Oczywiście było to winą faktu, że nigdy nie poruszała się wiekowym autem w którego konserwację nie wkładało się większych niż statystyczna zasobów finansowych. Van Iguany był, choć wyglądał na rozklekotany, w całkowicie sprawnym stanie. Przynajmniej tak twierdził mechanik, który podbił mu ostatnie badania techniczne.

– Dobra, jest problem – rzucił Iguana, gdy spakowali większość sprzętu. – Leo podwoził Lysa i Rozę, ta? I jest jeszcze Nina. No, to z taką ilością ludu cały sprzęt się nie zmieści.

– Ja jadę z Flo – wtrąciła Rozalia rozcierając dłonie w ochronie przed grudniowym zimnem.

– Florence? Dasz radę zabrać kogoś jeszcze?

Francuzeczka pokręciła przecząco głową.

– Gówniak jest dwuosobowy – mruknął Kastiel wskazując czerwoną czupryną smarta koleżanki.

– Jestem pewna, że zmieści się część sprzętu – skontrowała chłodno blondynka.

Ludzie powiedli wzrokiem po niespakowanych instrumentach i dedykowanych im akcesoriach – większość z nich należała do Kastiela, który zawsze naciskał, by jego gitara była pakowana ostatnia. Chuchał na nią i dmuchał jak na najkruchszą, antyczną porcelanę.

– Podwozisz Rozę. Nie ma mowy, żebym zostawił gitarę w jej towarzystwie bez opieki – uniósł kącik ust, mając dziwnie dobry nastrój.

Oczy Rozalii zabłyszczały, jakby jej dotychczasowy plan aktualnie natrafił na szansę wskoczenia na kolejny poziom geniuszu.

– To ty jedź z gitarą z Flo a ja pojadę z resztą!

Chłopak wsunął dłonie do kieszeni, spojrzał ku Francuzeczce – wzruszyła ramionami, skinęła głową. Westchnął, jak gdyby przesiądnięcie się z przepełnionego vana do wyludnionego dwuosobowego autka było największym życiowym bólem. Wzruszył ramionami niczym lustrzane odbicie po czym zebrał swoje rzeczy. Na ten widok Flo ruszyła ku swojemu samochodowi, on ruszył zaraz za nią. Wpakowali doń sprzęt chłopaka, parę kroków, zaczęli wsiadać.

– Nie znam drogi do Niny – oznajmiła, przekładając coś dużego, czemu Kastiel się nawet nie próbował przyjrzeć, na półkę ponad bagażnikiem.

– Po prostu jedź jak do mnie. Jest moją sąsiadką.

Rozsiedli się w swoich fotelach, oświetleni wciąż sufitowym światełkiem. Florence, przekręcając kluczyk w stacyjce, uśmiechnęła się kącikiem ust i zerknęła na swojego pasażera, nagle zalanego półmrokiem.

– Nie wiem jak stąd dojechać do ciebie.

– Po prostu jedź za nimi, desko – wyszczerzył zęby w wesołym uśmiechu.

– Pasy – upomniała go z przewróceniem oczu.

– Ta-jest mademoiselle! – odparł prawie radośnie, bez szemrania zapinając pas.
Kas był nietypowo gadatliwy, skłonny do wesołości i zgodny. Ach, magia promili! Zerknął na nią, lekko kręcącą w rozbawieniu głową, uniósł brew.

– Co? – W normalnej sytuacji byłby skrzywiony. Ale nie teraz. Teraz był prawie że uśmiechnięty.

– Tu es presque charmant quand tu es saoul!(2) – zaśmiała się krótko, dopilnowując drobiazgów ważnych przed wyruszeniem z miejsca postojowego.

– Jak mnie chcesz obrażać to rób to po polsku – zawtórował jej w śmiechu, targając przyjacielsko blond czuprynę.

– W takim razie dobrze, że cię nie obraziłam! – Odpowiedziała, wznawiając śmiech i w tym śmiechu usiłując uchylić się przed jego ciepłą dłonią.

Walc płatka śnieguWhere stories live. Discover now