-Słucham? - wykrztusiłam.

-Jeśli chcesz je... - urwał gdy we dwoje, a raczej w trójkę usłyszeliśmy dźwięk rozbijającego się szkła, a następnie zgniatającej się puszki prawdopodobnie po piwie.

Calum gestykulując pokazał mi, że mam zostać w miejscu, a sam ruszył w stronę dobiegającego hałasu, który słyszeliśmy. Spojrzałam na jego przyjaciela, którego wcześniej nazwał "Clifford". Dopiero teraz zauważyłam, że to ten sam chłopak, z którym Erica tańczyła na tej tragicznej imprezie. Posłał mi lekki uśmiech, a jego oczy były inne. Nie widziałam w nich ani grama nienawiści przez co wyglądał... inaczej.

-Hemmings? Idioto, wpakujesz nas w kłopoty. - usłyszeliśmy głos brązowookiego, na co nasza dwójka wychyliła się zza kontenera aby móc na nich spojrzeć.

-Moja wina, że jest tu ciemno jak w dupie u murzyna, a wokół jest w pizdu śmieci, na których można się zabić? - mruknął, powoli się podnosząc z ziemi.

-Twoja. - parsknął śmiechem chłopak stojący koło mnie, gdy zobaczył, że blondyn leżał na jakiejś podejrzanej cieszy.

-Zamknij się Mi... - zamilkł, gdy zobaczył mnie obok niego - To jest Cindy? Żartujecie sobie? - słysząc jego słowa pozostała dwójka wybuchnęła śmiechem.

-Nie żartujemy i nie, nie zamkniemy jej w piwnicy. - powiedział Calum, starając się powstrzymać śmiech.

-O co wam chodzi? - w końcu się odezwałam - Kim wy w ogóle jesteście?

-Przyjaciółmi. - wzruszył ramionami ciemnowłosy - Koło Ciebie stoi Michael, a ten tu to...

-Luke, Luke Hemmings. - odparł blondyn, wchodząc w słowo swojemu przyjacielowi - Wiele o Tobie słyszałem. Miałem nadzieję, że będziesz brzydsza.

-Co? - spytałam zdziwiona jego słowami.

-Przecież ten deb...

-Gdzie Ashton? - spytał Calum, przerywając wypowiedź Luke'a.

-Wykonuje swoją część roboty. - wzruszył ramionami. Chłopak skinął głową z lekkim uśmiechem na ustach i oparł się o brudny kontener, z którego prawie wysypywały się śmieci.

Przez dłuższą chwilę wokół panowała niezręczna cisza. Jedyne co słyszeliśmy to jadącą w oddali karetkę i szelest liści na dwóch małych brzozach za murem. Każdy zajmował się czym innym. Michael robił coś na telefonie kompletnie zapominając o naszym towarzystwie, Luke stał w jednym miejscu patrząc w ziemię, a kilka razy przyłapałam go na zerkaniu na mnie. Natomiast Calum ze skupieniem wpatrywał się w ścianę. Nie potrafiłam spuścić z niego wzroku. Wciąż nie wierzyłam, że zabił człowieka. Był przystojny, a z pozorów przypominał niewinnego chłopczyka. Próbowałam odepchnąć wszystkie pozytywne myśli na jego temat ale nie potrafiłam. Wydawał się być idealny... w sumie jak cała trójka chłopaków, z którymi właśnie stałam w obrzydliwej uliczce za Starbucks'em.

-Okej. - odezwał się brązowooki - Pierwsza zasada: będziesz wykonywała każde polecenie, które ode mnie usłyszysz, jeśli nie chcesz aby kolejny człowiek zginął.

-Słucham? Nie jesteś moim ojcem żeby mi rozkazywać. - powiedziałam oburzona. - I takie coś jednym słowem nazywa się szantaż.

-Ale jestem człowiekiem, który odlicza dni do twojej śmierci. - wyszczerzył się, natomiast mi zrobiło się słabo, gdy tylko mój mózg przetworzył słowa, które właśnie wypowiedział - Druga: zero pyskowania i przeciwstawiania się.

-Żartujesz? To chyba niemożliwe. - prychnęłam, przewracając oczami.

-Wiem. - zaśmiał się - Dlatego ta zasada będzie idealna. Trzecia: nikomu nie mówisz kim tak naprawdę jesteśmy, a jeśli już będziesz musiała to powiedz, że jestem twoim chłopakiem, a to moi przyjaciele.

Game of Death | c.hoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz