Początek

108 13 4
                                    

Arya obudziła się jak zwykle o wschodzie słońca. Odkąd została Zabójcą Bez Twarzy jej sen był czujny i wystarczyła chwila żeby wstała na równe nogi, gotowa do obrony. Na statku  narazie nie było takiej potrzeby, ponieważ załoga nie sprawiała problemów i jak dotychczas nikt nie buntował się przeciw jej rozkazom. Rola kapitanki była dla niej nowością. Nigdy wcześniej nie dowodziła załogą, z natury była indywidualistką. Zawsze wolała trzymać się na uboczu, bacznie obserwować i przemykać się niepostrzeżenie. Tak właśnie było podczas Bitwy o Winterfell. Zakradła się w Bożym Gaju nie zauważona przez Białych Wędrowców i w kluczowym momencie zaatakowała. Tak było w Bliźniakach gdy przemknęła niepostrzeżenie przez wojska Freyów aby wymierzyć sprawiedliwość za Krwawe Gody. Teraz jednak jej przeszłość nie miała znaczenia, Arya koncentrowała się tylko na nowej przygodzie. Co nią kierowało kiedy podjęła decyzję o opuszczeniu Westeros i popłynięciu na zachód? Sama nie była do końca pewna co było ostatecznym impulsem. O tej wyprawie myślała już podczas pobytu w Braavos. Zawsze była ciekawska i chciała zobaczyć coś czego jeszcze nikt wcześniej nie zobaczył. Nie czuła się dobrze w Westeros. Nie interesowały ją rody, tytuły, intrygi, które przecież były tak powszechne na tym kontynencie. Pomimo faktu, że nikt wcześniej nie wrócił z takiej wyprawy, czuła, że to jest właśnie jej życiowy cel. Zbadać to co nieznane, popłynąć na zachód od Westeros, tam gdzie kończą się mapy. Najbardziej jednak będzie jej brakować rodziny: Jona, Sansy i Brana.
Wyszła ze swojej kajuty i udała się do kuchni.
- Moja pani! - ukłonił się sympatycznie wyglądający kucharz.
- Nie jestem żadną panią Jurvicku! Jak stoimy z zapasami jedzenia, na ile nam starczą?
- Przynajmniej na 2 miesiące, ale będziemy musieli je uzupełnić po drodze, pa...
- Dziękuje Jurvicku, zatrzymiemy się na Żelaznych Wyspach a następnie popłyniemy na południowy zachód i po raz ostatni uzupełnimy zapasy na Aegonie, Rhaenys i Visenyi.
Były to 3 maleńkie wyspy, najdalej wysunięte na zachód znany ląd na Morzu Zachodzącego Słońca. Wielkością porównywane do Smoczej Skały, nigdy nie zamieszkane przez człowieka wyspy ze względu na swoje położenie musiały być porośnięte egzotyczną roślinnością dorównującą przynajmniej tej z Dorne.
Arya zasiadła przy stole gdzie czekała na nią znaczna część załogi, w tym Randyl, brunatnowłosy młodzieniec o przeszywającym spojrzeniu. Był przystojny, dobrze zbudowany, lecz zbyt pewny siebie i infantylny. Arya intrygowała go, fascynowała swoją determinacją. Dziewczyna nie odwzajemniała tego zaciekawienia, uważała Randyla za dziecinnego i nawet przez chwile nie pomyślała, że mógłby się jej spodobać. Pochodził z rodu Flintów, którzy użyczyli Aryi jeden ze swoich najlepszych statków. W zamian ich syn Randyl, który zawsze marzył o byciu żeglarzem miał popłynąć razem z nią. Arya zamyśliła się o Gendrym, kruczowłosym kowalu, którego oświadczyny odrzuciła. To właśnie z nim dziewczyna przeżyła swój pierwszy raz. Było to co prawda w obliczu nieuniknionej śmierci lecz nawet najmniejsza część jej umysłu nie żałowała tej decyzji. Zapałała do niego prawdziwym uczuciem. Czy to była miłość? Tego sama nie wie. Jedno wiedziała napewno, nikogo już nigdy nie obdarzy podobnym. Odrzuciła oświadczyny bo wiedziała, że nigdy nie będzie taką Lady jak by chciał. To nie ona. Mimo wszystko jednak czuła później w sercu jakąś dziwną pustkę.
- Słyszałaś kiedyś o krakenach? - wyrwał ją z rozmyślań Randyl.
- Słyszałam że są ogromne, niebezpieczne i pływają w tych wodach.
- A mimo to chciałaś zapuścić się na nie sama.
- Nie z takimi potworami przyszło mi się zmierzyć. - odpowiedziała bez zawachania Arya po czym wyszła i udała się na dziób statku.
Popatrzyła na bezchmurne niebo i spokojne morze. Czuła, że wypełnia się jej przeznaczenie.
- Walka z krakenem różni się od tej z Nocnym Królem. Jest to krwiożerczy skurwysyn o kilkunastometrowych mackach. - Randyl myślał zaszedł ją od tyłu, lecz ona dobrze wiedziała, że się zbliża.
- Skąd tak dużo o nich wiesz?
- Sam jednego kiedyś ubiłem.
- Wielu doświadczonych Żelaznych Ludzi poległo w takim starciu. Mam uwierzyć, że udało to ci się w pojedynkę?
- Płyniesz na zachód od Westeros. Jesteś ostatnią osobą, która miałaby nie wierzyć w cuda. - odpowiedział spoglądając na nią swoimi przeszywającymi niebieskimi oczami.
Przez ułamek chwili pomyślała, że może nie docenia Randyla.
Spojrzała na horyzont i ujrzała niewyraźny zarys lądu.
- Żelazne Wyspy! Najgorszą część wyprawy czas zacząć. - odparł zażenowanym głosem Randyl.

Na zachód od WesterosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz