Nie tylko mirinda

344 13 0
                                    


                                            -----------FABIAN-------------

    No i dostałem za swoje. Nie dość, że straciłem kabel od kompa, to jeszcze musiałem połamać swoje ostatnie papierosy. Nie kupię sobie nowych, bo niby za co? Jestem spłukany, a stary na pewno nie da mi teraz kasy.

 - Ciekawe jak napiszę referat bez kompa - odezwałem się do ojca. Myślałem, że odda mi kabel, ale zdaje się, że tata nie brał takiej opcji pod uwagę.

 - Zaraz pójdziemy do mnie do biura, usiądziesz przy moim laptopie i napiszesz ten referat - odpowiedział rozkładając przed sobą mój dzienniczek. - Długopis daj. 

   Skąd ja mu teraz wezmę długopis? No, leżał jakiś na szafce. Z zapartym tchem patrzyłem, jak mój stary stawia podpis za podpisem, podpis za podpisem... Moje oceny nie były jakieś szałowe. Same pały i dwóje... No, trójka z angielskiego... Babka zostawiła nas wtedy samych w klasie i ktoś rzucił mi ściągę. Wszystko spisałem, wszystkie słówka... Ale nie dostałem piątki, bo babka powiedziała, że moja praca nie była samodzielna. Oprócz tej trójki miałem jeszcze czwórkę z historii. To była praca w grupach... Jakoś tak czwórka sama wpadła zupełnie przypadkowo. Tata nie wyzwał mnie za pały ani nie pochwalił za nieliczne czwórki. W skupieniu przekartkował dzienniczek na sam koniec. No i zaczęło się... Uwaga za spóźnienie, kolejna za pyskowanie, za chodzenie po klasie i takie tam bzdury. Tata podpisał je wszystkie. Oddał mi dzienniczek.

 - Fabian, od jutra codziennie po szkole meldujesz się u mnie z dzienniczkiem. Już ja cię przypilnuję - powiedział patrząc na mnie jak na jakiegoś przestępcę. Olałem to. Wsunąłem dzienniczek w portki i poszedłem w stronę drzwi. - A ty dokąd? Szlaban masz! - cofnął mnie.

      Wróciłem się. Nie chciało mi się patrzeć na ojca, no to ruszyłem tym razem w kierunku schodów. 

 - Fabian! - usłyszałem. Czego ten człowiek znowu ode mnie chce? Wychyliłem się zza ścianki oddzielającej schody od salonu. - Zawołaj brata na obiad. 

    Kiwnąłem głową, polazłem na górę. Tata wie o co mnie prosi? A co jeśli Olek znowu będzie chciał się na mnie wyrzyć? Nie żebym się go bał. W dupie go mam i w ogóle. Ale po co się debilowi narażać? W moim pokoju na ścianie widział kij basebollowy, który od zawsze był w naszej rodzinie. No, nie od zawsze... Dziadek był lata temu w Ameryce i przywlókł go stamtąd. Dał go swojemu synowi, czyli mojemu tacie, no a teraz ten kij jest nikomu niepotrzebny i zagraca mi pokój...No więc wziąłem ten kij basebollowy i wszedłem do pokoju Olka. Gadzina siedziała przy swoim kompie i coś tam grzebała. Brat zaśmiał się jak mnie zobaczył, no to się do niego uśmiechnąłem. 

 - Na obiad masz iść - powiedziałem do niego. Jakoś niespecjalnie mu się śpieszyło. 

 - Coś jeszcze? - spytał. - Bo jak nie to wypad z mojego pokoju. - Cały Olek... Krótko i na temat. 

     Mój baseboll w ogóle nie zrobił na nim wrażenia... Następnym razem wezmę Kałasznikow.Polazłem do siebie. Poczekałem, aż Olek zejdzie na dół. Zaraz potem prześlizgnąłem się do jego pokoju. Pożyczyłem sobie z jego portfela trzydzieści złotych. Nie ogarniam tego, że on stale ma na wszystko kasę a mi z trudem starcza na wodę po wuefie. W najbliższym czasie będę gadał z ojcem na ten temat, bo ile można żebrać na starszych kolegów? Dobra, zbiegłem na obiad. Były kotlety i ziemniaki, więc nie jest źle. Usiadłem przy stole naprzeciwko Olka. Uśmiechnąłem się do niego. Miałem chęć powiedzieć coś w stylu "Dzięki za bezzwrotną pożyczkę", ale to byłoby głupie. Zaraz by się na mnie rzucił wariat jeden. Po obiedzie tata wrzucił talerze do zmywarki i poszedł do siebie do biura. Olek, nie wiem gdzie poszedł Olek. W dupie mam Olka. Jak zwykle nie miałem nic zadane, no to poszedłem sobie na dwór. Zawsze się zastanawiam co to znaczy, że mam szlaban... To nie wolno mi wyłazić z domu, czy z podwórka, czy z wioski? Obstawiłem na to trzecie. Wsunąłem buty, kurtkę i poleciałem na dwór. Ale trafiłem! Przed furtką stali Piotrek i Tomek, moi kumple. Nie żebym się chwalił, ale obaj chodzą do ósmej klasy. Nie zadaję się z byle kim. Spytali, czy idę z nimi na stację. Już wyjaśniam. Przez naszą wioskę przejeżdżał kiedyś pociąg, bez kitu. No, ale później to się nie opylało czy coś, no i pociąg już nie jeździ, ale za to mamy z chłopakami fajną bazę. Do stacji idzie się od mojego domu niedługo, bo jakieś pięć minut. Robimy tam zawsze fajne rzeczy. Gryzdolimy po ścianach, kopiemy sobie piłkę. Tomek to mistrz w ścianobiegach. On normalnie z rozpędu wskakuje na pionowy mur i tak z dwa metry udaje mu się po tym murze przejść. Też bym chciał tak umieć. Próbowałem to zrobić, ale nie mam do tego smykałki. Bardziej mi wychodzi akrobatyka poddachowa. No, Tomek w tej dziedzinie też jest lepszy ode mnie. Kurde. No i poszliśmy niby w stronę stacji, ale chłopaki powiedzieli, że sucho w gardle. Odbiliśmy na prawo w stronę sklepu. To taki tam byle jaki sklepik, w którym można kupić wszytko... No, prawie wszystko. Kiedyś się pytałem, to papierosów babka nie chciała mi sprzedać. W taki sposób traci się klientów. No co? 

 - Młody, masz kasę? - odezwał się do mnie Tomek. 

 - Jasne, że nie - odpowiedziałem. Jeszcze tego brakowało, żebym im stawiał. Jakby wiedzieli, że mam w kieszeni trzy dychy to by mnie oskubali co do grosza. 

 - Ja też nie mam kasy, a wypiłbym browara - powiedział Piotrek. 

   Masakra z tymi chłopakami. Wpadłem na pomysł, że przyniosę im po tym piwie. W końcu to moi kumple a już nieraz robiłem takie akcje i nigdy mnie sprzedawczyni nie przyłapała.Wlazłem do sklepu. Rozejrzałem się. Babka stała za ladą. Wycierała sobie akurat ściereczką szkiełka od okularów. Po przywitaniu się poprosiłem o trzydzieści kilo cukru. Facetka popatrzyła na mnie jakoś podejrzliwie. - Po co ci tyle cukru? - spytała. - Tata będzie coś tam zaprawiał - odparłem. - W grudniu? - W grudniu po południu - zaśmiałem się. Facetka oczywiście nie miała takiej ilości cukru na sklepie. Musiała wyjść na magazyn. To był właśnie klucz do mojego sukcesu. Ledwo polazła gdzieś tam, wślizgnąłem się za ladę. Wziąłem po piwie dla chłopaków i Mirandę dla siebie. Nie wziąłem piwa dla siebie, bo kiedyś już próbowałem i mi nie bardzo podchodziło. No, wszystko poszło jak spłatka. Zanim babka wyszła z zaplecza ja i moi kumple byliśmy już na stacji. Chłopaki pili piwo, ja - Mirindę. Czego chcieć więcej? Żyć, nie umierać!

GRUSZKI NA WIERZBIEWhere stories live. Discover now