1/5 Gianluca

69 5 3
                                    

Grudzień 26,

Gianluca,

- Marzia, wyjmnij Crostini z piekarnika! (Crostini to takie małe kanapeczki, jak bruschetta tylko jeszcze mniejsze)

- Okej mamma, robi się!

Marzia jęknęła w poduszkę i wydostała się ze swojego łóżka. Zbiegła szybko na dół do kuchni i o mały włos nie potrąciła swojego brata.

- Patrz co robisz! – Angelo wykrzyknął, ledwo łapiąc butelkę szampana, z której nalewał.

- Sorry, nie zauważyłam Cię. – Uśmiechnęła się, wyrywając mu wypełnioną szampanem tacę.

- Odczep się, to dla gości! – odburknął starając się ją odepchnąć

Marzia zaśmiała się i chwyciła jeden kieliszek. – Wiem, Lolo, ale muszę się przygotować jeśli chcę przetrwać tą okropną noc. – Postawiła tace na ladzie i otwarła piekarnik aby wyjąć z niego blaszkę Crostini.

Jej młodszy brat uniósł brew – Twój chłoptaś-zabawka może tu być... - zaczął się droczyć

- Angelo!

- No co – wzruszył ramionami – tylko mówię...

- Oh zamknij się – uderzyła go w ramię.

Właśnie w tej chwili ich matka, Renata, zajrzała do kuchni zatrzymując ich bezsensowną kłótnię.

- Marzia, powiedziałam Ci, że miałaś się zająć Crostini

- Właśnie to zrobiłam – dwudziestolatka zaprotestowała i pokazała na blachę stojącą na ladzie.

- Połóż je na paterze. Czy ja Cię muszę wszystkiego uczyć? – wywróciła oczami – I zrób coś z tymi włosami, santo cielo (Święte Niebo) goście przychodzą za kilka godzin! – wykrzyczała zanim zniknęła za drzwiami.

Marzia westchnęła i zaczęła robić to, co jej mama kazała.

- Nie rozumiem, dlaczego ona tak bardzo nalega na to abyśmy co roku urządzali to głupie przyjęcie świąteczne, jeżeli to ją tak bardzo stresuje. – Angelo powiedział siostrze

- Co ty nie powiesz – Marzia zgodziła się, otwierając szafkę w poszukiwaniu odpowiedniej patery. – Za 5 lat wszyscy dostaniemy wrzodów, jeżeli to będzie dalej tak wyglądać.

W rzeczy samej, Renata Brivio była gospodarzem corocznego przyjęcia świątecznego. Multum rodzin było zaproszonych 26 grudnia do domu rodziny Brivio. Przez tyle lat przyjęcie rozrosło się do tego stopnia, że jest traktowane jak tradycja i coś oczywistego w ich rodzinnym miasteczku – Montepagano.

Dla Marzi była to jedna z niewielu okazji aby zobaczyć starych znajomych i krewnych. Zazwyczaj wieczór był bardziej przyjemny niż uciążliwy ale wynikało to głównie z pracy i wysiłku jaki wyniszczał zarówno ją, jak i jej brata. Nie wspominając o tym, że ich rodzice byli wtedy w bardzo podirytowanym nastroju, ponieważ znaczna ilość rzeczy wymagała przygotowania tuż przed przyjściem gości.

- Wiesz, ze ma rację w kwestii twoich włosów – Angelo zaczął się droczyć z siostrą, wyjmując przy tym przystawki z lodówki. – Wygląda jakbyś miała gniazdo na swojej głowie.

Marzia nie pozostała dłużna swojemu bratu – Wiesz, że tata zmusi cię do włożenia tego ohydnego zielonego krawata, który dostałeś od niego na Święta w tym roku. Mam nadzieję, że jesteś na to przygotowany.

Przekomarzali się tak przez chwilę, dopóki Marzia nie usłyszała głosu swojej mamy.

- Marzia, czy ty nie zostawiłaś włączonej lokówki!?

- Cholera – Puknęła się w czoło i zwróciła się do brata – Więc, to jest moja droga ucieczki a ty zajmiesz się resztą przygotować – Posłała mu całusa i wskazała ogromną górę jedzenia na blacie. – Baw się dobrze!

Angelo wywrócił oczami i zaczął swoją wiązankę przekleństw, które lepiej pozostawić wyobraźni, niż je tutaj przytaczać

Marzia zaczęła się śmiać. Zmierzwiła swojemu bratu włosy i pobiegła na górę. Może i ma 20 lat a Angelo 18, ale nigdy nie przestali sobie dokuczać, jak wtedy kiedy byli młodsi. To była jedna z tych rzeczy, która czyniła ich idealnymi partnerami w każdej zbrodni.

Marzia weszła do pokoju, gdzie w rzeczywistości zostawiła włączoną lokówkę. Marudząc, odłączyła ją i poszła do łazienki. Po prysznicu i szybkim wysuszeniu włosów, postanowiła włączyć ją na nowo i usiadła przed toaletką. Właśnie zaczęła nabierać pasmo włosów, kiedy jej telefon zabrzęczał. O mały włos nie poparzyła sobie części policzka, kiedy czytała nazwisko nadawcy.

- shit, shit, shit – natychmiast odsunęła lokówkę od twarzy i zaczęła nerwowo pocierać ciepłe ucho.

Od: Gi

Wybierasz się dzisiaj? Potrzebuję powodu aby iść.

- ughhh... - Marzia westchnęła, mając nadzieję, że nikt w pokoju obok nie usłyszał ośmieszającego i zdecydowanie niewychowanego krzyku.

Do: Gi

A mam wybór? Przyjęcie jest w MOIM domu.

Odłożyła telefon ekranem do dołu, aby nie widzieć kolejnych wiadomości. Urządzenie brzęczało praktycznie cały czas ale Marzia zmusiła się do ignorowania dźwięku i ruszyła w stronę szafy, znaleźć sobie jakieś ubranie.

~~~~~~

No  i mamy 26 grudnia z punktu widzenia Giana (tak jakby) 

Powodzenia w czytaniu. Prace nad częścią Piera trwają :) 

Dom Twój Gdzie Serce Twoje // Il VoloWhere stories live. Discover now