Fenix Company

17 2 0
                                    

Siedziałam na obracanym krześle przy dużym biurku, na którym znajdowały się dziesiątki kolorowych cienkopisów, kredek i zakreślaczy. Wsłuchiwałam się w rytm chillhopu, który miał mi pomóc skupić się na nauce, ale przez krzyki i miotanie meblami z parteru, zupełnie nie mogłam zebrać myśli. Zrezygnowałam więc z nauki, i odchyliłam się nieco do tyłu, by rozciągnąć zdrętwiałe kończyny.
Poczułam jednak nagle, jak w moje ciało uderza nieprzyjemna, zimna bryza... Zdziwiona, spojrzałam w stronę okna, które było na wpół otwarte. Uniosłam do góry brwi - dałabym przysiąc, że przed nauką do biologii je zamykałam. Podeszłam do niego, jednak kiedy położyłam dłonie na klamce z zamiarem jego zamknięcia, omal nie dostałam palpitacji serca...
Na widok rąk chwytających się mojego parapetu, pisnęłam i odskoczyłam.
Przez chwilę stałam w zastygnięciu, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch. Mieszkałam na piętrze, a zatem tylko skończony kretyn obrałby sobie za cel wspinaczkę do mojego pokoju...
-Lin! Cholera, Lin! Jesteś tam?! Pomocy, kurna! - niewiele czasu zajęło mi zidentyfikowanie jego najemcy.
-Co ty odstawiasz, Hooper?! - wrzasnęłam do chłopaka, pomagając mu wślizgnąć się do środka.
Chłopak przez chwilę leżał na puchatym dywaniku, a ja pobiegłam szybko zakluczyć drzwi.
-Jeżeli rodzice cię zobaczą, to nawet spadek z tego okna nie będzie równał się z poniesionymi obrażeniami.
-Dzięki - rzucił w moją stronę, po czym przeniósł się na moje łóżko.
-Dobra. Czego chcesz? - zapytałam stanowczo.
Chłopak zawiesił oko na stosie zeszytów i podręczników, które leżały na biurku. W pewnym momencie, z dołu ponownie rozległy się kłótnie. Było mi trochę wstyd, że Hooper to wszystko słyszał - wstyd, bo nie chciałam, by myślał o naszej rodzinie, jak o patologii.
-Jak często się kłócą? Nie masz nawet warunków do nauki. - zauważył, spoglądając na mnie z wyrzutem. Odetchnęłam ciężko i podgłośniłam muzykę.
-Spokojnie, tylko czasem. Mają mały kryzys.
Brunet oderwał ode mnie wzrok, a jego mięśnie twarzy się rozluźniły.
-Chcesz się stąd wyrwać? - zapytał i posłał mi sympatyczny uśmiech.
Uniosłam lewą brew, patrząc na niego, jak na świra.
-Ta, jasne. Nawet stąd nie wyjdziemy.
Ten tylko przewrócił oczami, i podszedł do okna, posyłając mi wyczekujące spojrzenie.
-No, dalej! Bierz co chcesz i zwijamy się na trunka.
Chwilę próbowałam pojąć, jak on sobie wyobraża ucieczkę oknem z piętrowego budynku, aczkolwiek po chwili dotarło do mnie, że jest zwyczajnie kretynem, i nie przemyślał, że może stać się nam krzywda.
-Chyba cię bóg opuścił! Jak stąd skoczę to się zabiję! - wrzasnęłam sfrustrowana, wytrzeszczając oczy.
-No to zginiemy razem. - powiedział nonszalancko, po czym prychnął śmiechem. -Żartowałem, wziąłem drabinę z twojego garażu.
Zaraz... Co takiego?!
-A... W jaki sposób dostałeś się do naszego garażu? - spytałam podejrzliwie, na co ten przewrócił oczami.
-Nie raz widziałem, gdzie chowasz zapasowe klucze, debilko.
Prychnęłam. Serio jestem tak mało dyskretna?
Po krótkim namyśle stwierdziłam, że pójdę na żywioł i wyskoczę z Hooperem. Zabrałam tylko portfel, szarą narzutkę, telefon i klucze od pokoju, po czym założyłam czarne, poniszczone już trampki i spięłam włosy w luźnego koka.
-Złaź pierwszy, będziesz mnie asekurować. - zarządziłam, na co ten bez żadnej odpowiedzi, powoli i nieco hałasując zszedł po drabinie na ziemię. Nachyliłam się tak, by oszacować szanse na bezpieczne zejście, oraz ewentualną moc, z jaką mogłabym rąbnąć o trawnik. Powoli chwyciłam się drabiny, pokonałam dwa pierwsze stopnie i ostrożnie przymknęłam okno, by nie budziło żadnych podejrzeń. Resztę schodków pokonałam w sumie równie bezszelestnie, po chwili znajdując się obok Hoopera. Odetchnęłam z ulgą, a mój wzrok zawiesił się na drabinie.
-A z tym, co robimy? - zapytałam.
-Zostaw to mnie, zaniosę ją. Ty otwórz garaż. - nakazał, po czym skierowałam się na tyły domu. Zatrzymałam się jednak, słysząc przeraźliwy dźwięk orania gruntu za sobą.
-Pomogę ci, bo zaraz usłyszą nas nie tylko moi rodzice, ale i sąsiedzi. - oznajmiłam szeptem, na co ten z lekką frustracją przytaknął.
Kiedy poradziliśmy sobie ze śladami zbrodni, natychmiast wymknęliśmy się z posesji i skierowaliśmy ku obrzeżach miasta.

CageWhere stories live. Discover now