment czy dwa tę placówkę.

– Okej. – Przystałam na propozycję Latynoski po chwili zamyślenia. Jeżeli szybko się uwinę to wyrobię się przed podaniem szpitalnego śniadania, a w dodatku tym razem będę pachnieć lepiej od niego. Nie żebym narzekała na papkę, stanowiącą podstawę mojej diety przez ostatnie cztery tygodnie.

– Lexa jeszcze mi za to podziękuje – zaśmiała się donośnie, obracając kluczykami wokół wskazującego palca.

Wróciłam do sali. Dzielna pacjentka nadal znajdowała się w objęciach Morfeusza. Poruszałam się bezszelestnie, przynajmniej próbowałam. Porozwalane po całym pokoju rzeczy włożyłam do plecaka, po czym zasłoniłam okno, by przypadkiem słońce nie obudziło jej tak bezczelnie jak mnie. Przed wyjściem ucałowałam ją w czoło i wyszłam z zamiarem jak najszybszego powrotu.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaNơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ