Kłopoty na stacji

Começar do início
                                    

⁃ No, lepsze to niż siedzenie nad książkami - przyznał Olek.

⁃ Co do książek to, jak wrócimy, to was przepytam, z tego ci się uczyliście. - Fabianowi momentalnie zrzedła mina, mogło to znaczyć tylko tyle, że to kolejne moje polecenie, którego nie wykonał. - Fabian nie uczyłeś się, prawda? - zapytałem z rezygnacją w głosie.

⁃ Uczyłem się, słowo! Ale się nie nauczyłem. Tato to jest głupie, w ogóle mi nic nie wchodzi do głowy.

⁃ Dobrze to weź książkę, poczytasz sobie w samochodzie, a jak wrócimy, to spróbuję ci wytłumaczyć to, co przeczytałeś, okej? - nie wyglądał na najszczęśliwszego, ale zgodził się na moją propozycję. - Dobra chłopaki to się zbierajcie, ja się pójdę przebrać i możemy jechać.

     Sobotni wieczór spędziliśmy naprawdę miło. Chłopakom chyba potrzebne było takie wyszalenie się, bo bawili się świetnie. Cały czas na lodowisku się przepychali i ganiali, obaj byli bardzo grzeczni i śmiechom by nie było końca, gdyby nie to, że Olek popchnął w żartach Fabiana i ten upadł na pupę, co skończyło się uronieniem paru łez. W drodze do pizzerii chłopaki postanowili urządzić bitwę na śnieżki, a w zasadzie to atak na moją osobę, ale ja nie pozostałem im dłużny! Wytarzałem i jednego i drugiego w śniegu i w takiej cudownej atmosferze poszliśmy na kolację. Po powrocie do domu wszystko już poszło szybko. Przepytałem Olka z chemii, a że wszystko umiał świetnie, to wpisałem mu plusa i pozwoliłem włączyć sobie jakiś film, sam tłumaczyłem Fabianowi przyczyny i skutki bitwy w lesie Teutoburskim, mały dość szybko pojął temat, więc po kilkudziesięciu minutach dołączyliśmy do Olka na kanapę, obejrzeliśmy razem jakiś średni kryminał i posłałem ich do łóżek sam też kierując się pod prysznic, a następnie do sypialni.

     Obudziłem się przed piątą z okropnym bólem głowy, wstałem z łóżka, żeby pójść do kuchni po jakąś tabletkę przeciwbólową, po czym wróciłem do łóżka. Długo nie mogłem usnąć, czułem się naprawdę marnie, koło dziesiątej zajrzał do mnie Oleś, żeby zapytać, czy wszystko w porządku, bo zwykle o tej porze byliśmy już dawno po śniadaniu, powiedziałem mu, że źle się czuje i że najchętniej to bym się jeszcze przespał, więc czy mógłby zrobić śniadanie dla siebie i brata. Olek oczywiście się zgodził, nawet zapytał, czy czegoś nie potrzebuję. Kochany dzieciak! Olek wyszedł z sypialni, a ja znowu wybrałem się w podróż do krainy morfeusza. Kiedy ostatecznie się obudziłem była już prawie trzynasta. Nie przestała mnie całkiem boleć głowa, nadal odczuwałem tępe pobolewanie z tyłu głowy, ale trzeba było wstać i przygotować jakiś obiad moim chłopakom.

    Przebrałem się szybko w jakieś dresy i ruszyłem do kuchni w celu zrobienia jakiegoś obiadu po linii najmniejszego oporu i zdecydowałem, że spaghetti ze słoika będzie dobrym wyborem. Pokręciłem się po kuchni jakieś półgodzinki i obiad był już gotowy.

⁃ Olek! Fabian! Chodźcie na obiad! - wydarłem się, zaraz po tym, jak podszedłem do schodów, żeby mnie lepiej słyszeli. Po chwili zobaczyłem Olka schodzącego po schodach. - Zawołaj brata na obiad, może nie słyszał jak, ja was wołałem. - poprosiłem mojego pierworodnego.

⁃ Tato, Fabiego nie ma w domu.

⁃ Jak to go nie ma!?

⁃ No on co niedzielę o tej porze spotyka się z tymi swoimi głupkowatymi kolegami.

⁃ Ten dzieciak nie może jeden dzień wytrzymać bez brojenia!? Jadę po niego, jak chcesz, to możesz już sobie nałożyć obiad, ja się muszę rozmówić z moim młodszym dzieckiem. - Olek coś jeszcze chciał powiedzieć, ale ja już się zbierałem do wyjścia, szybko dotarłem samochodem na stację i zobaczyłem mojego syna, który uwieszał się na oberwanej rynnie, śmiejąc się z czegoś z kolegami. Zanim zorientowali się, że nie są sami, zdarzyłem wysiąść z samochodu i podejść na tyle blisko, żeby usłyszeć wypowiedź Piotrka.

⁃ Musimy iść pod sklep poprosić któregoś z tych żuli, żeby nam fajki kupił, bo skoro straciliśmy ostatnią paczkę, to coś trzeba wymyślić.

⁃ Nigdzie nie idziecie, przynajmniej Fabian nigdzie nie idzie. - wzrok dzieciaków skierował się w moją stronę. - Ty nie wiesz, że masz szlaban!? - wydarłem się na mojego syna. - Do samochodu! - wskazałem ręką na auto zaparkowane kilka metrów dalej.

⁃ Sam mówiłeś, że szlabany na mnie nie działają, więc myślałem, że jest aktualny. - odpowiedział z bezczelnym uśmiechem, w którym utwierdził się jeszcze bardziej, kiedy spojrzał na podziwiające spojrzenia kolegów.

⁃ Jaki mądry się znalazł, skoro wolisz lanie od szlabanu, nie widzę problemu. - myślałem, że po tych słowach spokornieje, ale on tylko wzruszył ramionami i ruszył obojętnym krokiem w stronę samochodu. Już miałem wsiadać za kierownicę, kiedy usłyszałem, że Fabian mówi do kolegów „to świr" i jedną ręką pokazuje na mnie, a drugą robi obraźliwy gest symbolizujący świra. 

    Wściekłem się niesamowicie i chwyciłem skrobaczkę do szyb, która znajdowała się na desce rozdzielczej, po czym złapałem Fabiana, który stał przy tylnych drzwiach od strony kierowcy i oparłem go sobie o maskę samochodu, strzeliłem go tą lekką plastikową łopatką około siedmiu razy w pośladki, ból tym lekkim przedmiotem w dodatku przez spodnie był raczej umiarkowany, ale Fabian i tak ścierał po wszystkim łzy z policzków przy pomocy rękawa. - Do samochodu i już ani słowa, bo inaczej w domu zaserwuję ci poprawkę! - Naburmuszony Fabian zajął miejsce z tyłu samochodu, a ja odwróciłem się do podśmiewających się z mojego syna kolegów. Co za niewychowane bachory! - Zobaczymy czy ci będzie Tomek do śmiechu, jak wieczorem przyjadę do was oddać twojemu ojcu twoje papierosy! - warknąłem na dzieciaka, a jemu momentalnie mina zrzedła. Ha! Niech te bachory wiedzą, że mi się w drogę nie wchodzi. Zostawiłem tego małego chuligana ze swoimi myślami, a ja usiadłem na fotelu kierowcy i razem z moim naburmuszonym synem pojechaliśmy do domu.

GRUSZKI NA WIERZBIEOnde as histórias ganham vida. Descobre agora