Odruchowo zacisnęłam dłoń w pięść, aż knykcie zbladły. Znalazłyśmy się w martwym punkcie. Musiałam prędko obmyślić strategię. Choć moje szare komórki działały na najwyższych obrotach, pod wpływem ogromnego stresu żaden kreatywny pomysł nie raczył łaskawie wpaść mi do głowy.

„Clarke."

Zielone oczy wpatrzone były w sąsiednią ścianę, głównie z powodu nieoczekiwanego wyłonienia się tajemniczego włazu. Komputerowy serwer nie przestawał mnie zaskakiwać. Z racji tego, że nie miałam w zwyczaju ufać magicznie pojawiającym się przede mną wejściom, w dodatku prowadzącym nie wiadomo dokąd, zamiast radować się jak głupia tylko rzuciłam sceptyczne spojrzenie. Moje podejście uległo całkowitej zmianie, gdy na włazie pojawił się kruk. Ten konkretny gatunek ptaka od razu powiązałam z postacią Reyes.

Jasper również zrozumiał aluzję, dlatego podskoczył jak poparzony, żeby zablokować nam drogę. Chyba serio nie zdawał sobie do końca sprawy, że przeciwko Komandor nie miał nawet cienia szansy. Zdecydowanie przecenił swoje możliwości. Został znokautowany pojedynczym ciosem. Tłum odebrał to jako znak do ruszenia prosto na naszą dwójkę. Pod stopami czułam jak ziemia się trzęsie na skutek szarży bezmózgich podwładnych. Nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć.

„Nie możemy pozwolić, by poszli za tobą. Idź, ja ich zatrzymam."

Zdeklarowała. Oczywiście miała rację, lecz nie mogłam jej znowu stracić. Osobiste uczucia wzięły górę nad rozsądkiem. Impulsywnie złapałam ją za ramię, uniemożliwiając szturm na wrogie jednostki. Puszczenie jej wiązało się z konsekwencjami, na które nie byłam psychicznie gotowa. Zrobiłabym dosłownie wszystko, by poszła ze mną i wróciła do realnego świata. Marzenie ściętej głowy.

„Nie, Lexa. Kocham cię."

Było to szczere wyznanie, w żadnym stopniu nieodbiegające od prawdy. Aczkolwiek nie byłam w stanie pozbyć się narastających wyrzutów sumienia. Cholernie źle się czułam z tym, że musiałyśmy znaleźć się w położeniu bez wyjścia, by te dwa szczególne słowa opuściły moje serce i przeszły przez usta w formie werbalnej. Jednocześnie czułam częściową ulgę, chociaż to dość abstrakcyjne stwierdzenie, biorąc pod uwagę obecną sytuację. Gałki oczne zaszkliły się. Serce kołatało. Tymczasem ona wpatrywała się we mnie jakbyśmy były jedynymi ludźmi na świecie.

„Zawsze będę przy tobie."

Rzekła i pobiegła. Postąpiła słusznie. Mam świadomość, że wcale nie przyszło jej to z łatwością. Gdyby od moich wyborów nie zależał los ludzkości zostałabym tu wraz z nią. Już wystarczająca ilość niewinnych osób poświęciła się celem realizacji planu zniszczenia Miasta Światła. Mając ten fakt na uwadze nie mogłam się wycofać na ostatniej prostej, mimo że zniszczyło mnie to od środka. Komandor skierowała miecze w tłum, po czym heroicznie skoczyła w zbiorowisko nieprzyjaciół. Nie mam bladego pojęcia jakie to starcie miało zakończenie, gdyż w tej samej chwili otworzyłam właz. Wskutek czego zostałam oślepiona jaskrawym światłem, które pochłonęło całą moją sylwetkę.

Otwarte na oścież okno wpuściło do szpitalnej sali promienie słoneczne, które rozgościły się na mojej twarzy. Nawet, gdy źrenice maksymalnie się zwężyły nadal nie widziałam ostrego obrazu, głównie za sprawą nadmiaru łez zgromadzonych pod powiekami. Otoczenie przybrało formę mozaiki. Przezroczystą ciecz spływającą z oczu wytarłam o białą pościel, którą była okryta moja ukochana. Kamień, a dokładniej olbrzymi głaz spadł mi z serca. Lexa wciąż była pogrążona we śnie. Bazując na spokojnym wyrazie twarzy, w przeciwieństwie do mnie, koszmary jej nie dręczyły.

Właściwie... to mnie też nie. Tamte obrazy, tamten świat, tamta historia, którą przeżywałam nocami od ponad roku nie była zmorą nocną, a przeszłością z innego wymiaru. Do takich właśnie konkluzji doszłyśmy z Woods po jej przebudzeniu się ze śpiączki. Przegadałyśmy kilkanaście godzin leżąc na szpitalnym łóżku wtulone w siebie.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaWhere stories live. Discover now