8

2K 149 4
                                    

-Kate, nie rób mi tego. -Patrzę bezsilnie na moją królową. -Ja nie mogę tu zostać, nie gdy w domu czeka na mnie Izzy.

-Ja się nie pytam czy ty chcesz. -Patrzy na mnie przepraszająco. -Ja ci to oznajmiam. -Odwraca się i dumnym krokiem odchodzi w stronę domu alfy.

Ogromny budynek góruje nad całym osiedlem. Cztery kondygnacje z jakiegoś dziwnego kamienia przypominają bardziej pałac, a nie drewniane domy znane z mi z naszego osiedla. Cały ten teren wręcz ocieka pieniędzmi. Domy dla ludzi mieszkających na osiedlu są kopiami głównego domu, ale w znacznie mniejszej wersji.

-Mark poczekaj. -Biegnę za moim przyjacielem gdy wyrywam się z odrętwienia. -Powiedz swojej żonie by mi tego nie robiła.

-Sam to sobie zrobiłeś. -Mark poklepuje mnie po ramieniu. -Ty zabiłeś syna alfy, więc to tobie przypada prawo prowadzenia stada. Znasz nasze prawo i wiesz że Kate nie ma możliwości do zmiany przywódcy, chyba że będziesz walczył i zginiesz. Pogódź się z tym.

-Ale Izzy.

-Nie martw się nią. -Mark spokojnie podąża za Kate do budynku. -Jak tylko to będzie możliwe, to przewieziemy ją do ciebie wraz z potrzebnym personelem medycznym. Nie zostawimy cię samego.

-Alex, pospiesz się. -Kate woła mnie stojąc w drzwiach. -Chcę jak najszybciej załatwić wszystkie sprawy by polecieć do dzieci.

-O czym ona mówi? -Patrzę na Marka.

-No wiesz. -Mark uśmiecha się kpiąco. -Bety, ochrona, księgi. Nim przejdziemy przez wszystkie struktury, które muszą być ustalone minie trochę czasu. A im dłużej Kate będzie odseparowana od dzieci tym będzie bardziej nerwowa. Pomyśl o ludziach, których chcesz mieć przy sobie i którym naprawdę ufasz. A i Alex. -Mark patrzy w moje oczy. -Radzę ci szczerze. Pospiesz się.

-Kogo chcesz na szefa ochrony? -Mike patrzy na mnie z lekkim niepokojem w oczach gdy siedzimy w ogromnej jadalni. To jedno z największych pomieszczeń na parterze, a co ważniejsze ma dużą ilość miejsc siedzących.

-Chcę Toma. -Odpowiadam spokojnie. -On wraz z Emmą poradzą sobie bez problemów.

-Co z Klubem? -Kris pyta cicho.

-A co ma być?. -Odpowiadam kpiąco. -Przecież ja już tam nie mieszkam. -Przeczesuję palcami włosy, a pod palcami czują moją bliznę.

-Nie wkurwiaj mnie. -Kris podnosi się z krzesła. -To ty zostałeś alfą, a klub przynosi zyski z których utrzymuje się ojciec.

-To otworzymy tutaj podobny. -Wzruszam ramionami.

-Chcesz sprowadzić tutaj tatę? -John patrzy na mnie ze zdziwieniem.

-Nie tylko jego.

-Co masz na myśli? -Mark patrzy na mnie podejrzliwie.

-Pytałeś mnie komu ufam. -Uśmiecham się przebiegle.

-Nie ma kurwa mowy. -Staje prosto i zakłada ręce na szerokiej klacie. -Nie pozbawisz mnie moich bet.

-To moi bracia. -Staje na przeciw niego. -Nigdy nie będę nikomu tak ufał jak im.

-O czym wy mówicie? -Kate niespokojnie spogląda to na mnie to na Marka.

-Zdaje się, że zmieniamy adres. -John odpowiada za mnie.

-Diana mnie zabije. -Kris ciężko wzdycha.

-Właśnie jej będę potrzebował tu najbardziej. -Spoglądam na starszego brata. -To ona musi mi pomóc z Izzy.

-Masz moje poparcie, ale w jakiej roli mnie tu widzisz?

-To proste. Ty i John zostaliście moimi betami w stadzie.

-No to najważniejsze kwestie mamy załatwione. -Mike spogląda na Marka. -Nie oszukujmy się synu, gdybyś znalazł się na miejscu Alexa zrobił byś to samo.

-Ale to niesprawiedliwe. -Mark siada naburmuszony.

-Niesprawiedliwe, to jest to że moje dzieci są teraz w europie. -Kate ucina dyskusję.

-Jak stoją finanse stada? -Mike pyta Dominika, naszego księgowego.

-Całkiem nieźle. -Chłopak unosi głowę znad papierów. -Stado jest zabezpieczone finansowo. Brak nieścisłości, przynajmniej na razie żadnych nie znalazłem.

-Zostaniesz ze mną, by wprowadzić mnie we wszystko? -Patrzę na Dominika. -Przynajmniej dopóki nie ogarnę całego bałaganu.

-Jeśli tylko alfa pozwoli. -Chłopak wraca do papierów.

-Bez problemu. -Mike kiwa głową. -Aktywa stada?

-Dużo tego. -Alan nasz prawnik siedzi przed laptopem. -To osiedle jest tylko jednym z wielu. Do tego banki, firmy transportowe, linie lotnicze, kilka klubów i firm inwestycyjnych. W samym Ontario jest kilkadziesiąt firm należących do Alexa, a to dopiero początek.

-Ty też tu zostań i pomóż mu to wszystko ogarnąć. -Mike potakująco kiwa głową.

-Nie możesz ich mi zostawić? -Patrzę na Mike.

-Sam musisz sobie dobrać ludzi. -Uśmiecha się do mnie. -Ale pogadaj później z chłopakami to ci kogoś polecą.

-Co z ochroną? -Kate przerywa nam rozmowę. -Chcesz naszych na początek?

-Na pewno. -Spoglądam na Sly. -Wybierz mi ze dwudziestu ludzi, którzy pomogą mi zaprowadzić spokój. Nie wiem jakie niespodzianki będą mnie tu czekać w najbliższym czasie.

-Tak w ogóle, jak liczne stado ma pod sobą mój braciszek? -John rozgląda się po wszystkich.

-Prawie czterdzieści tysięcy wilków. -Dominik odpowiada nie odrywając wzroku od papierów. -To drugie co do wielkości stado na świecie, większe jest tylko w europie.

-Słucham? -Patrzę przerażony na twarze moich przyjaciół.

-Witaj wśród alf. -Kate uśmiecha się przerażająco. -Od dziś jesteś odpowiedzialny za wielu, a odpowiadasz bezpośrednio przede mną.

-To mnie nie pocieszyło.

-I nie powinno. -Kate powoli wstaje. -Podstawy mamy załatwione, resztę dokończymy jutro. -Wszyscy powoli wstajemy od stołu.

-Alex, jako gospodarz nie zaproponujesz nam nic do jedzenia? -Mark kpi ze mnie.

-Kurwa. -Mruczę pod nosem. -Nawet nie wiem gdzie tu jest kuchnia.

Krwawy księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz