- Zakaz wjazdu! - krzyknął do nas jakiś policjant na około kilometr przed szpitalem.
- Co się dzieje? - opuszczajac szybę, zapytałam mocno zaniepokojona, widząc tłumy gapiow i służby.
- Wybuch! - krzyknął przez odgłosy miasta.
- W szpitalu?! - Nie wierzyłam, wysiadając z auta.
- A ty gdzie?!! - zawołała przyjaciółka. Na szczęście deszcz, który się kończył, nie był już przeszkodą w wyjściu na zewnątrz.
- Muszę sprawdzić, co się stało... - odpowiedziałam jeszcze przez uchylone drzwi.
- A co ty jesteś, Joanna Darc? Wracaj tu! - krzyknąła jeszcze, ale ja już pobiegłam przed siebie. Dotarłam po chwili do grupki stojących lekarzy, z których mogłam już dostrzec stojącego wśród nich Adama, pokazując po drodze innemu policjantowi legitymację lekarza tego szpitala.

- Co tu się dzieje?
- Ładunek na parkingu podziemnym.
- Co to kurwa, WTC? W szpitalu?
- Ale Pani Doktor klnie... - próbował żartować starzysta. - Jakiś szaleniec podłożył ładunek w aucie i albo to ostrzeżenie, albo jakiś amator źle zainstalował.
- A co z naszą ochroną?
- Ponoć czujniki zawiodły.
- Dużo wiesz... - spojrzałam chyba zbyt podejrzliwie.
- Miałem wybór: medycyna lub kariera  FBI.
- Dobrze wiedzieć... Wiadomo czyje auto?
- Nic więcej nie chcą powiedzieć. Ewakuowano skrzydło i tyle. Naszych pacjentów przeniesiono na inne oddziały i rozpuszczono psy.
- Kiedy to się stało?
- Z godzinę temu...
- Muszę iść! - z jakąś dziwną intuicją  ruszyłam przed siebie w kierunku ekipy specjalnych służb pracujących nad sprawdzeniem terenu. Coś w głowie dziwnie łączyło fakty.

***
- Demi? Co jest? Za chwilę mam spotkanie - szeptałem,  do dobijającej się do telefonu doktor. Z przewrotem oczu odebrałem dopiero za czwartym razem.
- W Providence był wybuch! Nie słyszałeś? Włącz telewizor!
- O Boże... Coś z Paulem, Rose?
- Weź ty zacznij kurwa myśleć!
- Patricia...
- Brawo!
- Co z nią? - czułem zimne krople przebiegające przez środek mojego kregoslupa.
- Pat wyrwała w tłum pod szpitalem. Nie byłam w stanie jej zatrzymać. Nie było jej na szczęście tam w chwili eksplozji, ale jak ktoś jej nie powstrzyma...
- Zaraz tam jadę!
- David... przestań kłaść jej róże do stóp, tylko zacznij działać! Ona ma na głowie teraz tyle spraw, do których ty jesteś jej potrzebny.
- Nie rozumiem.
- Czas skończyć myśleć o sobie. Zainteresuj się nią, tylko nią! I dziś na lunchu mówiła, że widziała Rueza w Seattle. Sprawdź to! Jeśli ty nie będziesz facetem, który się nią zaopiekuje...
- Wszystko zrozumiałem - teraz bałem się już wyjątkowo mocno. Patrząc w ekran telewizora i podawane krojone informacje... Kurwa... samochód Pat...., zauważyłem z przerażeniem, kiedy jakiś wścibski fotoreporter wdarł się na podziemny parking i przekazał w świat rozszarpaną toyote De Luc'i.
- Tato wychodzę! - wybiegłem, chwytając wcześniej kluczyki i marynarkę, wołając do przechodzącego korytarzem Seniora. Poradzi sobie beze mnie. Kiedy zjeżdżałem  już windą, czułem jak umierają we mnie wszystkie wątpliwości. Wiedziałem jak sytuacja zagrożenia wpływa ma człowieka. Potrafi przewartościowac całe życie i pokonać największe przeszkody. Ja miałem coś jeszcze... Jeśli to, co mówiła Demi, jest prawdą i Ruez ma coś z tym wspólnego, przysięgam,  że zgnije w więzieniu.

- Karl?
- No?
- O której wylatujesz?
- Za godzinę.
- Przesuń. Sprawdź, po co Ruez przyciągnął się do Seattle i czy ma to związek z wybuchem w Providence.
- Właśnie oglądam relacje... - wyjaśnił, że nie potrzebuje wprowadzenia. - Druga sprawa - Sandra. Chce wiedzieć, czy mogła kłamać w sprawie Rose.
- Miałeś widzenie?
- Mam kurwa właśnie stan przedzawałowy i jak za chwilę nie dotrę do Patrici, to nie ręczę.
- Coś ja łączy z wybuchem?
- Mam tylko nadzieję, że nie wie jeszcze, że to w jej aucie został umieszczony ładunek. Muszę ją stamtąd zabrać jak najszybciej... Ava... Wyśle wiadomość Demi, że ma ją jak najszybciej zabrać ze szkoły.
- Myślisz, że to aż tak poważne?
- Nie mam zamiaru rozpoczać nad tym, że zrobiłem za mało.
- Takiego cię lubię David. Rób swoje. Ja zajmę się resztą. Ismach trochę na mnie poczeka.
- Dzięki Karl... - rozłączyłem  się od razu, wybiegając na podziemny parking. Stojąc przy zamku do drzwi, miałem jedno zwątpienie. Być może moje auto... Cofnąłem  rękę i wróciłem do dyżurnki, skąd zabrałem kluczyki to bentleya ojca. Asekuracyjnie przekazałem strażnikom polecenie sprawdzenia mojego samochodu.

W takiej ilości tłumu nigdzie nie dostrzegłem Patricii. Mnóstwo lekarskich fartuchow, policyjnych czapek i strażackich kasków. Coraz trudniej było też się przedrzeć przez zwarte grupy gapiów.  Próbowałem dzwonić, ale nic poza ciągłym sygnałem połączenia. Kurwa!  Najszybciej będzie spróbować u jakiegoś policjanta sprawdzić, czy służby nie skojarzyły już jej jako właścicielki samochodu i być może siedzi gdzieś przesłuchiwana.
- Pat! - udało mi się wkoncu trafić do wozu, w którym jakiś nieudolny policjant próbował zadawać jej natarczywe pytania. Siedziała wystraszona, bo pewnie teraz dopiero docierały do niej myśli, jaką  faktycznie to wszystko może mieć kolejność.
- David... - widziałem jej bezradność. - Nie pozwalają mi jechać do Avy.
- Wszystko załatwiłem... - nie patrząc na stojącego w pozycji Supermana agenta,  chwyciłem kobietę, tuląc mocno do siebie. To był moment chwilowej ulgi dla niej i dla nas obojga. Znów było dobrze. Miałem ją, a energia przepływała właściwym torem. Jak ja kocham tę kobietę...
- Kim Pan jest? - przemówił błyskotliwy mężczyzna z oznaką na piersi.
- Adwokatem Pani De Luca - z tylnej kieszeni wyciągnąłem legitymację. - Jeśli nie ma żadnych zarzutów, to wiecie co następuje dalej... Czekamy na wezwanie na przesłuchanie. A teraz żegnam. - Złapałem kobietę za rękę jak swoją własnośc i wyszliśmy. Ona była moja. I niech mnie szlag jeśli spróbuje nawet pomyśleć, że dam nam czas od jutra. Szliśmy, przeciskajac się z powrotem przez ludzkie zapory, licząc, że właściwie nie ma możliwości skojarzyć jeszcze  zdarzenia z Patricia.
- Muszę się zatrzymać...
- Co się dzieje? - spojrzałem na bladą kobietę, zatrzymując się nagle.
- Muszę... - przeszła gdzieś między wozami, wymiotujac konwulsyjnie. Doszedłem sprawnie, zagarniajac długie włosy.
- Jedziemy do mnie.
- Nie chcę...
- Potrzebujesz lekarza.
- Ja jestem lekarzem - mówiła, korzystając z podanej chusteczki.
- Raczej nie wszystkich specjalizacji.
- Ty po każdej popijawie lądujesz u specjalisty? - wracała do swojego poziomu żartu.
- Sporo miałas ostatnio powodów do spadku formy.
- Główny stoi przede mną.
- Przed chwilą byłaś bardziej uradowana moja obecnością.
- Hudson sprawdź lepiej czy Ava jest bezpieczna.
- Demi odpisała, że są w domu. Spadamy stąd... Za dużo tu reporterów.
- Mam operację za...
- Nawet nie żartuj. Nie jesteś jedyna w tym szpitalu. Masz do wyboru: moje mieszkanie, albo dom na wzgórzu.
- A nie możemy tu się rozstać i wrócić do tego co było?
- Posłuchaj De Luca... Jadąc tu do ciebie, właśnie postanowiłem nie wypuścić cię już z mojego życia. I choćby Paul i Rose rzucali na nas klątwy, zamieszkamy razem.
- Miło, że pytasz mnie o zdanie... - ruszyła dalej przed siebie.
- O co mam pytać? Czy mnie kochasz? Czy mi wybaczysz? Czy wyjdziesz za mnie? - patrzyłem jak ostatnie zdanie właśnie zmroziło jej ruchy.
- O wszystko...  I życzę sobie, żebyś cierpiał, czekając na odpowiedź - odpowiedziała surowo.
- Zapytam... Obiecuję.... I będę cierpliwy. Dokąd jedziemy?
- Nie mam żadnych rzeczy.
- Zajedziemy do Demi, przebierzesz się w coś od niej, spotkasz się z Ava i uspokoisz nerwy. Potem dom na wzgórzu?
- Dobrze... - zgodziła się w końcu spokojnym głosem. Zakładając ręce na ramiona, stanęła  niemal przed moim autem. Zdjąłem marynarkę by ochronić ja przed wyraźnym chłodem. Przysunąłem odważnie kobiete do swojej klatki i głdząc bezbronną po głowie, wiedziałem, że nie ma innego rozwiązania. Nasza historia nie może mieć innego zakończenia. Będziemy razem, bez znaczenia jakie są życzenia innych osób.
- Umarłbym, gdyby spotkało cię jakieś nieszczęście...
- Myślisz, że nic mi nie grozi?
- Sprawdzimy to. Na pewno zaopiekuje się wami...
- Dziękuję... - wciąsnęła sie we mnie jeszcze głębiej, a ja znów mogłem poczuć, jak pachną  jej włosy.
- Powinniśmy stąd jechać... - odsunąłem się lekko i pomogłem wsiąść kobiecie do auta. Jeszcze dwa głębokie wdechy okrażając przód samochodu... Czekają cię Ruez ciężkie dni, pomyślałem, składając jednocześnie w swoich myślach obietnicę i uruchamiając silnik bantleya.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now