Rozdział 10

14 4 0
                                    


 Obudziły mnie ciepłe promienie słońca na skórze. Początkowo nie chciałam wstawać, obróciłam się na plecy, ale ból otrzeźwił mnie i wyrwał ze słodkiego snu. Westchnęłam i otworzyłam oczy. Brakowało mi ciepłego, miękkiego futra pod ręką. Podniosłam głowę z legowiska.

Kola krzątał się po obozowisku. Robił naraz kilka rzeczy, dopakowywał torby, czesał konie, pilnował ognia i obracał jajka na patelni. I jeszcze przy tym pogwizdywał jakąś wesołą melodię fałszując niemiłosiernie. Uśmiechał się sam do siebie i rozmawiał ze swoją klaczką. Miał dobry humor.

A ja za to wstałam rozbita od wewnątrz. Cała ta przygoda coraz mniej mi się podobała. Niebezpieczeństwo wiszące nad moją głową to jedno, ale zaczynali ginąć przeze mnie ludzie. Niewinni, wplątani w cały ten bałagan przez przypadek. To bolało i ciążyło mi na klatce piersiowej jak olbrzymi głaz. Dotarło do mnie, że tak już będzie zawsze – nie zwrócę im życia, nie naprawię błędów. Nie poprawiło mi to nastroju.

Kola uśmiechnął się do mnie i podał śniadanie. Jedynym plusem przygody z Wilterną było poznanie tego chłopaka.

Jedliśmy w ciszy. Dopiero, gdy umyliśmy naczynia, Kola wyciągnął mapę.

- Przed nami niezbyt wymagająca, całkiem prosta trasa. Późnym wieczorem powinniśmy być w Bruku – przerwał na chwilę i zmarszczył brwi – Mam nadzieję, że Wiłka tam będzie.

- Kim ona jest?

- Przyjaciółką – uśmiechnął się szeroko – jest w wieku Kraski, z dziesięć lat ode mnie starsza, ale i tak bawiła się ze mną jak jeszcze byłem małym chłopcem. Właściwie to raczej pilnowała, bym przedwcześnie nie przeniósł się na tamten świat przez któryś z moich idiotycznych pomysłów.

Roześmiał się radośnie, ale potem spochmurniał.

- Nie widziałem jej od siedmiu lat. I wtedy była już... specyficzna – powiedział z dziwnym wyrazem twarzy.

- Co masz na myśli? - dopytałam, mając najgorsze przypuszczenia.

- Ludzie ją naprawdę paskudnie skrzywdzili. Więc jeśli chcesz przeżyć, musisz bardzo na siebie uważać. Nie podchodź do niej od tyłu, nie rób żadnych gwałtownych ruchów. I, na bogów, nie mów nic o potyczkach na granicy.

- Kola, a możesz mnie chociaż nakierować, co jej się stało?

Chłopak zamyślił się głęboko. Przez chwilę wyglądał, jakby bił się z myślami.

- Była wojowniczką. Ale ktoś wolał ją widzieć jako dwórkę. - Zacisnął szczękę i zmarszczył brwi.

Widać było, że ten temat go wciąż złościł i nic mi więcej nie powie.

Zamaskowaliśmy nasze obozowisko. Zauważyłam, że Kola przykłada się do tego bardziej niż zwykle, zupełnie jakby obawiał się dużo bardziej niż wcześniej. Mimo to dalej gwizdał i uśmiechał się. Ale to chyba była tylko gra.

Jechaliśmy spokojnie, bez szarżowania. Było to ważne, bo każde wygłupy na koniu mogły zerwać mi szwy. Tego wolałam nie ryzykować. Pomimo mojej ostrożności plecy rwały i bolały, Zatrzymywaliśmy się dwa razy częściej niż zwykle. Kola patrzył na mnie z niepokojem. Podczas przerwy obiadowej złapał za moje ramię, gdy chciałam zacząć rozpalać ogień.

- Nie schylaj się, widzę, że chodzisz skrzywiona jak staruszka. Pokaż tę ranę, spojrzę, czy się nie babrze.

Skrzywiłam się, ale ból był na tyle dokuczliwy, że nie musiał mnie długo namawiać.

Na pochyłe drzewoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz