– Dobrze wiesz, że to nic nie da – oznajmił w pewnym momencie Louis i Harry aż podskoczył, słysząc jego donośny głos.

Był przyklejony do ściany, a jego serce waliło teraz jeszcze bardziej jak oszalałe.

Mulat uciszył szatyna, podejrzewając pewnie, że mogą podsłuchiwać i Harry usłyszał jakiś ruch, co jak się zaraz okazało, było wychodzącym z kuchni blondynem. Styles wstrzymał oddech, kiedy ich spojrzenia się spotkały, od razu pomyślał, że ten zaraz zawoła tego psychopatę, Louisa i będzie z nim krucho, ale ten jedynie posłał mu pełne politowania spojrzenie i podszedł do jednej z szafek. Wyciągnął coś i wrócił do tamtej dwójki, która była w kuchni. W tym momencie Harry'ego opuściła chyba cała odwaga, odkleił się od ściany, do której przywarł plecami i ruszył z powrotem na górę, gdzie Liam nadal czekał na niego w drzwiach ich pokoju z pytającym spojrzeniem. Brunet wszedł do środka i bezszelestnie zamknął za nimi drzwi.

– I co? – zapytał Payne.

Harry wzruszył ramionami.

– Nic nie słyszałem. Mówią zbyt cicho, ale mam dziwne wrażenie, że mogą planować jakąś ucieczkę, tylko ciekawe, co wtedy zrobią z nami, przecież wiemy, jak mają na imię i jak wyglądają – stwierdził Harry i westchnął ciężko, siadając na łóżku. – Lee, musimy stąd spieprzać – powiedział poważnym tonem.




Ani Harry, ani Liam nie pojawili się na parterze do kolacji, na którą zawołał ich Niall. Oboje usiedli na swoich stałych miejscach, ale byli tutaj tylko oni i blondyn, co było odrobinę dziwne. Niall krzątał się po kuchni, podśpiewując pod nosem i Harry uważał go za naprawdę fajnego, zwłaszcza kiedy ten nie zdradził go, że podsłuchiwał. Zayn pewnie leżał gdzieś w pokoju i leczył rany, jednak Stylesa zastanawiało, gdzie podział się ten psychopatyczny szatyn. Niall podał jedzenie, a Harry i Liam spojrzeli po sobie. Coś tutaj naprawdę było nie tak, przecież zawsze jadali posiłki razem.

– Smacznego – powiedział blondyn. – Tyle się dzisiaj działo, że nawet nie miałem chwili zrobić obiadu.

Liam od razu zaczął z nim rozmawiać, ale Harry całkowicie się wyłączył, po pierwsze nie miał zamiaru rozmawiać o gotowaniu, a po drugie za bardzo zastanawiało go, gdzie w tym wszystkim zaginął Louis. Może czuwał przy tym mulacie? Chociaż on miał inne przeczucie, wydawało mu się, że to mogło być związane z tą ich naradą, którą wcześniej przeprowadzali.

W końcu, po kilku minutach, kiedy jego przyjaciel i Niall śmiali się w najlepsze, on nie wytrzymał.

– Gdzie Louis? – zapytał.

Blondyn od razu przestał się śmiać i spojrzał na niego z poważną miną.

– To nie jest twoja sprawa, Harry – odpowiedział, wracając do rozmowy z Lee.

– Co chcecie zrobić? – nie dawał za wygraną brunet. – Wiem, że coś planujecie. Zabijecie nas teraz?

– Harry, do cholery – wybuchnął chłopak, uderzając pięścią w stół. – Czy my naprawdę pozwalamy ci na zbyt wiele?

Liam kopnął go pod stołem, kiedy Styles już otwierał usta i chłopak westchnął ciężko, ale zrozumiał, że ma po prostu się zamknąć.

Powinien zacząć planować ucieczkę, zamiast przejmować się tym psychopatą. Tak, to zdecydowanie dużo lepszy pomysł. Musieli stąd zwiać, zanim naprawdę coś im zrobią i mieli na to mało czasu, a wiadomo, jak ich ucieczka skończyła się poprzednim razem. Tę muszą zaplanować o wiele lepiej, nie tylko rozwalić bransoletki, ale najprawdopodobniej zacząć od zwinięcia jakichś ubrań porywaczom, bo Harry wiedział, że w tych ich znowu może znajdować się coś, co wtedy doprowadziło do nich tę trójkę, jakiś rodzaj chipu, o którym wspominał blondyn, a który pozwolił im wtedy znaleźć ich w tym ogromnym, ciemnym lesie.

Starał się jeść, udając, że jego mózg nie pracuje intensywnie nad ucieczką, a przy okazji starał się rozglądać po kuchni, żeby znaleźć coś, co może im się przydać.





Louis jechał w dobrze znane mu miejsce, chcąc odwiedzić swojego dawnego znajomego. Nie był tutaj już długi czas, ale w tym momencie potrzebował pomocy, a nikt nie był w stanie pomóc mu tak, jak właśnie on. Cały czas spoglądał lusterko wsteczne, zastanawiając się, czy jego też Azael dzisiaj nie obrał na cel. Miał nadzieję, że nie, bo musiał dotrzeć do Yaira bez żadnych przeszkód i jak najbardziej niezauważony, inaczej znowu ich plan może legnąć w gruzach, a tego raczej by nie chcieli.

W końcu, po ponad trzech godzinach jazdy, dotarł na miejsce. Wysiadł z samochodu, upewniając się jeszcze, że nikt go nie śledził i ruszył do wejścia do klubu, przed którym była całkiem spora kolejka. Podszedł do jednego z ochroniarzy.

– Ja do Yaira – powiedział.

Ochroniarz spojrzał na niego, po czym skinął do swoich dwóch kolegów, którzy stali obok i wziął Louisa do środka.

Szatyn poszedł za nim. Dobrze wiedział, że za chwilę znajdzie się w jakimś pomieszczeniu, gdzie ochroniarz go przeszuka i był na to bardzo dobrze przygotowany. Yair dbał o swoją prywatność i bezpieczeństwo.

Zabrali mu broń, żeby chwilę później zaprowadzić go do innego pomieszczenia. Słyszał muzykę roznoszącą się echem po klubie i po kilku wąskich korytarzach i schodach znalazł się na piętrze, balkonie, z którego roztaczał się widok na cały klub i tańczących w nim ludzi.

Oczy wszystkich, którzy się tam znajdowali, zwróciły się na niego, kiedy wszedł razem z ochroniarzem. Półnagie dziewczyny i chłopcy na kolanach innych, czasem trochę starych i obleśnych mężczyzn, ale pomiędzy tymi wszystkimi parami oczu odnalazł te jedne, właśnie do niego tutaj przyjechał.

– Louis – odezwał się mężczyzna z kieliszkiem w dłoni, siedzący pomiędzy dwiema przyklejonymi do niego dziewczynami. – Co cię do mnie sprowadza? – zapytał i machnął ręką w stronę ochroniarza, który stał za Louisem, żeby odszedł.

Partners in crime. Not the worst crimeWhere stories live. Discover now