Rozdział XI - Cuda się zdarzają

1.8K 219 52
                                    

- Znaleźliśmy dawcę! - wykrzyknęła doktor Weasley z entuzjazmem, gwałtownie wpadając do prywatnego oddziału szpitalnego, na którym leżał Harry. - Przed chwilą zadzwoniła do mnie doktor Pomfrey. Szpik kostny właśnie jest w drodze z Francji i będzie tutaj tak szybko, jak to możliwe. To istny cud! 

Harry ze zmęczeniem otworzył oczy. Miał wrażenie, że jest ledwo żywy. Ostatnie dni były okropne. Wpompowano w niego tak wiele nic nie zmieniających leków, jak się dało. Dziwił się, że po przyjęciu tak dużej ilości tych śmieci, które miały powstrzymać raka, nie zaczął jeszcze promieniować. 

Znaleźli dawcę. Miał cholerne szczęście i zdawał sobie z tego sprawę. Uda mu się, czuł to. Nadzieja przepełniała całe jego ciało. W końcu... Cuda się zdarzają, czyż nie? Uśmiechnął się lekko do doktor Weasley, której rude włosy i radosna twarz tylko poprawiły mu humor. Od kiedy ta kobieta przejęła nad nim opiekę, wiedział, że nie poddawała się łatwo i z zaciętością walczyła do samego końca. Warto było mieć taką lekarkę. Przypominała mu Poppy. 

- Dzięki Bogu! - wyszlochała jego matka. - Dzięki Bogu, dzięki Bogu! 

Kątem oka zobaczył, że Hermiona również ma łzy w oczach. Była wspaniałą dziewczyną. Odkąd się spotkali, nie odstępowała go na krok, a Harry'emu w najmniejszym stopniu to nie przeszkadzało. Nie było osoby, która rozumiałaby jego sytuację lepiej niż ona. Był jej ogromnie wdzięczny, że trwała u jego boku. Sprawiała, że trudy, przez które musiał przechodzić, stawały się choć trochę łatwiejsze. 

Nikt nie mógł w pełni go zrozumieć, jeśli nie przechodził przez to samo. A Hermiona właśnie to przetrwała. Ona również balansowała na krawędzi życia i śmierci, dopóki nie zdarzył się cud. Cud, który wywołał Harry. Nie miało znaczenia, że spotkali się dopiero teraz. Oboje mieli wrażenie, jakby znali się od zawsze. 

Łączyło ich coś więcej niż podobne przeżycia. Nić porozumienia, która od razu się między nimi wywiązała, świadczyła o tym, że gdyby była dana im szansa, byliby najlepszymi przyjaciółmi. Uśmiechał się dla rodziców i Hermiony. Nie chciał odchodzić, zanim naprawdę ją pozna. Było tak wiele rzeczy, dla których chciał żyć... Nie był gotowy na ich porzucenie. 

- Operacja odbędzie się jutro po południu, a szpik powinien przybyć rano – ciągnęła doktor Weasley z szerokim uśmiechem. - To niesamowite. Szpik jest niemal perfekcyjnie dopasowany, a szanse na odrzucenie przeszczepu są marginalne. Masz ogromne szczęście, Harry. 

Wiedział to. Najpierw spełniło się jego największe marzenie, a teraz dostał kolejną szansę, by zacząć żyć na nowo. Miał szczęście i był z tego powodu ogromnie wdzięczny. 

- Wiem, pani Weasley. Wiem. 

***

Zrobił to. Przyleciał do Nowego Jorku. Razem z trwającymi u jego boku Lucjuszem i Draco, sprzeciwił się Voldemortowi i wyjechał. Nie udałoby mu się bez ich pomocy. Malfoyowie wszystko zorganizowali i załatwili mu samolot w niecałe trzy dni. Chcieli zrobić to jeszcze wcześniej, jednak uzyskanie zgody na prywatny przelot nad Atlantykiem okazało się być trudniejsze niż myśleli. 

Gdyby poleciał zwykłym samolotem, dotarłby na miejsce o wiele szybciej. Jednak nie mógł sobie na to pozwolić, musiał wynająć prywatny lot. Miał zbyt wiele fanów, by normalnie podróżować. Musiał unikać prasy – nie powinien podróżować do Stanów nieoficjalnie bez wcześniejszego ostrzeżenia. Tym bardziej, że nie miał zamiaru występować w Ameryce, a przynajmniej nie w przyszłym roku. Błagali go o to, ale odmówił. 

Zgadzał się jedynie na ograniczoną ilość koncertów, a najbardziej preferował te w Wielkiej Brytanii. Toteż bilety na koncerty na kontynencie wyprzedawały się błyskawicznie. Zgadzał się na nie tak rzadko, że ludzie się wręcz bili, żeby się na nie dostać. Może powinien występować częściej? 

Życzenia są dla marzycieliМесто, где живут истории. Откройте их для себя