Rozdział 2

39 11 3
                                    

Kompletnie podekscytowana i zarazem zdenerwowana, nie zwracając uwagi na skrzywioną minę niezadowolonego Jaspera przyglądam się drodze jaką pokonujemy jadąc do mojego akademika. Wsłuchana w tekst piosenki lecącej w radiu wystukuję jej rytm palcami na swoim kolanie, tak jakbym chciała zagrać ją na fortepianie. To byłoby niesamowite. Zagrać choć jeden utwór, dać ponieść się emocją i przekazać je innym.

Szkoda tylko, że jestem muzycznym beztalenciem.

Wciąż nie dociera do mnie, że za parę dni rozpoczynam zajęcia na Uniwersytecie Waszyngtońskim! Wiem, że to nie Harvard, ale i tak jestem zachwycona perspektywą studiowania na tak dobrej uczelni. Będzie mnie kosztować wiele wysiłku sprostać temu wszystkiemu, ale to wyzwanie, którego się świadomie podjęłam. Trochę boję się, że Jaspera może nie ekscytować to miejsce tak jak mnie, a niektóre wykłady będą go zwyczajnie nudzić, ponieważ już teraz posiada wiedzę godną studenta trzeciego roku. Ojciec się o to już postarał.

Gdy tylko docieramy na miejsce serce zaczyna walić mi jak młot w piersi. Zdaję sobie sprawę, że to nic wielkiego, najzwyczajniej w świecie zaczynam studia i zamieszkam ze swoją nową współlokatorką, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że to wiele zmieni w moim życiu. A świadomość tego napełnia mnie dziwnym uczuciem strachu i ekscytacji. Wiem, że po tygodniu przyzwyczaję się do tego miejsca i nowego stylu życia.

-Tylko spójrz, Jazz! -piszczę z zachwytu.

Kampus okazuje się równie imponujący na żywo jak na broszurze, którą mam gdzieś upchniętą na dnie torebki. Kamienne budynki połączone z nowoczesną fasadą nie tak dawno utworzonych budowli tworzą ciekawą mieszankę stylów i czasów. Wszędzie kręcą się setki osób. Śmiejący się studenci ubrani w barwy uniwersytetu, złoto i purpurę. Rodzice ściskający swoje dzieci na pożegnanie, które tak samo jak ja zaczynają swoją przygodę w tym miejscu.

Z tego wszystkiego nawet nie zauważam, kiedy zatrzymujemy się pod moim budynkiem.

-Denerwuję się -mówię do brata wysiadając z auta, kiedy on z kolei wyjmuje moje dwie torby. Z widoczną złością zamyka bagażnik i nie zaszczycając mnie nawet jednym spojrzeniem wymija i rusza w stronę wejścia.

Wznosząc oczy do nieba biorę głęboki oddech i postanawiam nie zwracać uwagi na jego humorki. Wczoraj dojechaliśmy do Seattle późną nocą i nic dziwnego, że jest zrzędliwy, zwłaszcza, że sąsiad zamieszkujący lokum obok mieszkania, które upatrzył sobie Jazz okazał się właścicielem małego potwora, który postanowił obudzić nas swoim donośnym szczekaniem tuż po piątej rano. Myślałam, że mój brat wyważy do niego drzwi „prosząc" by uciszył zwierzę. O dziwo rano był w całkiem niezłym nastroju. Po tym jak starszy pan z nieco wystraszoną miną obiecał zająć się swoim psem udało mu się przespać kilka godzin, a na poprawę dnia przygotowałam mu kubek kawy i zrobiłam śniadanie. Wszystko diabli wzięło zaraz po tym jak spytałam czy po południu pomoże mi zawieść rzeczy do akademika. Już dawno podjęłam decyzję, że chcę poznać prawdziwe przyjaciółki, których nigdy nie miałam, chcę zażyć trochę wolności i swobody, a mieszkając pod jednym dachem z Jasperem to byłoby niemożliwe i oboje o tym wiemy. Przeraża go to. Nie będziemy mogli spędzać razem każdej chwili, nie będzie mógł mnie pilnować i kontrolować tak jak do tej pory. Wiem, że jest to spowodowane troską o mnie, o moje zdrowie i bezpieczeństwo, ale na Boga mamy po dziewiętnaście lat! Nie może mnie niańczyć całe życie.

Nie wiem już po raz, który z tego powodu nakrzyczał się i nawściekał gorzej niż gdybym popełniła przestępstwo. Wysuwał argumenty, że nie powinnam mieszkać z obcymi, że musi mieć na mnie oko w razie problemów, że gdyby mój stan zdrowi nagle miałby się pogorszyć on jeden wie, jak postępować...

GhostinUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum