The beginning

167 11 2
                                    

Min Yoongi nienawidził czuć się źle. Nienawidził, kiedy jego ciało odmawiało współpracy, gdy wypełniały go smutek i zmęczenie. Nienawidził, kiedy jego głowa była bliska wybuchnięcia od nadmiaru wirujących w niej myśli i błędnych przekonań. Nienawidził mieć wrażenia, jakby przyjmował na siebie całą udrękę świata i żal jaki spowijał wszystko dookoła. Nienawidził bycia wykończonym przez ciągle utrzymującą się monotonię i złe wiadomości. A najbardziej z tego wszystkiego nienawidził ludzi i ich obecności. 

Można by rzec, że Min Yoongi był na nich uczulony.  Nie lubił imprez - chociaż sporadycznie zdarzało mu się na jakichś bywać. Nie spędzał swojego wolnego czasu w zbyt dużym gronie osób, którzy nie byli warci jego uwagi. Nie chodził do zatłoczonych i głośnych miejsc. A do tego wszystkiego nie lubił, kiedy ktoś naruszał jego przestrzeń osobistą, chociażby zwykłym szturchnięciem czy przypadkowym dotknięciem jego ręki w autobusie. 

Co za tym szło, nigdzie nie czuł się tak dobrze jak w swoim własnym świecie, gdzie nie musiał mieć z nikim żadnej, większej styczności. Mimo iż nie było to najlepszym wyjściem, wolał zamknąć się w swoich czterech ścianach, z muzyką podkręconą na cały głos i łóżkiem, w którym z pewnością spędziłby całe życie, gdyby tylko było mu to dane. Lubił chować się między miękkimi pierzynami, udając że cały świat go nie widzi i zasypiać, wykończony wszystkim, co nie dało mu poczuć się chociaż trochę szczęśliwym. 

Z resztą czym było szczęście? Min Yoongi nie wiedział. Nie pamiętał. Nie mógł się połapać w tym czym była radość czy błogość, a dlaczego? Ponieważ nawet nie pamiętał jak to jest czuć spokój ducha i ekstazę, które mogłyby go wyrwać z tego trwającego w nieskończoność koszmaru. Cała jego wiara w to, że jeszcze kiedykolwiek dane mu będzie przypomnieć sobie te uczucia, zniknęła razem z jego dawnym sobą, którego porzucił już dawno temu. Zdecydowanie zbyt długo jego umysł był spowity apatią i beznadzieją, rozprzestrzeniającą się po jego ciele, niczym złośliwy rak. 

Czuł się beznadziejnie i samotnie, mimo iż jego życie nie różniło się aż tak od życia innych ludzi. Może zaliczał trochę więcej porażek i pomyłek, niż zdarzało się to jego znajomym, jednak życie nigdy nie było usłane różami, a przynajmniej tak mu wmawiali. Próbowali uświadomić go w tym, że każdy ma swoje problemy, że powinien dorosnąć i wziąć się w garść, że powinien cieszyć się z tego co ma. Jednak dla niego to nie było tak proste, jakie wydawało się, gdy te wszystkie słowa opuszczały ich usta. Miał wrażenie że ludzie wcale go nie rozumieją, ignorując ból jaki rozrywał go od środka, w momencie gdy on dzień po dniu rozpadał się coraz bardziej.

Idąc za radami, nauczył się dzielnie znosić swoją gehennę w odosobnieniu, nie pokazując wszystkim dookoła co siedzi w jego głowie. Na jego ustach nie raz wykwitał szeroki uśmiech, którego nieszczerość zdradzała jedynie frustracja, odbijająca się słabym błyskiem w jego przygaszonym spojrzeniu. Jego niski śmiech, raz po raz wypełniał wszelkie pomieszczenia i zdawało się, jakby nikt nie słyszał nutki rozżalenia w jego głosie. Nikt nie wiedział jak wielkie zmęczenie spowijało jego ciało i umysł po kolejnym dniu w pracy czy po luźnym spotkaniu z przyjaciółmi, gdy jego nogi były na tyle słabe, że ledwo udawało mu się dojść pod drzwi swojego własnego mieszkania. Jedyne czego wtedy chciał to zniknąć i nie musieć już więcej czuć tego całego ciężaru. 

 — Jak pan się czuje w ostatnim czasie? Nazbyt spokojny głos pani doktor wypełnił gabinet, echem odbijając się od uszu zamyślonego nastolatka, który w tym momencie postanowił skupić wszystkie swoje myśli na odrapanej, żółtej ścianie, która znajdowała się kilka kroków od niego. Minęły dwie sekundy, kiedy w końcu mrugnął, wyrywając się z jakiegoś dziwnego transu i z przyklejonym do twarzy uśmiechem, odwrócił głowę do kobiety w okularach, która wpatrywała się w niego odrażająco zmartwionym wzrokiem. 

The Truth UntoldWhere stories live. Discover now