Rozdział 1

9.4K 406 24
                                    

MARIA

Niekiedy młodym ludziom, zwłaszcza nastolatkom, ciężko jest przyjąć pewne sprawy lub kwestie. Zaprzeczają czemuś, co i tak będzie trwało, lub buntują się, jakby cokolwiek mogli tym zdziałać. Idealnym tego przykładem mogła być moja młodsza siostra.

Lucyna Borowska, pieszczotliwie nazywana przez nas Lusią, była szesnastoletnią licealistką o dość wybuchowym temperamencie. Jej uroda powalała na kolana niezliczoną rzeszę chłopców, natomiast charakter... zabijał ich, zanim zdążyli się przedstawić. Okrągła twarz, duże, piwne oczy kusiły błyskiem, a niewielki, prosty nosek był ozdobą pełnych, różowych ust. Miała piękne, gęste, jasne włosy opadające do połowy pleców, jędrne, krągłe piersi, płaski brzuch oraz okrągły tyłek. Uwielbiała podkreślać swoją idealną figurę, dlatego bardzo często nosiła wyzywające, przylegające ubrania, wykonywała perfekcyjny makijaż oraz uważnie dobierała biżuterię.

Była moim całkowitym przeciwieństwem, a czasami nie pojmowałam, jakim cudem łączyły nas jakiekolwiek więzy krwi. Lusia zawsze lekkomyślnie podchodziła do życia, interesowała ją tylko zabawa, celebryci oraz wszelaka rozrywka. Wiecznie gdzieś biegała, zawsze kręciły się wokół niej tłumy i kompletnie wyparła ze swojego słownika słowa: szkoła, nauka, obowiązek. W dużej mierze winę za takie zachowanie ponosiliśmy my – ja i rodzice. Jako najmłodsza członkini naszej rodziny potrzebowała swego rodzaju kierunkowskazów, które pokazałyby jej, jakie ma możliwości. My zostawiliśmy ją samą sobie, bo byliśmy zbyt zajęci długami, które rosły w zastraszającym tempie. Efektem tego wszystkiego nie było nic innego jak bunt.

Wiecznie darła z nami koty, a zwłaszcza z ojcem. Oboje mieli takie same charaktery, więc kompletnie nie potrafili dojść do porozumienia. Niemal każda ich rozmowa kończyła się krzykiem, trzaskaniem drzwiami lub szlabanami, które otrzymywała moja siostra. Oczywiście, jak można było się spodziewać, wszystkie kary miała głęboko w nosie. Robiła, co chciała, chodziła, gdzie chciała, i przede wszystkim – mówiła, co jej ślina na język przyniosła.

Między innymi dlatego się nie zdziwiłam, kiedy w naszym mieszkaniu ponownie wybuchła awantura. Lusia za żadne skarby świata nie chciała pozwolić tacie, by jej to wszystko wyjaśnił. Nie słuchała nawet wujka Alberta, którego uwielbiała ponad wszystko i uważała go za swojego mentora. Sądziłam, że jego przybycie jakoś załagodzi całą sytuację.

Myliłam się.

Lucyna stała przy kanapie w salonie i patrzyła na każde z nas po kolei. Z piwnych oczu biła wściekłość.

– Wy jesteście pojebani! – krzyknęła.

Ojciec poderwał się z fotela, poczerwieniał ze złości i wycelował palcem w córkę.

– Jak ty się wyrażasz, gówniaro?! Co ty sobie wyobrażasz?!

– Ja?! A co ty sobie myślałeś, łażąc do mafii?! Normalny jesteś?!

Wojciech Borowski, główna przyczyna całego zamieszania, był niskim, łysiejącym mężczyzną, z lekką nadwagą, okrągłą twarzą, zwisającymi policzkami, szerokim nosem oraz wąskimi, piwnymi oczami. Od pewnego czasu na jego skórze widoczne były popękane naczynka. Zmarszczki, które zazwyczaj są oznaką wieku, pogłębiły się oraz rozciągnęły od nadmiaru zmartwień. Był przemęczony, zestresowany i załamany.

Przycisnęłam palce do skroni. Siedziałam na krześle, które wcześniej przyniosłam z kuchni, i kompletnie nie wierzyłam w to, co się działo. Moja rodzina była w niebezpieczeństwie, a każda minuta przybliżała nas do nieuchronnej katastrofy.

– Uspokójcie się – powiedziałam błagalnie. – To nie jest czas...

– Weź się zamknij! – wrzasnęła Lusia w moją stronę. – Czy ty nie widzisz, co on nam zrobił?! – Wskazała ojca. – Rujnuje nam życie!

Zapach róży - ZOSTAŁA WYDANA!!!Where stories live. Discover now