***

- Mami dlaczego nie nałożysz sukienki?
- Bo to nie ja jestem dzisiaj gwiazdą przyjęcia - uśmiechnęłam się do wystrojonej dziewczynki, kręcącej obok mnie akrobatyczne piruety.
- No ale ułożyłaś włosy, pomalowałaś się... sukienka byłaby idealna.
- Coś nie tak z moim kombinezonem? - spojrzałam na błękitny luźny strój, który był już chyba trochę jak piżamowy pajac.
- Miałaś go na sobie milion razy i jak mówi ciocia Demi, jest passe.
- Moja ty mądra znawczynio mody. Co w takim razie sugerujesz?
- Ta  sukienka czerwona, którą ostatnio mierzyłaś?
- O nie... To nie byłaby właściwa okazja.
- A ta zielona od cioci Demi?
- Nie za bardzo dziewczęca? - miałam na myśli głównie to, że była wiązana na szyi i mocno przed kolano. Kolor świeżej trawy obsypanej białymi groszkami na zwiewnym materiale i do tego gołe plecy do wysokości łopatek. Czy ja wiem... Wszystko to co mnie w tym stroju krępuje, na szczęście zakryję długimi włosami.
- Jesteś przecież dziewczyną i wyglądasz w niej jak gorąca laska.
- Hej! A skąd ty znasz takie słowa?
- Wujek Drake... Kiedyś mówiłam Paulowi i Davidowi, ze jesteś gorącą laską i nie krzyczeli.
- Ava... To nie jest w cale najmilsze określenie na ładną kobietę. Wolałabym żebyś mówiła raczej "ładna, piękna, urocza". 
- Załóż więc tą sukienkę to zauroczysz wszystkich.
- Kochanie, to twoje urodziny a nie wybory miss.
- Właśnie... i chcę żeby moja Mama wyglądała jak królowa.
- No dobrze... Beżowe sandały czy klapki?
- Zdecydowanie sandały na obcasie...
- I klapki do torebki - ustaliłam sama ze sobą gdyby jednak moje nieprzyzwyczajone stopy podjęły szybki bunt. - Przebieram się i gonimy. Na szczęście wujek zabrał rano tort i twój prezent, więc wszystkie niespodzianki czekają już w domu cioci.
-  Nie mogę doczekać - dalej roztańczona klaskała w dłonie. -  A za tydzień mój występ.
- Będziemy to przeżywać od poniedziałku.
- Wiesz Mami... Fajnie mi z tobą.
- A dziękuję ci bardzo... - wiązałam właśnie na szyi zielone wstążki.
- Chodzi mi o to, że chciałabym mieć wiele rzeczy, ale w tobie nic nie chcę zmienić.
- Och... To miłe Słoneczko. Ja w tobie też... Ty też jesteś super wystrzałową córką i mam mnóstwo szczęścia, że trafiłaś się właśnie mi. Teraz moja droga zapraszam do wyjścia.
- Kochanie mam tylko mała prośbę... Na twoim przyjęciu będzie Rose, narzeczona Davida i chyba lepiej by było gdybyś nie wspominała, że... - jeszcze za drzwiami kucając przy małej, próbowałam ustalić istotną kwestię.
- Że się bardzo lubicie.
- To też, ale ogólnie nie mów o tym, że nas odwiedzał i na rękach przynosił cię do naszego mieszkania.
- Nie wolno przecież kłamać. Ty mnie tego uczysz.
- Zgadza się. Tu chodzi jednak o to, żebyś po prostu nie mówiła. Rose to pewnie przemiła kobieta i nie chcemy sprawiać jej niepotrzebnej przykrości. Oczywiście David nie zrobił niczego złego, ale jego narzeczona może źle to zrozumieć.
- Dobrze Mami. Czegoś jeszcze mam nie mówić?
- Nie. Cała reszta jest dozwolona - uśmiechnęłam się szeroko i palcem połaskotałam mały zadarty nosek.
- Do twojego stroju będzie ci pasować to... - z małej rączki ściągnęła jedną z licznych bransoletkę z białych błyszczących koralików i założyła na mój nadgarstek.
- Dziękuję, że mi pożyczasz. Bez tego nie wyglądałabym tak bogato.
- Mamuś... to kosztowało tylko dwa dolary. 
- No tak... a wygląda jakby z pół miliona - trzymając się już za ręce, weszłyśmy do otwierającej się windy.

***

- Oooo! Są nasze gwiazdy! - krzyczał Drake, otwierając drzwi do swojego pięknego domu.
- Cześć... przybyła księżniczka ze swoją matką... gorącą laską - ostatnie dwa słowa wyszeptałam do ucha przyjaciela, który uśmiechnął się na znak, że zrozumiał. - Wszyscy już są?
- Wszystko na pewno jest już gotowe, ale czy wszyscy to mnie nie pytaj. Ja tylko czuwam przy kostkarce do lodu i rozdzielam bliźniaków.
- Pat! Widziałam tort - cudo! - serdecznie w ciasnym uścisku przywitała mnie przyjaciółka. - Ale co ja widzę... Moją Patricię pochłonęła jakaś wystrzałowa dziewczyna! - zachwycała się teraz moim wyglądem.
- No... i przy okazji założyła sukienkę od ciebie.
- Bo ona jest stworzona dla ciebie.
- Dobrze, że jak ją oddawałaś, odcięłaś metkę, bo pewnie jej cena byłaby jak kamień u szyi.
- Mami mogę już do ogrodu?
- Leć. Wszystkie dzieciaki już opanowały dmuchany zamek - wtrąciła Demi układając zamówione przekąski na paterach.
- Matko, co ja bym bez was zrobiła... - oceniałam pęki różowych balonów poustawianych z obciążnikami we wszystkich chyba katach domu. Do tego porozwieszane napisy "Happy Birthday" i kolorowe papierowe naczynia, faktycznie dodawały bajkowego klimatu.
- Już przestań nam tak dziękować na każdym kroku. Jesteśmy rodziną, a rodzinie nie wystawia się rachunków.
- O! Następni... - przerwał Drake na dźwięk dzwonka.
- Poza gośćmi w ogrodzie brakuje tylko trzech osób... - spojrzała na mnie Demi. 
- Przetrwam tylko ten dzień i nie spotkamy się więcej. Ustaliliśmy to... dziś nad ranem.
- Z jednym i drugim?
- Z Davidem. On ma kim się interesować. Ja tylko burzę mu porządek.
- Och Pat... - z dziwnym współczuciem spojrzała na mnie przyjaciółka.
- Nie współczuj. Nie ma powodu - zamknęłam dalszą rozmowę sugerując jasno, że nie mam emocjonalnych rozterek.
- Dzień dobry! - pierwszy wkroczył energicznie Paul z ogromnym papierowym pakunkiem.
- Dzień dobry... - uśmiechnęłam się szczerze. Mimo wszystko widok tego człowieka zawsze mnie nastawiał pozytywnie i rozluźniał. - Czy to ty dziewczynko kończysz dzisiaj siedem lat? - zapytał zbliżając się do mnie, łapiąc w przywitalnym uścisku i całując w policzek. Elegancki w jasnej malinowej koszuli i granatowych wąskich spodniach był katalogowa wersją mężczyzny doskonałego. - Niestety nie ja. Ale prezenty chętnie przyjmuję.
- O nie... Gdzie solenizantka? - udał, że nie pozwala mi nawet dotknąć trzymanego prezentu.
- Gdzieś pomiędzy zamkiem, a mydlanymi bańkami - wskazałam kierunek do wyjścia na taras.
- Idę... A! Wyglądasz...
- Jak milion dolarów? - wtrąciła rozbawiona zachowaniem Paula Demi.
- Wiem jak wygląda milion dolarów... To przy Pat jak brzęczące drobne. Przepięknie... Choć bez sukienki... - zaserwowal rozmarzona minę.
- Zabieraj się stąd - jeszcze bardziej rozbawiona rzuciłam w Młodego kulką winogrona, przed którą zdążył się sprawnie uchylić.
- Dzień dobry... - i to było nadejście, z którym już tak łatwo nie miałam sobie poradzić. David ze swoją idealną narzeczoną. On w białej koszuli, ona w fuksjowej sukience opinającej jej kształtne ciało, wyglądali zbyt dopasowani. Faktycznie przy takiej wersji kobiecego perfekcjonizmu, mogłam być co najwyżej dziewczynką z wiklinowym koszykiem, przechadzająca się do leśnej chatki swojej babci.
- Witajcie... Nardzo nam miło, że przyszliście oboje. Zapewne urodziny siedmiolatki nie były silną konkurencją w waszych planach, tym bardziej Ava będzie uradowana.
- Cóż... niecodziennie dostajemy tak eleganckie zaproszenie... - odpowiedział uprzejmie David, wymieniając ze mną znajome spojrzenie. To było wspomnienie naszego niedawnego rozstania. Oboje wiedzieliśmy, że to ostatnie kilka wspólnych godzin musi być bardzo poprawne i bardzo dyplomatyczne. - Nasz prezent Drake na moją prośbę odebrał przy wejściu, więc...
- Zawołać Avę?
- Pójdę po nią. Chcę sam jej go pokazać - wytłumaczył adwokat.
- Proszę... tam jest wyjście na taras. Biega gdzieś w ogrodzie.
- Rose, napijesz się czegoś? - zaproponowała gospodyni.
- Poproszę tylko wodę z cytryną. Jesteśmy umówieni później ze znajomymi także...
- Rozumiem. Na wino za wcześnie... - ostentacyjnie wychyliłam do końca swoją lampkę, którą bez pytania napełnił mi Drake po przyjściu. Nie wiem czy powinnam była być zła, że to przyjęcie to tylko krótki przystanek w ich planach na dzisiejsze popołudnie, czy fakt że w ogóle tu przyszli. Razem.
- A ty Pat możesz pić? - Chwyciłam spojrzenie Demi, która również nie rozumiała uwagi kobiety.
-  Nie bardzo wiem o czym mówisz?
- Dawid wprawdzie nie wyjaśnił mi o co dokładnie chodzi, ale twoja ciężka choroba raczej nie potrzebuje dodatkowych niepożądanych wstrząsów.
- Jaka choroba? - z wyrzutem i dezorientacją wbiła wzrok we mnie przyjaciółka.
- Och, nic nie wiedziałaś... Myślałam, że jako przyjaciółka... - Rose spojrzała na Demi. Nie wiem na ile udawała, a na ile faktycznie była zaskoczona jej niewiedzą. Teraz było to też mało istotne.
- Co dokładnie ci wyjawił? - przerwałam ewentualne dociekania.
- No, że powinniśmy się tu pojawić, bo dziewczynki mama jest bardzo chora i czeka ją operacja, oraz że nie wypada sprawiać w takiej sytuacji nikomu przykrości. Zapytałam co to za dolegliwość, ale oprócz tego, że to nowotwór, nie podzielił się szczegółami. - No to tak właśnie dochodzi do katastrofy. Jeśli chcesz zrobić z czegoś tajemnice, to się cholera jasna tym nie dziel. Z nikim kurwa!
- Twoja troska Rose jest rozczulająca, a Davida dobroduszność urzekająca. Nie umieram, a moje dziecko miałoby równie udany dzień bez waszej litości. Spokojnie mogliście szykować się do wyjścia ze znajomymi - być może mój nieprzyjemny ton nie był czymś na co zasługiwala, ale nie wyczulam też w niej szczególnego wyczucia i skruchy.
- O czym ona kurwa właśnie powiedziała? - ostro przerwała Demi.
- Mam naczyniaka przy lędźwiowym. W poniedziałek dokładnie Brad mi powie jak wygląda postać i rozsianie.
- Patricia... - załamana zareagowała kobieta.
- Demi! Dziś nie ma tego tematu.  Nie będę ci tłumaczyła dlaczego nic nie powiedziałam i co mi dokładnie dolega. Sama jesteś lekarzem. Okazja jest chyba zrozumiała dla wszystkich. 
- Mamo! Mamo! - usłyszałam nagle przerażający pisk dziewczynki, który mógł oznaczać jedynie ogromny zachwyt, lub katastrofę. Jako matka na autopilocie zawsze podejrzewałam to co najgorsze. Ruszyłam zresztą szybko w stronę korytarza, z którego dobiegał jej głos. Gdy tylko pojawiła się na horyzoncie, leżąc na podłodze w dziwnym tańcu rąk i nóg, mój niepokój wzrósł jeszcze bardziej. Do momentu gdy obok zauważyłam zadowolonego Davida i małą puchatą miodową kulkę, która właśnie zeskoczyła z mojego dziecka.
- O matko... - mój pełen załamania głos i założona na usta otwarta dłoń wyrażały wszystko: chęć zamordowania Hudsona za długi jęzor, niezapytanie nawet o zgodę, nie wspominając o psie, którego ten niepoważny człowiek kupił Avie.
- To szpic miniaturowaty, suczka. Prawda, że cudowna? Jestem taka szczęśliwa. Najszczęśliwsza na świecie - nie przerywając zabawy ze zwierzątkiem, strzelała w moją stronę zachwytem. - Muszę wymyślić teraz jej imię.
- Koniecznie... i najlepiej niech David kupi nam jeszcze dom na przedmieściach, żeby piesek miał gdzie biegać - powiedziałam mało przyjemnie, tak aby zrozumieć mógł to tylko on. Spojrzał na mnie też nieco zdziwiony, bo doskonale wyczuł, że to nie była wściekłość na podarunek. Nie wiedział tylko, o co może mi chodzić.
- Mogę go zatrzymać, prawda? - smutnymi oczami spojrzała na mnie dziewczynka.
- Pies, w naszym mieszkaniu?
- Już dawno mówiłaś, że trzeba pozbyć się połowy moich zabawek, bo zajmują tylko niepotrzebnie miejsce. Jak to zrobimy, będzie gdzie wstawić posłanie, a miski ustawimy w przedpokoju. Mami... proszę...
- Ava...
- Mówisz, że moje szczęście jest dla ciebie najważniejsze. A to jest moje szczęście...
- Nie mam chyba wyjścia...
- Kocham, kocham, kocham! - rzuciła się do moich nóg, ściskając zbyt mocno. - Idę teraz pochwalić się prezentem innym dzieciakom. Bliźniaki oszaleją.... - szybko wybiegła z holu, a kudłate maleństwo posłusznie za nią, pozostawiając nas samych.
- Patricia... - próbował coś powiedzieć David, do którego stałam teraz tyłem.
- Nie odzywaj się do mnie. Jestem przecież chora, a takim ludziom nie sprawia się przykrości, więc nic nie mów i nie psuj bardziej mi tego dnia.
- Pat! - powiedział głośniej pewnie niż zamierzał. Ale to mnie w ogóle teraz nie interesowało. Ani jego tłumaczenia, ani intencje. Nie chciałam też stać teraz już z nim. Wyszłam z korytarza w stronę ogrodu, nawet na niego nie spoglądając. Wypadało się zresztą przywitać z pozostałymi, do których  do tej pory nie wyszłam. Jednak najistotniejsze było to, że zwyczajnie przesadził. Ze wszystkim... Zawiódł mnie. A może to ja po prostu zawiodłam siebie.

BIAŁE NOCEWhere stories live. Discover now