✰⋆one⋆✰

232 17 5
                                    

    Pogoda na Altei dopisywała dzisiaj jak nigdy. No, może nie jak nigdy, ale na pewno była ona lepsza niż przez kilka ostatnich dni, gdy wciąż panowała tylko pochmurność i wiatr. Tak przynajmniej uważał Lance. Nie żeby nie lubił chmur (przypominały mu o czasach, o których powinien zapomnieć, jednakże egoistycznie zachowywał je w sercu), ale spacery w takich warunkach nie należały do zbyt przyjemnych, zwłaszcza uwzględniając kamienie spadające z nieba, a w wyniku tego i brak kogokolwiek na ulicach. A przecież wychodził z zamku głównie po to, by móc poczuć trochę miejskiego życia i, nie ukrywajmy, poflirtować nieco z ładnymi pannami! Pidge zawsze mu powtarzała, że takie zachowania są żałosne, a Matt śmiał się jak opętany za każdym razem, gdy tylko był świadkiem podrywów szatyna. Altanianin się tym nie przejmował. Znał rodzeństwo Holt na tyle długo, by wiedzieć, że tak czy inaczej by się z niego nabijali. Zwłaszcza młodsza z ich dwójki nie przegapiała żadnej okazji. Nigdy.
     Po części mogło wynikać to z faktu, iż i ona, i Lance do niedawna byli jeszcze postrzegani według praw Altei jako dzieci, dopiero teraz zaczynając poznawać prawdziwe znaczenie słów takich jak obowiązek czy praca, podczas gdy starszy o trzy lata brązowowłosy geniusz o te trzy lata dłużej żył życiem dorosłego, spędzając wiele godzin w laboratorium, gdzie badał właściwości nieznanych dotąd substancji.
     W wyniku tego nie zawsze mógł poświęcać czas na spędzanie go w towarzystwie siostry i młodego księcia. Ach, no tak, księcia. Ooo taaaak, Lance lubił się określać tym mianem. W jego mniemaniu, dodawało mu ono powagi i czyniło atrakcyjniejszym, choć, co zabawne, nigdy nie przedstawił się w ten sposób nikomu w czasie swoich flirtów.

     Teoretycznie, powinno być nieco dziwnym, iż syn władcy Altei mógł od tak zostać nierozpoznany, jednakże składały się na to dwa czynniki. Pierwszym był wygląd chłopaka, nieco różniący się od pozostałych członków rodziny królewskiej. Jego karnacja i niebieskie oczy do złudzenia przypominały te króla, jednak na tym podobieństwa między nimi się kończyły. Oboje byli całkiem przystojni, tyle że na dwa zupełnie różne sposoby. I, co chyba najważniejsze, w przeciwieństwie do starszego mężczyzny, Allury oraz zmarłej królowej, głowę Lance'a zdobiły krótkie, brązowe włosy, miast śnieżnobiałych, tak charakterystycznych dla koronowanych dotychczas głów.
     Drugim z czynników było natomiast podejście ludu. Altanianie żyli na tyle beztrosko, że większość z nich miała w głębokim poważaniu, kto zajmuje się opieką nad ich planetą. Ledwie kojarzyli, że nazywał się Alfor. Podobnie i z jego dziećmi. To że było się księciem, mogło oczywiście sprawić, że bardziej chciwe czy chytre osoby spróbują wykorzystać taką znajomość, aczkolwiek mimo to, właściwie nikt nie przywiązywał wagi do samego faktu bycia głową całej Altei.

     Dlatego też, Lance od dziecka włóczył się uliczkami stolicy, gdzie zupełnym przypadkiem poznał kiedyś Holtów, by niedługo później, wraz z nimi i swoim najlepszym przyjacielem Hunkiem stworzyć bandę rozrabiaków, znaną wszystkim miejscowym straganiarzom.
     Lata później, ich grupa przestała przeszkadzać niewinnym sprzedawcom, przynajmniej aż tak jawnie. Matt dostał się do specjalnego programu rządowego, Pidge starała się go dogonić, Hunk coraz więcej czasu spędzał ucząc się sztuki kulinarnej, a siedemnastoletni już książę rozwijał swoją gamę słabych tekstów na podryw. I przygotowywał mentalnie, na wydarzenie mające zmienić znaczący element jego życia.

     Spacer w pierwszy od dawna pogodny poranek był częścią jego terapii, jaką sam sobie zarządził w związku z tym właśnie wydarzeniem. A w każdym razie starał się w to wierzyć.
     Poza nim oraz królem, w Altei nikt jeszcze nie wiedział, co wraz z księciem Galry planuje Allura. Była w tym samym wieku co starszy Holt, więc skończyła już dwadzieścia jeden lat, jednakże jej brat dalej uważał cały ten pomysł za głupotę. Za szybko, wszystko to działo się za szybko.

     No bo... ślub? Jego siostra żoną tego fioletowego pedanta? Jego siostra przeprowadzająca się na inną planetę? Nie, nie, nie. Lance nie był gotowy na takie rozstanie.
     Ich relacja zdecydowanie zaliczała się do tych nieco burzliwych, ale byli rodzeństwem, do licha! Wspierali się w trudnych chwilach, kryli nawzajem przy głupich wybrykach, opiekowali sobą nawzajem; posiadali silną więź. Chłopakowi nie bardzo uśmiechała się wizja zniknięcia, co prawda tylko częściowo, ale jednak zniknięcia starszej dziewczyny.
     Poza tym, oznaczało to, iż to na niego spadną obowiązki, które dotychczas pełniła księżniczka... a to zdecydowanie nie było spełnieniem jego marzeń. No bo błagam, czy on wyglądał niby na sumiennego dziedzica, zdolnego wysiedzieć godziny przy papierach? Dobra, może i potrafiłby sobie poradzić, ale o tym nikt nie musiał już wiedzieć. Za nudne zadania, jak dla niego!

     Z nagła, w oddali przy fontannie na niewielkim placu, z niedowierzaniem dostrzegł Nymę. Oczywiście, już moment później pędził jej na spotkanie z wielkim uśmiechem, a w kolejnym zamykał w silnym uścisku.
     Dziewczyna najpierw pisnęła zaskoczona, po czym zorientowała się, kto właśnie przekroczył jej przestrzeń osobistą i chichocząc radośnie, również go objęła.

     Znali się od dobrych paru lat, gdy pierwszy raz przyleciała na planetę chłopaka razem ze swoim przyjacielem Rolo i jego rodzicami. Na początku Lance zwyczajnie ją podrywał i jakkolwiek szło mu to fatalnie, tak ona z jakiegoś powodu uznała, że jest uroczy i subtelnie zezwalała książątku (choć oczywiście nie miała pojęcia, iż ów jest w ogóle członkiem rodziny królewskiej) na uśmiechy czy komplementy.
     A potem poznała Matta i jej delikatne zauroczenie zaczynało zmieniać obiekt zainteresowania.
     Lance przez dobre kilka dni był zazdrosny i wściekły na okularnika, jednak, gdy Nyma pojawiła się na Altei po raz kolejny, pół roku później, nikt by się nie domyślił, że ci dwaj chłopcy kiedykolwiek kłócili się o cokolwiek.
    
     — Nymaaaa! Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłem! — Chłopak puścił ją i szerokim uśmiechem odsunął, dając jej z powrotem oddychać.
     Odpowiedziała śmiechem, przyznając mu rację kiwnięciem głowy.
     — Ja za tobą też, Lancey! Nie uwierzysz ile się wydarzyło!

     — A ty ile się stało u mnie! Chodź! — złapał ją za dłoń i pociągnął w stronę zatłoczonego rynku — Pogadamy w naszym miejscu!
     Ich miejscem nazywali krąg kamieni leżących na pograniczu lasu, które ustawili tam całą grupą przy pierwszym spotkaniu. Jeżeli chcieli namiastki prywatności, nie było innej opcji – zawsze szli tylko tam.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 11, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

bitter irony ( VOLTRON )Where stories live. Discover now