[Tom 1] 3.Przydział

Zacznij od początku
                                    


- Jak komuś powiesz, to cię zabiję... - Burknął.


- Skoro tak mówisz.


Draco wydał z siebie dziwny dźwięk, zakrywając dłońmi twarz. Chyba miał powoli dość tego nienagannego opanowania i wręcz olewającego zachowania ze strony młodego Potter'a.


Rok zapowiadał się interesująco.


- Za pięć minut będziemy w Hogwarcie. Proszę zostawić bagaże w pociągu, zostaną zabrane do szkoły osobno.


Harry poczuł jak coś ciężkiego spada na samo dno jego żołądka. Zacisnął mocniej dłonie na pasku szarej listonoszki i zerknął nerwowo na brązową obdartą walizkę. Nikt go nie ostrzegł. Z wyraźnym grymasem wyszedł z przedziału na korytarz, wtapiając się w tłum uczniów. Oczywiście listonoszki nie miał zamiaru zostawić. Była zbyt cenna na taką lekkomyślność. Walizka również, ale nikt nie mógł jej otworzyć, jeśli nie wiedział jak.


Pociąg zaczął stopniowo zwalniać i w końcu się zatrzymał. Uczniowie przeciskali się i przepychali, chcąc jak najszybciej wysiąść z pociągu. Kiedy wreszcie wyskoczył z pociągu na wąski ciemny peron, zadrżał mimowolnie. Noc była bardzo chłodna, a tego nie przewidział.


- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj!


Nad ich głowami zawisła chybocząca lampa oliwna. Harry podniósł oszołomiony oczy w górę, wprost w olbrzymiego, brodatego mężczyznę. Nie minęła sekunda, a Ron trzymał niepewnie oliwną lampę, bo mężczyzna z głośnym szlochem podniósł Harry'ego i uściskał mocno. Poklepał go ostrożnie po ramieniu, bo tylko tam sięgał. Oczywiście zrobiło to niepotrzebną scenę i zwróciło na Harry'ego uwagę. Nienawidził być w centrum uwagi.


- Dobra, już, odstaw go! - Draco trzepnął brodacza w ramię. - Służba czy nie, tykanie ucznia powinno być karalne. - Mruknął bardziej do siebie.


Po krótkich koślawych przeprosinach, mężczyzna w końcu odstawił Harry'ego na ziemię i zmierzył niechętnie Draco, ale nie powiedział słowa. Odchrząknął i szybko zabrał latarnię z rąk Ron'a. Zaraz ruszył naprzód i machnął ręką, żeby iść za nim. Pierwszaki ruszyli tłumnie za wielkoludem, który jak się okazało, miał na imię Hagrid i był gajowym w Hogwart. Ścieżka była stroma, wąska i mało zachęcająco. Wokół było tak ciemno, że ledwie można było cokolwiek zobaczyć, ale Harry mógł przysiąc, że idą przez las.


- Zaraz zobaczycie Hogwart! - Hagrid zakrzyknął przez ramię. - Zaraz za tym zakrętem.


Nie minęła minuta, a znaleźli się na skraju wielkiego, czarnego jeziora. Po drugiej stronie, osadzoy na wysokiej górze, z rozjarzonymi oknami na tle gwieździstego nieba, wznosił się ogromny zamek z wieloma basztami i wieżami. Zamek był naprawdę okazały i biła od niego dziwna nostalgiczna głębia, tajemniczość i magia.


- Po czterech do łodzi ani jednego więcej! - Hagrid zawołał, wskazując flotyllę łódek przy brzegu. - Ruchy, ruchy!


Harry usiadł w pierwszej z brzegu, a jego humor natychmiast opadł, gdy Draco usiadł naprzeciwko. Widać nie chciał odpuścić próby zaznajomienia się z nim.

Po prostu HarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz