Rozdział 17

Mulai dari awal
                                    

- Po trzecim espresso i trzech skladankach nadal ze słuchawkami w uszach, pracowałam skrupulatnie nad ciastem. Dwa piętra puszystego biszkoptu przełożonego owocami i białą czekoladą, kończyłam obsmarowywac śmietankowa masa. Szerokim nożem gladzilam powierzchnię dochodząc do perfekcji. Mój wygląd był tylko daleko od tego stanu. Moj pęd do mety przerwał właśnie sygnał nadchodzącej wiadomości.

Vento: Nie śpię... myślę.

Ja: Też nie śpię... piekę tort. Właściwie to już upiekłam. Zmierzam do szczęśliwego końca.

Vento:Tort? O tej porze?

Ja: 3:00 AM to najlepsza pora dla cukiernikow. Nie wiedziales? Moja córka za kilka godzin kończy siedem lat.

Vento: Zatem wszystkiego najlepszego.

Ja: Dziękuję. Jeszcze godzina i nastąpi szczęśliwy koniec.

Vento: Kiedy odpoczniesz?

Ja: Kiedy Ava będzie miała już swoje dorosłe życie... - uśmiechnęłam się do telefonu, oblizujac resztki masy na moich palcach.

- O Boże!!! - krzyknęłam przerażona, gdy chciałam sięgnąć za siebie po stojący niedawno w tamtym miejscu papierowy ręcznik. Jednak natrafiłam na wpół rozebranego Davida. - Nie strasz mnie do jasnej cholery! - wyciągnęłam słuchawki z uszu, dopuszczając teraz do siebie ciche odgłosy otoczenia. - Poza tym mógłbyś się ubrać - zmierzyłam mężczyznę wzdłuż torsu.
- Co ty tu robisz? - pytał równie zdziwiony z telefonem w dłoni.
- Jak widzisz - wskazałam na wypiek. - Mój piekarnik podjął protest, a Maria kiedyś się zadeklarowała.
- Gdzie Ava?
- Miło, że pytasz. Śpi w salonie... - Szybko odwróciłam wzrok. Kurwa! Miał na sobie tylko luźne spodnie od piżamy i bez skrępowania przechodził wokół wyspy. Miałam nadzieję, że moje zawstydzenie nie było aż tak widoczne. Sama nie radzilam sobie ze swoją reakcją.
- Dlaczego w salonie?
- Bo pokój gościnny jest rzekomo za daleko. Za chwilę zresztą zbieramy się stąd.
- O 3:00 nad ranem?
- Do tej pory funkcjonowałysmy o dziwniejszych godzinach i nikt szczerze mówiąc nie wykazał zdziwienia. My natomiast jak widać, dzielnie przetrwałysmy - zaczęłam pionowe ściany tortu obsypywac kolorowymi groszkami. Jeszcze przez chwilę tylko rozpaczałam nad tym jak właśnie wyglądam. Za duży biały t-shirt w serek z kolorowymi plamami, przetarte jeansy i czerwone trampki, były totalnie aseksualna kompozycją. Spięte wysoko włosy sklejone gdzieniegdzie masą z mascarpone i ubrudzone przesiewana mąka ramiona, tworzyły mało rozkoszny widok. David odebrał swoje espresso spod maszyny i bezwstydnie usiadł na przeciw.
- Odwiozę was.
- Nie trzeba. Na prawdę - walczyłam z chęcią spojrzenia. Rozsypujace się jednak wielobarwne groszki, jasno ukazywały moje zdenerwowanie.
- Co się dzieje? - wyłapał to.
- Musisz to robić?
- Co masz ma myśli?
- Wszedles tu polnagi w tych okularach... - podkreśliłam swoje myśli gestem wzniesionej dłoni. Musiał z pewnością coś czytać. Nie zauważyłam ich wcześniej u niego, ale wyglądał cudownie dojrzale. No może do wysokości obojczykow. Reszta to bardzo frywolny styl.
- Jestem u siebie w domu. Raczej nie powinienem się tu krepowac. Rzadko poza tym o tej godzinie spotykam tu piękne kobiety wysmarowane białą czekoladą.
- Ha... zabawne - ironiczny grymas z uniesionym spojrzeniem był jasnym komentarzem. - Nadużywasz poza tym słowa "piekna".
- W twoim przypadku mogę.
- W moim przypadku Panie Hudson nic Pan nie może - twardo uderzyłam tymi słowami. I chyba okazało się to mocno przykre, bo odsunął  wysoki stołek od kuchennej wyspy i wstał. Wychodził? Nie? Podszedł śmiało, ściągając w międzyczasie okulary i obrócił mnie do siebie, opierając moje pośladki o rant blatu. Przełożył ramiona po obu stronach moich bioder, wybijając jeszcze na moment zlowrogie spojrzenie, a następnie chwycił władcza dłonia za kark i wgryzl się boleśnie w mój świat. Kierowany obłędem i nienasyceniem pocałunek, coraz bardziej galopowal między nami. Nie myślałam kompletnie. Ubrudzone dłonie skrzyzowalam na jego szyi i całkowicie zatopiona w bijacym od nagiego torsu cieple, radośnie bieglam po zdecydowanie zakazanej ścieżce. Wirowalismy kilka metrów nad ziemią. To nie była spokojna przejażdżka. To był dziki pęd naszych pragnień i lubieznych myśli. Niech to szlag! I niech on nie przestaje...
- Przepraszam... - przestał. I czar prysl.
- To ja przepraszam. Nie powinnam ulegać. Odsunelam się i szybko obrocilam tylem wcale nie czując żalu. Za to też byłam na siebie teraz zła.
- To się nie powtórzy.
- To dobrze.
- Jak skończysz, napisz. Zawiozę was do domu.
- Nie ma naprawde potrzeby. Dobranoc David.
- Albo napiszesz, albo będę czekał tutaj.
- Dobrze.
- Zajrzę do Avy.
- Śpi. Byłam przed chwilą.
- Zajrzę.
- Jak uważasz... - i wyszedł. Boże... Co za kompromitacja. Jestem idiotką  nie radząca sobie z emocjami.

Vento: Jak efekt?

Ja: Tort doskonały... Ja niekoniecznie.

Vento: Idealna pewnie jak zwykłe. Nie umiem nie myśleć o tobie.

Ja: Skoncentruj się bardziej na kimś, kogo realnie masz blisko siebie.

Vento: Dobrze... Zatem bez reszty daje się pochłonąć myślom o kimś, kogo dziś mam obok.

Ja: Twoja Piękna... Miło, że ktoś na tym świecie jest szczęśliwy.

Vento: Piękna, jest blisko i pachnie owocami...

Ja: Niepoprawny romantyk.

Vento: Z pewnością

Wreszcie skończyłam. Tort był idealny. Mimo, że moje myśli nie wróciły już do ładu, niespodzianka dla Avy udała się zdecydowanie. Ułożone gesto na piętrach białego tortu maliny i ustawiona lukrowana figurka baletnicy na jego czubku w połączeniu z perlowymi groszkami, mocno radowały moje serce. Posprzatana w międzyczasie kuchnia jasno dowodzila, że na mnie już pora. Zręcznie spakowałem ciasto do specjalnego cukierniczego pudła i powoli zanioslam do auta stojącego tuż przy wyjściu z kuchni. Następnie torby z produktami i torebka. Jeszcze wzrokiem oceniałam pozostawiony ład i poszłam po Ave. Jakie było moje zdziwienie kiedy na kanapie na przeciw zobaczyłam śpiącego Davida pod identycznym kocem. Małe dzieciaki... - zasmialam się pod nosem. Nie chcąc wyciągać go z domu i w ogóle nie nadużywać jego towarzystwa, wsunęłam delikatnie ręce pod ciało córeczki i powoli zarzuciłam sobie dziewczynkę na ręce.
- Oszalalas? - uslyszalam śpiący schrypniety głos za sobą. - Nie wolno ci.
- Śpij David. My wychodzimy. Dziękuję i do zobaczenia... - ruszyłam w stronę drzwi.
- Oddaj mi ją... - bez mojej odpowiedzi przejąl dziecko.
- Jesteś ubrany? - zdziwiła mnie jego gotowość. Pełny dres i sportowe buty.
- Wiedziałem, że nie napiszesz. Musiałem się przygotować.
- Czym wrócisz?
- Zatrzymam się w swoim mieszkaniu. Dawno tam nie byłem.
- Rozumiem... - właściwie nic nie rozumiałam. Nie mogłam kompletnie pojac jego uporu. Jego ciągłego krążenia wokół nas. I teraz po każdym intymnym zawirowaniu będzie próbował układać na nowo rutynę, bezpieczna codzienność. - David, ja nie chce żebyś z nami jechał. To znaczy chcę i właściwie nie. Tak mocno nie pasujesz mi ze swoim zyciem. Masz zobowiązania, które bardzo nie współgrają ze mną. Zostaw nas proszę. Sama wrócę. Wniose wszystko na górę i będzie po sprawie.
- Nie. Kluczyki. - i o to cały jego komentarz na moje rozterki. Gdy zapial Ave tylko tyle wydobył z siebie.
- Narobimy sobie kłopotów... - szeptem dodałam.
- Wiem - spojrzał tylko na mnie zbyt ostro i stojąc zbyt blisko. Wreszcie z pękiem wyciągniętym z mojej dłoni, odszedł.
- Dorośli zazwyczaj ich unikają... - stałam już po drugiej stronie auta, bo mężczyzna przeszedł na stronę kierowcy.
- Często też kierują się intuicja i odnoszą sukcesy.
- A co to wszystko ma wspólnego z intuicja? - zapytałam, ale David już siedział w aucie. Gdy ja zajelam swoje miejsce, niestety adwokat już nie miał ochoty na dialog. Krepujaca cisza rospychala się boleśnie między nami.  - Czym zasłużyłam sobie na twoje milczenie? - przerwałam po kilkunastu minutach.
- Nie wiem co chciałabyś usłyszeć.
- Mnóstwo rzeczy mnie ciekawi.... Ulubiony film?
- Fellini "Słodkie życie".
- Poważnie? - mocno zaskoczona spojrzałam na mężczyznę. - Nie pasuje chyba do ciebie pochwała beztroskiego życia bawidamka.
- Sądzę, że zbyt surowo oceniasz Marcella.
- Proszę cie... Amerykański luz się w tobie odzywa. Ten film to odrażający obraz kompletnego zepsucia, popadnięcia w prymitywny hedonizm, zamknięcia się na wszystko co ważne. 
- A może ludzie po prostu chcą być piękni, szczęśliwi i nie myśleć o problemach.
- Jeśli to co pokazuje Fellini, nazywasz próbą  poszukiwania szczęścia, to ja w życiu bym takiego nie wzięła.
- Co by ciebie uszczęśliwilo?
- Co za pytanie...
- Proste. Słucham.
- David... Wiesz co da mi szczęście? Kiedy Ava powie mi kiedyś, że niczego w życiu jej nie brakuje.
- Zawsze stawiasz się na drugim miejscu.
- Będziesz miał dzieci, to zrozumiesz.
- Obym nie musiał długo czekać.
- Życzę ci wszystkiego o czym marzysz, ale dzieci w szczególności - to były słuszne życzenia, choć bardzo wyraźnie dzwieczaly w uszach wszystkie zależności. - Zabawnie swoją drogą wyglądasz w tej małej toyocie. Jak zwykły Amerykanin z przedmieścia.
- Uroczy obrazek idealnej słodkiej rodzinki z śpiącym maleństwem na tylnym siedzeniu.
- Taaaak... prawie idealnej - w myślach już dokonczylam jak wiele otacza nas pozorów i iluzji.

BIAŁE NOCETempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang