❝they came out of the darkness and they are going to darkness❞

161 25 18
                                    

Liście paprotki giętko zakołysały, poruszone niewielkim podmuchem wiatru

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Liście paprotki giętko zakołysały, poruszone niewielkim podmuchem wiatru. Skrzydła wiatraka męczennico skrzypnęły, zagruchotały, po czym stanęły, jakby obumarłe, gdy Dazai odłączył średniowieczne urządzenie od źródła prądu. Telewizor cicho przygrywał stare filmy z lat dziewięćdziesiątych, rzucając bladą poświatę kolorów na przykryty płachtą mroku salon. Migające obrazy mieszały się byłemu hersztowi w oczach; wiedza co ogląda odeszła wraz z wybiciem nordu. Granatowe niebo niespodziewanie przecięła błyskawica, rozjaśniając okolice czystym, nieskalanym światłem. Runął deszcz.

Osamu nie zanotował w pamięci, kiedy to wszystko miało swój początek. Kiedy picie do monotonnych produkcji Kevina Reynoldsa stało się częścią jego codziennej rutyny, a spanie na kanapie normą. Być może w dzień jej pochówku, być może o wiele wcześniej.

Pamiętał, jak bardzo pęd życia nagle zwolnił, przepadł pod wpływem ich niecnych zamiarów i nawet wskazówki zegara stężały. Stojąc naprzeciw siebie, zaślepieni niepewnością, złem świata oraz swoistym lękiem przed nieznanym nie dostrzegali przychylnej, wspólnej przyszłości, patrzącej im prosto w oczy. Niewyraźny bełkot prezenterów radiowych ociekał niebiańską sielanką, która absolutnie przypadła Dazaiowi do smaku. Atmosfera idealna, stwierdził w głowie. Ona, dzierżąca drżącą dłonią krótki pistolet oraz on, płonący podnieceniem na myśl ku nadchodzącemu końcowi.

— Stresujesz się? — Jego mimika złagodniała. Prześwidrował ciekawskim spojrzeniem rozstrojoną duszę kobiety i przeładował broń.

— Tylko ryzykiem niepowodzenia. — zachrypiała. Głos miała nieprzyjemny, porównywalny do agonalnego skowytu psa. Niechlujnie związane, ciemne włosy mieniły się granatem w świetle zachodzącego słońca.

Czas zwolnił bieg, jego maraton dla owej dwójki kochanków powoli zmierzał w stronę mety. Szarżowali niczym byk ku czerwonej płachcie na swe przeznaczenie, bez opamiętania, rozwścieczeni wiecznym fiaskiem. Obecnie nikt nie mógł im zepsuć szyków, jedynie Bóg, który jeszcze za króla Piasta odwrócił się plecami do grzeszników. Kobieta odchrząknęła niecierpliwie, a on tylko zareagował swoim najszczerszym uśmiechem.

— Do zobaczenia u bram piekła, Hisako.

I pomimo dwóch wystrzelonych naboi, padło tylko jedno ciało. Osamu ogarnęła trwoga, grzmotnął na kościste kolana. Postać, bezwładnie rozciągniętą u stóp ocalałego, przykrył płaszcz śmierci. Serce mężczyzny mocniej zabiło, ręce drżały, a przez głowę przewinęło się wiele myśli jednocześnie. Biały dywan przybrał barwę piekielną i sam diabeł splunął mu w twarz.

— Dlaczego spudłowałaś? — wyszeptał słabym jak sik pająka głosem.

Wraz z ostatnim łykiem ciepławego whiskey, nadeszła wzmożona senność oraz mgła, otaczająca każde wspomnienie tamtego feralnego dnia. Pogrzeby były czymś, co Dazai darzył wyjątkową pasją. Wprawiały go w pewien, niezastąpiony stan rozognienia, a jednak tamtego ranka czuł jedynie żal i czarną melancholię. Przepełniały go od środka, pozostawiając za sobą destrukcyjne rany, które już nigdy się nie zasklepią. Bo Osamu kochał śmierć i pragnął uścisnąć jej skostniałą dłoń, lecz nie potrafił znieść widoku zwłok swojej drugiej połówki.

Śpiew Kurta Cobaina rozbrzmiał nagle, przerywając przytłaczającą ciszę i płosząc rudego kota, śpiącego u stóp właściciela. Zrazu Dazai nie wiedział, czy to jego podstarzały telefon, czy też bujna wyobraźnia. Dopiero gdy kątem oka dostrzegł mętne światło rozbitego ekranu, sięgnął po leżące opodal urządzenie. Przyzwyczajone do ciemności oczy zaszły mu łzami, obraz znacznie zafalował, atoli parę sekund przed zakończeniem połączenia zdołał odczytać nadawcę — Nakajima Atsushi. Zmarszczył w zadumie brwi. Czego ten chłopak chce o tej godzinie?, pomyślał mocno zbity z pantałyku. Szybko jednak zignorował najświeższego członka Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, wpajając sobie, że to zapewne nic ważnego i skonany przewrócił się na drugi bok.

Elektroniczny zegar wskazywał godzinę piętnaście po trzeciej. Bezlitosne mary wypełzły z najskrytszych zakamarków pokoju i ostrząc zęby, przycupnęły tuż przy wątłym mężczyźnie. Potok zatrważających historii zalał otumaniony sennością umysł Osamu, nikły uśmiech został zdominowany przez grymas trwogi, a czoło pokryły pierwsze kropelki potu. Ad extremum udało im się osiągnąć swój łajdacki cel, Dazai dysząc jak lokomotywa, otworzył oczy. Przełknął zalegającą mu w gardle mele i zamrugał parę razy. Słyszał istny rozgardiasz własnych myśli, które przekrzykiwały się nawzajem, jedna przez drugą. Dźwięk przychodzącej wiadomości przyprawił go o gęsią skórkę. Zagarnął zdrętwiałą ręką na wpół rozładowany telefon. Dwa nieodebrane połączenia, jedna wiadomość.

Nakajima Atsushi: Spotkanie w budynku agencji o 4:00. Nie zaśpij.

Przetarł roztrzęsioną dłonią mokrą od potu twarz. Był blady jak duch, nie potrzebował lustra, by to wiedzieć. Wszelkie pozytywy widziane przez pryzmat alkoholu powoli ulatywały w przestrzeń, a on sam czuł się, niczym szmaciana kukiełka na dnie pudełka. Omiótł spojrzeniem salon kolejny raz tej nocy. Tsukuyomi nadal władał nieboskłonem. Kontury mebli zanikły gdzieś wśród ciemności, jednak jeden przedmiot Dazai widział wyśmienicie. Zdjęcie okrywała ozdobna ramka w kolorze różowego złota, a na nim uśmiech Hisako nigdy nie przykrył mrok.

noc nad Styksem; dazai osamuWhere stories live. Discover now