***
- Jak tam u mojej ulubionej Pani Doktor Zastępcy Ordynatora? - radośnie zapytała Camilla, widząc zbliżającą mnie do jej centrum dowodzenia.
- Pasmo ciężkich doświadczeń... - oparłam się ramieniem o ladę, wspierając zmęczoną głowę. - Brooke! - dojrzałam właśnie wychodząca z oddziału ginekolog. - Przepraszam, pogadamy później - pożegnałam się szybko z przyjaciółka. Jak na autopilocie pobiegłam do lekarki, która zaskoczona zatrzymała się niedaleko.
- Cześć... - zdziwiona odezwała się.
- Przepraszam, że tak napadam na ciebie. Mam sprawę osobistą, która wynikła dość nagle i przyznam, że sama czuję się dziwnie.
- Jesteś w ciąży - nawet nie pytała. Oznajmiła, jakby wyczytała w spojrzeniu.
- Spóźnia mi się okres, wyniki krwi, które robiłam po zabiegu... bardzo  wysokie hcg...
- Zrób test. Przyjdź jutro o... 04:00, powiem ci, jak jest - mówiła, jakby wydawała wojskową komendę.
- Tak.
- To wszystko... Czy mogłabyś...
- Patricia... O moja dyskrecję się nie martw. Lubię cię, bo z tych wszystkich nadetych lekarek ocierajacych się o ordynatorow na corocznym balu szpitala, ty masz najwięcej asertywności. Nie pozwalasz na to, żeby ich małe fiutki mieszaly nam w karierach. Jeśli to fałszywy alarm pośmiejemy się i opijemy to za miesiąc na imprezie, a jeśli prawda, to najwyżej poszukasz nieco luźniejszej kiecki.
- Dzięki... - westchnęłam głębiej.
- Jako nowa wice ordynator do momentu lekarskiej diagnozy nie chwal się przypuszczeniami.
- Nawet nie myślę...

***
Robić czwarty? - zdawałam w myślach pytanie. Chyba trzy testy różnych firm i wyraźne jak pasy na autostradzie  niebieskie kreski są wystarczającym dowodem, że Hudson zrobił mi dziecko. W dodatku za moja całkowita zgodą. To miał być tylko przyjemny seks i odpędzenie złych demonów, a tu kurwa przede mną dziewięć miesięcy zmagania się z mdlosciami. Choć może tym razem będzie łatwiej niż przy Avie. Nie wierzę...
- Co tam Karl? - zapytałam odbierając połączenie.
- Słaby dzień?
- Od samego rana.
- Pieniądze będziesz miała jutro na koncie. Musimy się spotkać tylko żeby podpisać papiery.
- Pieniądze? Aaaa... Tak, David pisał...
- Macie kontakt?
- Niemal żaden... Dziś rano się widzieliśmy, ale bez płomiennych przywitań. Zarzucił mi kłamstwo w kwestii Rose, wydzierajac się na mnie. Niech zresztą sam sobie z tym radzi...
- Kłamstwo?
- Lekarz, który ją operowal, stwierdził, że nie mogła być w ciąży, więc o poronieniu nie ma mowy.
- On wierzy jednak jej i jakiejś Sandrze.
- Kuzynka...
- Właśnie. Nie wiem czy pytał naszych lekarzy, czy uznał, że sprawy nie ma... A może zrozpaczona narzeczona odetnie kupony od szalonej miłosci do niego i aktualnego stanu, więc ten pewnie wybaczy jej nawet, gdyby kłamstwem chciała go zaprowadzić do ołtarza.
- Mówisz o tym tak...
- Rzeczowo.
- Właśnie.
- Nie chce mi się już na niego czekać i liczyć, że zły los da nam szansę. On albo się wycofuje, albo się wzbrania, albo tłumaczy tymi swoimi: odpowiedzialność, dojrzałość i tak dalej...
- Czyli jest szansa dla nas?
- Jeśli gustujesz w matkach z dziećmi...
- Dzieckiem?
- Tak... dzieckiem - szybko poprawiłam, nie chcąc tłumaczyć i ratować się z przejęzyczenia.
- To jutro możemy się spotkać z podpisaniem papierów?
- Liczysz na mój lot do Nowego Jorku?
- Jestem w Seattle... przyleciałem na ślub, więc...
- No tak... Gdzie?
- Może u Hudsonow w kancelarii w południe. David będzie na sprawie prawie dwie godziny. Nie spotkacie się.
- Przewidziales wszystko - koiłam  wezbrane nerwy. - Dobrze, wyrwę się na chwilę z pracy.
- Super... Trafisz?
- Oczywiście... Tam urządziłam scenę Hudsonowi po otrzymaniu pisma od Rueza.
- No tak... do zobaczenia.
- Do zobaczenia.

***
- David... nie jestem w ciąży... zostawisz mnie teraz, wiem to... - patrzyłem na rozpaczajaca kobietę  zastanawiając się ile w tym jest faktycznego bólu wywołanego stratą dziecka, a ile wizją, że nasz  związek może się rozpaść.
- Nie zostawię cię... - miałem głównie na myśli nas jako przyjaciół.
- I będziesz kochał nadal jak do tej pory? Nie dam sobie rady z tym wszystkim... - moja słabość do kobiecych łez i jednak sporo uczuć do Rose, nie pozwalały mi na bycie okrutnym.
- Nic się między nami nie zmieniło... Zaopiekuję się tobą. Wszystko się ułoży.
- Ten wypadek... przez moment myślałam, że to koniec... że już nigdy cię nie zobaczę, że nie wyjdę za mąż...
- Nie mów tak... - złapałem ją za ciepłą dłoń,  calując lekko w sam środek. - Za kilka miesięcy to będzie tylko wspomnienie. Poradzimy sobie ze wszystkim.
- Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam David.
- A ty najpiękniejszą kobietą z siniakiem na policzku jaką znam - uśmiechnąłem się, lekko kciukiem gładząc ranę. Rose przytuliła się do mojej ręki, przymykajac na chwilę oczy. - Najważniejsze, że nie stało się wam nic gorszego.
- Jak Paul?
- Trzyma się, choć żebra mu dokuczają. Oboje pewnie trochę tu polezycie. Nasz dom stanie się już kompletnym szpitalem - wizja chorego w każdym z pokoi była jednak jedyna  słuszna w tej sytuacji.
- Moi rodzice chcą mnie zabrać do siebie.
- A ty? Jakie wolisz rozwiązanie.
- Chcę mieć ciebie obok siebie, ale twoja matka i Paul to sporo jak na jedne dom. Wybiorę swoje mieszkanie, a ty będziesz do mnie wracał...
- Co z opieką?
- Mam swoją pomoc domową, a dodatkowa pielęgniarka będzie wystarczająca. Ciebie jednak nie zastąpi nikt...
- Musisz teraz myśleć o samych przyjemnych rzeczach... - ucałowałem narzeczoną w czoło i właściwie żegnałem się. - Muszę iść... zaczynam za godzinę sprawę. Carey zarządal dodatkowych ekspertyz, ale jak dla mnie to łapanie się brzytwy w trakcie tonięcia .
- Herper ma szansę na te pięć milionów?
- Firmy farmaceutyczne nie są skore do płacenia, bo to ciągnie zawsze lawinę kolejnych pozwów. Mogli zwyczajnie się nie upierać i pójść na ugodę. Ale jak się oddaje prezesure młodemu walecznemu synkowi, który nie zna realiów, to tak się może skończyć.
- As w rękawie? - zapytała Rose, znając moją  adwokacką taktykę.
- Owszem. Zostawiłem na koniec kilka kąsków.
- Jak wrzucisz to do dowodów?
- Świadkowi, ktory pracowal przy produkcji leku wygasła umowa poufności. Nikt nie dopilnował przedłużenia. Może teraz wszystko ujawnić. Zresztą...opowiem po sprawie. Muszę jeszcze zajechać na chwilę do firmy. Zostawiłem dokumenty dla Pattisona.
- Pro bono?
- Mamy tego za dużo.
- Już bym chętnie wróciła...
- Przyjdzie twój czas. Teraz wracaj do zdrowia - ucałowałem jeszcze raz narzeczoną i wyszedłem na dobre. Gdyby pozostałe sprawy jak w prawie można było rozwiązać paragrafami. Jakoś zagadki kryminalne lepiej mi się układają, niż ostatnie relacje z kobietami. I tak... kurwa! Wiedziałem, że nie chce ślubu. Liczyłem, że historia z Pat będzie miała w końcu swój dobry początek, ale jej próba zdyskredytowania Rose i ten nieszczęsny wypadek... Boże... Coraz bardziej uwiera to wszystko. Może najlepszym rozwiązaniem będzie odpuścić sobie obie relacje. Tylko kiedy zobaczyłem ją u Paula... Jeśli poradzę sobie z zazdrością, poradzę sobie z uczuciami. Z ostatnimi przemyśleniami wsiadłem do auta i ruszyłem w stronę kancelarii Hudson&Sons.

BIAŁE NOCEحيث تعيش القصص. اكتشف الآن