Chapter 4

677 68 10
                                    

godz. 12:18

30 kwiecień, Sydney

Wychodząc ze Starbucks'a, razem z Eri skierowałyśmy się w stronę centrum handlowego, które znajdowało się dziesięć minut od kawiarni. Przyjaciółka nie chcąc mi pomóc w zrobieniu śniadania, wpadła na pomysł, aby przekąsić coś na mieście. Nie miałam nic przeciwko, więc oczywiście, że się zgodziłam.

W ciągu tych kilku godzin udało mi się wyrzucić z głowy wspomnienia z wczorajszego wieczoru... a przynajmniej zapomnieć o nich choć na moment. Przypominając sobie obraz konającego bruneta o ślicznych, niebieskich oczach, wszystko stawało się inne. Jedzenie traciło smak, słuchanie muzyki sens, a normalne funkcjonowanie wydawało się nieco trudniejsze. Nie tęskniłam za nim, nie wiązało mnie z nim kompletnie nic ale obawa, że sama kiedyś tak skończę niszczyła mnie od środka.

-Cindy, co sądzisz o chłopakach z One Directon? - rzuciła ni stąd ni zowąd przyjaciółka.

-Poczekaj, co? - spytałam rozkojarzona na co Erica jedynie przewróciła oczami.

-Co sądzisz o chłopakach z One Directon? - powtórzyła.

-Um... ja? No uważam... uważam, że są przystojni. - palnęłam.

-I tylko tyle masz do powiedzenia? Serio? - uniosła brwi - Boże, z kim ja się przyjaźnię?! - krzyknęła, zwracając na siebie uwagę kilku przechodniów.

-Idiotko, ogarnij się. - próbowałam zachować pełną powagę ale widząc uśmieszek blondynki najwidoczniej nieszczególnie mi to wyszło - Wiesz, że słucham All Time Low, Blink 182 i The 1975. Nieszczególnie kręcą mnie boysbandy.

-Dlatego nie wiem jakim cudem się z tobą przyjaźnię. - westchnęła ale na jej twarzy w dalszym ciągu błądził lekki uśmiech - Przynajmniej Demi słuchamy we dwie.

-Przypomnę Ci, że przyjaźnisz się z dziewczyną, która w trzeciej klasie pożyczyła Ci swoje sportowe spodenki bo komuś się rozerwały między nogami i na dupie. - zachichotałam na samo wspomnienie tego dnia.

Słońce grzało jak nigdy, gdy na zegarze dochodziła godzina dwunasta. Zajęcia lekcyjne kończyły się o czternastej, a naszej surowej wychowawczyni pani Brown nawet nie śniło się wypuścić nas wcześniej do domu. Wszyscy byliśmy wykończeni, a jak to dzieci chcieliśmy się bawić i korzystać z dzieciństwa.

Chłopak o imieniu Harris, którego nie lubiła, żadna z dziewczynek w naszej dwudziestoosobowej klasie, uznał, że ma niezawodny plan. Poszedł do pani z prośbą wyjścia na dwór, a raczej na nasz szkolny plac zabaw, który wszyscy uwielbialiśmy. Ku zdziwieniu całej klasy kobieta zgodziła się i wzięła nas na świeże powietrze.

-Pobawmy się w księżniczki. - zapiszczała podekscytowana Erica.

-Znowu? - zajęczałam na co koleżanka spiorunowała mnie wzrokiem.

-Tak. - fuknęła, kładąc dłonie na biodrach - Ja będę Aurorą.

-A ja Śnieżką. - powiedziała ruda Rose, którą lubiłam najbardziej z tych wszystkich niegrzecznych i pyskatych dziewczynek, z którymi musiałam wytrzymywać pięć dni w tygodniu. Następnie każda z nas wybrała jaką chce być księżniczką, a mi dostała się rola Belli.

Całą paczką poszłyśmy na zjeżdżalnię, która miała nam służyć za wieżę. Greene uważała się za najważniejszą z nas wszystkich i stanęła na czele bohaterek bajek, które odgrywałyśmy.

Co poniektórzy chłopcy również postanowili zaangażować się w zabawę. Stanęli w równym rządku pod zjeżdżalnią, wybierając swoją wymarzoną księżniczkę, którą uratują przed okrutnym i strasznym smokiem. Brązowe oczy chłopca o imieniu Ben były wlepione prosto we mnie. Doskonale wiedziałam, że nasza kochana Aurora jest w nim zauroczona od dobrych kilku miesięcy. Chciałam pokazać, że każdy może być od niej lepszy i krzyknęłam jego imię, tym samym przykuwając wzrok blondynki. Na ustach blondyna pojawił się szeroki uśmiech, po czym zawołał, że uratuje właśnie mnie.

Game of Death | c.hoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz