2. Kogo my tu mamy.

6.7K 477 182
                                    

Przed wami drugi rozdział, mamy nadzieję, że wam się podoba i zostawicie trochę komentarzy co do akcji x

Styles był po raz kolejny z siebie zadowolony, jego załoga zasiała trochę paniki, obłowili się porządnie, a przy okazji wyszli z tego wszyscy cało.

Brunet był kapitanem tego całego statku.

Harry sprawdził dokładnie co udało im się zebrać. Przed oczyma miał cały ich zarobek, jak i jedzenie, które zdobyli za darmo.

Mogli ponownie wypłynąć i spokojnie czekać na kolejny napotkany ląd.

Był coraz bliżej wielkich kufrów. Strasznie przyciągały jego uwagę, był naprawdę zaciekawiony ich zawartością.

Nagle poczuł bardzo przyjemny i przysparzający go o dreszcze zapach. Nie mógł przejść obok niego bez żadnej reakcji, spojrzał swoim okiem na zamek, po czym zwołał dwie bety z załogi i kazał im przenieść kufer do jego sypialni. Rzucił tylko krótko wzrokiem na resztę zdobyczy i poszedł za mężczyznami do odpowiedniej kajuty.

Bety nie wyczuwały tego zapachu, dlatego ich wybrał. Zawartość tego kufra była już jego własnością, a czuł, że jest tam omega. Po zapachu mógł nawet wyczuć, jak bardzo czysta ona jest.

Poprawił swój pasek i hałasując swoimi małymi obcasami w długich butach, wszedł do głównej kajuty.

Wypędził bety i zatarł ręce na zawartość kufra. Na początku pracował nad zamkiem, jednak nie należał do cierpliwych osób. Koniec końców zamek został wyłamany, a w środku siedział skulony i trzęsący się szatyn.

Louis nie potrafił spojrzeć w górę. Czuł wyraźny i mocno dominujący zapach alfy. Czuł, że ten mężczyzna był niebezpieczny.

Ścisnął mocniej ręce na swoim nowym szaliku i nie wiedział co zrobić. Był tylko omegą.

- No, no, no - rzucił Styles - Kogo my to mamy. Omega. W kufrze na skarby. Ciekawe.

Harry obszedł przedmiot dookoła zaciekawiony, jednak szatyn nie ruszył ani nawet nie uniósł głowy.

W końcu Louis się wyprostował i spojrzał w zielone oczy, swoimi jasnym jak niebo oczami.

Tylko rodzina królewska Tomlinsonów takie posiadała. To było we krwi i szczerze dbano, by nikt niepowołany nie miał tak jasnego, prawie że białego koloru oczu.

- Wiec mamy tu młodego księcia Tomlinsona, co za niespodzianka. Nie wiem jak się tu znalazłeś, ale musiałem mieć duże szczęście - oblizał wargi, a na ustach zagościł perfidny uśmieszek.

- A ja dużego pecha - po ścianach rozniósł się delikatny i przyjemny dla ucha głos, z wyraźnym akcentem - Masz mnie odstawić do domu. Ojciec da ci cokolwiek będziesz chciał.

- Mam wszystko czego potrzebuję na ten moment. Nie będziemy też zmieniać kursu, więc nie ma wyjścia. Będziesz skazany na ten statek. I na jego mieszkańców.

Louis zmarszczył nos. Już nie lubił tego mężczyzny, wstał prostując przy okazji swoje obolałe ciało i wyszedł z kufra.

Z daleka było widać różnicę w ich ubiorze. Szatyn bez słowa zaplątał na swojej talii szal i spojrzał groźnie na Harry'ego.

- Na pewno nie jesteśmy daleko - różnica wzrostu była przerażająca.

- Jesteśmy dobry kawałek od brzegu, a mi się przydasz do szorowania pokładu. Zobaczysz co to prawdziwa praca - wyrzucił ze śmiechem Styles, a jego oczy zabłyszczały niebezpiecznie.

Treasure chestWhere stories live. Discover now