Rozdział pierwszy: "Paczka bez nadawcy"

536 45 13
                                    

Puk puk.

Wszelkie rozmowy zostały uciszone, a oczy wszystkich zwróciły się w stronę drzwi.
Personifikacje były właśnie w trakcie omawiania największych problemów, gdy ktoś zapukał.
- Proszę wejść - odezwał się Ludwig, spodziewając się człowieka z ważnym dla nich komunikatem.
Nikt nie wszedł do pokoju, co delikatnie zaniepokoiło zebranych. Cisza ta mogłaby trwać w nieskończoność, gdyby nie pewien albinos, który wstał z krzesła i udał się w stronę wyjścia.
- Pójdę sprawdzić kto to - powiedział Gilbert, otwierając drzwi. Można powiedzieć, że zachował się jak główny bohater w jakimś słabym horrorze.
Nikogo tam nie było. Spojrzał jeszcze na boki, aby sprawdzić, czy ktoś nie robi sobie z nich głupich żartów.
- Nikogo tu nie ma - odrzekł. - Wróćmy do rozmawiania o rzeczach, które nic nie wniosą do naszych żyć - na jego twarzy ukazał się złośliwy uśmiech.
Wszyscy zebrani przewrócili oczami. Czego mogli się po nim spodziewać? Wypowiedź ta spowodowała załamanie Niemiec, które pokazał, opierając głowę na rekach. Czasami żałował, że są spokrewnieni.
W sali można było usłyszeć cichy śmiech albinosa, jednak nikt nie miał odwagi, aby się odezwać. Może po prostu byli świadomi, że była to poniekąd prawda. Czerwonooki miał już zamykać drzwi i wracać na swoje miejsce, gdy nagle jego noga w coś uderzyła.
Przedmiot ten nie był ciężki ani masywny, więc zamiast spowodować liczne przekleństwa wypowiadane z ust Prus, przy spotkaniu z nogą, rzecz przesunęła się o kilka centymetrów.
- To paczka - powiedział, biorąc przedmiot w ręce. Pudełko było tekturowe. Ktoś, kto wysłał tu ją nie żałował taśmy: była ona cała ja obklejona, aby się nie otworzyła. Gilbert położył ją na stole.
Wzbudziła ona niemałe zainteresowanie wśród innych personifikacji. Był na niej adres, gdzie aktualnie się znajdowali oraz uroczy znaczek pocztowy z kotkiem w koszyku.
- Otwieramy? - spytał z entuzjazmem białowłosy.
- A co jeśli to coś niebezpiecznego? - odezwał się głos rozsądku, zwany również Elizabeth lub, dla przyjaciół, Elką.
- Jakby ktoś chciał przeprowadzić atak, to nie podrzuciłby nam paczki z bombą pod drzwi, zwłaszcza, że jesteśmy nieśmiertelni, czego jestem doskonałym przykładem - odparł przkładając nożyczki do taśmy, która powstrzymywała go przed otworzeniem tajemniczej paczki.
- Po prostu generalnie wiedzieli to, że mamy tu takiego debila jak Ty, który chętnie narazi życie kilkudziesięciu ludzi, którzy są tu oprócz nas - wtrącił się Feliks, który poparł swoją przyjaciółkę. Polak, Wegier dwa bratanki.
- Przesadzasz - mruknął, co spotkało się z oburzonym wzrokiem przyjaciół.
Po kilku chwilacg walki nożyczek z taśmą, która skończyła się kapitulacją tego drugiego, Gilbert z dumą uchylił wieczko paczki. Odsunął się lekko, gdy poczuł zapach krwi oraz ztęchlizny. Nie powstrzymało go to jednak, aby nie otworzyć paczki. Widok, co było w niej zapamięta do końca życia. Od razu przymknął pudełko.
Przerażony cofnął się o kilka kroków.
- Ja pierdole - powiedział, przysłaniając usta. Nagle stał się bledszy niż zwykle.
Nie uszło to Ludwigowi, który zwrócił się do brata:
- Wszystko dobrze?
Niemiec dobrze wiedział, że to co zobaczył w paczce musiało być naprawdę makabryczne. Przez te wszystkie wojny Prusy dość mocno się zahartował i nie ruszał go widok zwykłej krwi czy nawet martwych ciał z otwartymi oczami.
Wszyscy zebrali się dookoła Gilberta, dobrze wiedząc, że takie przerażenie w jego oczach nie było normalne. Z krzesła wstał nawet Austria, największy wróg czerwonookiego, bojąc się o stan pruskiej personifikacji.
Niemcy chciał jakoś zareagować, zamknąc lekko uchylone wieczko paczki, ale uprzedził go lekkomyślny Felicjano, otwierakąc pakunek, tak że każdy mógł zobaczyć co tam jest.
Szybko tego pożałował i wpadł w paniczny płacz, a nogi miał jak z waty.
Inni też poszli w jego ślady. Nie obyło się bez okrzyków przerażenia, wylanych łez czy ataków paniki.
Co mogło spowodować taki stan u wszystkich, nawet najmężniejszych personifikacji?
W tekturowym pudełku leżała odcięta głowa Tino. Jego jasne włosy pobrudzone były zastygniętą krwią, tak samo jak poliki, które całe były w tej czerwonej cieczy.
Czaszka połączona była jeszcze z kawałkiem szyji. Dostrzec można było kręgi górnej części kręgosłupa chłopaka. Naderwania zakończenia nerwów też było widać. W miejscu gdzie powinny znajdować się oczy, znajdowały puste, czarne oczodoły. Brzegi powiek były naderwane, co oznaczało tylko tyle, że ktoś musiał wyrwać mu gałki oczne tępym skalplem i to bez lekarskiej precyzji.
Na najbardziej przerażone wyglądały inne kraje skandynawskie, które przecież jeszcze rano z nim rozmawiały. Islandia zaczął cicho płakać, a Norwegia go przytulił, chcąc zachować zimną krew, choć sam najchętniej zaczął płakać jak bóbr. Wyczuł to prawdopodobnie Mathias, który zaczął go pocieszać. Barwald, najbardziej załamany, szybkim krokiem wyszedł z sali konferencyjnej - nie chciał, aby inni patrzyli jak płacze. Mimo wszystko, nie dopuszczał do siebie myśli o śmierci Tina. Był on najmilszą osobą jaką znał i zdecydowanie nie zasługiwał na taki los. Nikt nie zasługiwał.
Nikogo nie zaskoczyła taka reakcja Szwecji. Każdy doskonale wiedział, że okularnikowi podobał się Finlandia a on jemu, jednak byli zbyt nieśmiali, aby to wyjawić, przez co trwali w martwym punkcie. Dopiero po chwili, gdy rozsądek przejął władzę, a emocje opadły, jedna z personifikacji wezwała policję.
- Co to? - spytała blada Węgry, zupełnie tracą swoją zimną krew. Dziewczyna wskazala na drobny list umieszczony w tej makabrycznej paczce.
Ludwig, drżącymi rękoma chwycił kopertę. Była ona zamknięta czerwonym woskiem, na którym występlowana była litera cztery. Niemcy otworzył go i najpierw samodzielnie przeczytał zawartośc notatki.

"Witajcie!
Jeśli to czytacie, oznacza to, że moja gra właśnie się rozpoczęła! Jaka gra? Gra w zabijanie personifikacji oczywiście! Mam nadzieję, że tak samo jak mi - spodoba się wam ona. Pierwszy zaczął grać że mną Tino. Trochę się szarpał, ale gdy stracił oczy to się uspokoił. Ogólnie to wiedzieliście, że ma słabą krzepliwość krwi? Nie? To teraz wiecie. Nie martwcie się - jeszcze powiecie mu "cześć". Ps. To jeszcze nie koniec. W każdej grze musi być przecież zwycięzca" - głosiła notatka.

Dopiero później, kiedy oswoił się ze słowami na kartce, przeczytał list pozostałym.
Wszyscy byli jeszcze bardziej przerazeni, niż przed przeczytaniem listu.
Kraje nie bały się samej śmierci. Przez nieznliczoną ilość wojen oraz bitew oswoili się z myślą, że nic nie trwa wiecznie i, że na każdego człowieka czeka kostucha.
No właśnie.
Na człowieka.
Wszyscy sądzili, że personifikacje są nieśmiertelne. Nacja były pewne tego, że rzecz taka jak śmierć ich nie dotyczny. Nie rodzili się jak ludzie, kraje się po prostu pojawiały. Dlaczego, więc skoro nie doświadczali początku swojego ludzkiego istnienia, mieli umierać tak jak zwykły człowiek?
Ale teraz ten idealny zamek został zburzony.
Od tego momentu każdy dobrze wiedział, że było to zwykłe kłamstwo.
Po paru minutach przyjechała policja, która zabezpieczyła ślady. Przez to, że o personifikacjach wiedziały tylko nieliczne jednostki, grono podejrzanych bylo bardzo małe: zaliczali sie do niego głównie inne uospobienia krajów, co nie poprawiło humoru innym no i rządy.
Między nimi mógł być przecież morderca.
Zauważyli oni, że znaczek pocztowy był bez pieczątki, a na paczce nie było podpisu nadawcy. I tak oto konferencja, która miała trwać zaledwie trzy dni, trwała prawie dwa tygodnie, a czas spędzili głównie na policyjnym komisariacie.

The Game || HetaliaTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon