W jednym momencie uświadomiłam sobie wszystko. Nie chcę, żeby tak wyglądało moje życie, wieczny strach czy niezdecydowanie. Zerwałam się z łóżka, stawiając ciche kroki na ciemnych panelach. To wszystko uderzyło mnie w jednej chwili, a ja nie miałam pojęcia do mam zrobić. Najchętniej uciekłabym gdzieś daleko.
Moje dłonie powędrowały do szafki nocnej, starając się chwycić telefon w ciemnościach. Kiedy w końcu poczułam go między palcami, wybrałam numer i cicho przemieściłam się do łazienki.
-Hej, Alan - mruknęłam, pomimo pewności, że nikt mnie nie usłyszy.
-Hej mała, co jest?
-Mogłabym przylecieć do ciebie z Lily? Mam ochotę odciąć się od wszystkiego, a jedynym miejscem, w którym jestem w stanie to zrobić, jest Cancum. Opowiem ci wszystko, obiecuje - chodziłam niespokojnie po łazience, czekając tylko na jego zgodę. Musiałam tam jechać.
-Nie ma sprawy, przylatujcie, na ile chcecie. Tak dawno nie widziałem mojej chrześnicy, a co dopiero ciebie. Tęsknie za tobą, wiesz? - usłyszałam jego głęboki głos w słuchawce. Odetchnęłam z ulgą, dziękując mu gorączkowo i zapewniłam, że spędzimy dużo czasu razem. W końcu byliśmy kiedyś tak blisko.
Alan był moim przyjacielem w dzieciństwa, zaraz po Simonie. Właściwie rywalizowali o mnie, odkąd pamiętam. Kiedy wyleciałam z Cancum, kontakt urwał się praktycznie całkowicie i dopiero kiedy przyleciał na wakacje tutaj, spotkaliśmy się po latach. Tęskniłam i tęsknie za nim cały czas.
Siedząc w łazience jeszcze chwilę, zabukowałam bilety na dzisiejszy lot dla mnie i Lily. Udałam się do sypialni, wyciągając po cichu ubrania i pakując najpotrzebniejsze rzeczy. Czyli całą walizkę.
-Heeej kochanie, lecimy do wujka Alana, co ty na to? - zapytałam, mrucząc nad nią. Ta pokiwała energicznie głową i biegnąc w stronę szafy, zaczęła wybierać ubrania.
Po całkowitym spakowaniu i udanym wyzwaniu nieobudzenia całego domu napisałam tylko szybką wiadomość na kartce, zostawiając ją na łóżku Matteo i zakluczając za chwilę drzwi, wyszłam z mieszkania.
"Już znikamy z twojego życia..."
-
Lot minął w porządku pomimo krótkiego opóźnienia i wielkiego upału. Szłam przez lotnisko z dwoma walizkami i dzieckiem u boku, przez co ludzie rzucali mi dziwne spojrzenia. Zobaczyłam zaraz chłopaka, który z wyciągniętymi ramionami powitał Lily. Ja sama dołączyłam do ich uścisku chwilę później.
-Przepraszam, że obudziłam cię dzisiaj tak wcześnie - powiedziałam w jego stronę, uśmiechając się lekko. Machnął tylko ręką i ruszyliśmy z walizkami do samochodu. Mała ciągle opowiadała mu jakieś historie z przedszkola czy piaskownicy i wprawiła nas w ten sposób w świetny nastrój.
-Serio nie nam pojęcia co robić. Nie wiem, kim jest do końca Valerie dla niego, tak samo z tymi dzieciakami. Jak mam się do niego odzywać i w jakim stopniu sobie pozwalać. Dlaczego wrócił?
-Mała, wszystkie twoje wątpliwości z poprzedniej wypowiedzi powinnaś skierować do niego, nie do mnie. Pomocny jestem - zakończył wypowiedź, uśmiechając się lekko. W ciągu kilku godzin wytłumaczyłam mu wszystko od początku, a on słuchał. To mi wystarczyło.
Cały wyjazd, który trwał z resztą prawie dwa tygodnie, miałam łącznie 137 nieodebranych połączeń od Matteo. Na skrzynkę nagrywał mi się za każdym razem, co po pewnym czasie zaczęło mnie dręczyć i dlatego podjęłam decyzję o powrocie. Gdyby nie to, prawdopodobnie zostałabym tutaj ponad miesiąc. Myślę, że Alan nie miałby nic przeciwko.
-Dzwoń. I pamiętaj, że jak spotkam Simona to dam mu w mordę. Tak, żebyś wiedziała, jakby mnie zamknęli, a ty młoda trzymaj się, oby z twoim chłopakiem układało się dobrze - mrugnął na końcu do Lily, przytulając ją mocno. Staliśmy na środku lotniska, a ludzie dookoła przepychali się między naszą trójką.
-Powinnyśmy już iść - zakończyłam nasze spotkanie uściskiem i siedząc godzinę później w samolocie, błagałam w myślach, żeby wszystko się jednak ułożyło.
*
-Luna! - krzyknął Matteo, rzucając się w moje ramiona. Jego usta szybko wylądowały na moich. Nie odepchnęłam go.
Położyłam walizki na podłodze i ściągając kurtkę Lily, rzuciłam krótkie spojrzenie na chłopaka. Mruknęłam, żeby poszła się bawić, a tymczasem wiedziałam, że czeka mnie długa rozmowa.
-Myślałem, że cię straciłem. Na zawsze. Nie wybaczyłbym sobie tego.
-Musimy sobie wyjaśnić parę rzeczy - rzuciłam od niechcenia, nie mówiąc mu nawet, gdzie byłam. Z resztą, nie powinno go to interesować, nie muszę informować go o tym, co robię z Lily. Nie robiłam tego przez 4 lata, także i następne tyle się obejdzie - kim jest Valerie? I te dzieciaki?
-Nie rozmawialiśmy o tym nigdy? - zdziwiony mruk, wyrwał się z jego ust. Błądził krótką chwilę myślami, starając się sobie przypomnieć - Valerie jest moją siostrą. Nie biologiczną, ale tak ją traktuje. Jak wiesz, byliśmy na ślubie mojego ojca, 6 lat temu - zniżył głos na to wspomnienie - żenił się z jej matką. Rozwiedli się, a on sam wyjechał do Azji. Ona wylądowała bez pieniędzy i musiała wrócić do Czech. Valerie nie chciała wyjeżdzać, więc zaoferowałem pomoc. Jej partner jest aktualnie kilkadziesiąt kilometrów stąd na delegacji. Mieszkamy razem, ponieważ to moje mieszkanie, a oni są w trakcie budowy domu. Całkiem ładnego z resztą.
Usiadłam wygodniej. Tego to się nie spodziewałam.
-Nie wiem, co cię powstrzymuje Lunita. Nie widzisz tego, w jaki sposób staram się do ciebie zbliżyć?
-Nie widzisz, jaka jest moja sytuacja? Tak, może i marzę o domku z ogródkiem, tobą u boku, gromadką dzieci, które wspólnie wychowujemy. I psem. Ale to się nigdy nie wydarzy. Nie mogę krzywdzić następnej osoby - z moich oczu popłynęły łzy. Zrzuciłam poduszkę z kanapy i okrywając się kocem, wymamrotałam coś pod nosem.
-Nikogo nie krzywdzisz. Wszyscy krzywdzą ciebie.
Przysunął się do mnie, owijając ramiona wokół mojej drobnej postury. Siedziałam zwinięta w kulkę i wtulona w jego bok.
-Nie wiem, dlaczego uważasz, że to się nigdy nie wydarzy. Mogłoby, gdybyś tylko tego chciała.
YOU ARE READING
it's time to grow up | lutteo
FanfictionLuna i Matteo zaraz po ukończeniu szkoły zamieszkują razem. Ich związek zmierza w dobrym kierunku, o czym świadczy pierścionek na palcu dziewczyny. Jednego dnia Matteo znika. Chwilę po odejściu, Luna dowiaduje się o ciąży, a jedynym oparciem w tamte...