joy

328 45 22
                                    

happy 23rd birthday, tobio
22/12/2019

















Szedł późnym wieczorem ulicami Tokio, oświetlonymi przez liczne neony, ozdoby świąteczne i lampy, a mróz szczypał go w policzki i nos, mimo naciągniętego na twarz pomarańczowego szalika, mocno kontrastującego z jego czarnym płaszczem. Z nieba prószył lekki biały puch, osadzając się na jego ramionach, torbie treningowej i potarganych przez wiatr włosach, roztapiając się przy tym częściowo. Na każdym kroku mijały go pary, rodzice z dziećmi lub osoby rozmawiające przez telefon, każdy z nich uśmiechnięty od ucha do ucha, a od tych ich uśmiechów bił taki blask i szczęście, że odruchowo odwracał wzrok w przeciwną stronę, nie mogąc znieść tego widoku.

I to nie tak, że przeszkadzało mu to. Nie, zupełnie nie. Był najzwyczajniej w świecie zazdrosny o to, jaką radością biło od tych osób. Był zazdrosny o to, że mieli z kim spędzić zbliżające się święta, w przeciwieństwie do niego. On był sam. Rodzice znowu nie dadzą rady wrócić do Japonii na czas, a najbliżsi przyjaciele rozjechali się w swoje strony i stracili kontakt. Zasadniczo mógłby spędzić ten czas z kolegami z drużyny, jednak nie czuł się przy nich na tyle komfortowo ani nie miał z nimi aż tak bliskiej relacji, by wymieniać się z nimi życzeniami i uściskami. Już mimo wszystko wolał zostać przez święta sam ze sobą. Nawet jeśli nienawidził samotności, mimo że był do niej przyzwyczajony.

Wcisnął słuchawki do uszu, puszczając głośno pierwszą lepszą piosenkę z playlisty i wbił swoje spojrzenie w czerwone światło na przejściu dla pieszych. Potrzebował się odciąć od tego gwaru, który go otaczał — w przeciwnym razie miał wrażenie, że lada moment zwariuje na środku ulicy. Przytłaczało go to wszystko, sam nie wiedział do końca dlaczego. Czuł się, jakby wrócił do czasów gimnazjum, kiedy wiecznie był sam. Choć teraz nie nazywano go już królem dyktatorem. Choć teraz miał dobry kontakt z drużyną i świetnie sobie radził w reprezentacji. Choć naprawdę nie miał zbyt wielu powodów do narzekania, czuł się ze sobą źle. Zupełnie jakby czegoś mu brakowało.

Zamrugał szybko, wytrącony z transu i natłoku myśli, gdy sygnalizator przełączył się na zielone światło. Ruszył szybkim krokiem, sprawnie wymijając idących ludzi. Jedyne o czym w tamtej chwili myślał, to chęć rzucenia się na swoje łóżko i zaśnięcia na następne kilkanaście, albo nawet i więcej, lat.

Zaciskał kurczowo dłoń na pasku od torby (aż zbielały mu knykcie), usilnie próbując unikać wzrokiem wszystkich świątecznych wystaw i tej radosnej atmosfery panującej wokoło, której — nieważne jak bardzo by tego pragnął — sam nie odczuwał. To też go przytłaczało; to że nie czuł tego szczęścia, której aurą otoczony był każdy człowiek. Odnosił wrażenie, że jako jedyny miał nad sobą deszczową chmurę, z której nieustannie padał ciężki deszcz.

Momentalnie przełączył piosenkę, gdy jej pierwsze dźwięki rozbrzmiały w słuchawkach. Przynosiła mu na myśl zbyt wiele wspomnień z lat licealnych, kiedy naprawdę był szczęśliwy; uświadamiała mu, jak bardzo już odległe są te czasy i że już ten okres nie wróci, a szarość dalej będzie pochłaniała coraz większe części jego życia (oby tylko siatkówkę oszczędziła, inaczej nie wytrzyma).

Chciał wrócić do swojego pierwszego roku w Karasuno, do tych wszystkich wzlotów i upadków jakie miał razem z tamtą drużyną. Brakowało mu Daichiego, próbującego utrzymać Tanakę i Nishinoyę w ryzach; brakowało mu krzyków Sugawary z ławki i jego pokrzepiającego bicia po głowie; brakowało też Asahiego, który mimo swojego — dość przerażającego według niektórych — wyglądu, potrafił trząść się ze strachu jak osika. Brakowało mu Ennoshity, Kinoshity i Narity, którzy zawsze byli tam by ich wspierać podczas meczów. Boże, brakowało mu nawet dogryzek Tsukishimy i zawsze towarzyszącego mu Yamaguchiego. Tak samo Yachi i Kiyoko. Ale — tak między nami — chyba najbardziej tęsknił za duetem, jaki tworzył z Hinatą (do czego nie zamierzał się przyznać). Jednak prawda była taka, że obecna drużyna — gdzie nie było słychać krzyków rudzielca, a jego entuzjazm i energia nie wypełniały pomieszczeń — nie była taka... ciepła. Nie czuł się tam całkowicie swobodnie, jakaś dziwna siła go hamowała, a sam nie wiedział jak sobie z tym dziwnym uczuciem poradzić.

JOY;  kageyama tobio ✓Where stories live. Discover now