Prawdziwa miłość nie umiera nigdy

171 14 21
                                    

Był chłodny lecz letni wieczór. McCartney siedział na werandzie swojego domu pogrążony w głębokim zamyśleniu wpatrywał się w setki gwiazd widocznych na bezchmurnym nocnym niebie. Miał tak rok w rok od kiedy... od kiedy nie było jej już u jego boku. Było tak zawsze w okresie kiedy zbliżały się jej urodziny. Wiedział, że ma teraz Nancy, która zawsze wesprze go na duchu, doceniał to i starał kochać się ją tak samo jak Lindę ale jednak czasem po prostu chyba musiał posiedzieć w takim zamyśleniu. Wspominał wtedy te wszystkie wspólne chwile, wieczorne przechadzki po farmie kiedy to trzymając się za ręce wspinali się na kolejne wzgórza, chwile kiedy objęci siedzieli przed trzaskającym wesoło kominkiem z kieliszkiem wina i śmiali się ze wszystkiego, chwile spędzone w studiu nagraniowym, jak i te najbardziej banalne jak po prostu wspólne posiłki, po prostu tę codzienność, codzienność która teraz wydawała mu się tak odległa. "Gdybyśmy mogli dostać choć jeden wspólny dzień więcej..." - pomyślał widząc spadającą gwiazdę, robił tak za karzdym razem wiedząc, że jest to niemożliwe - " oddałbym całą tę sławę i wszystko co z nią związane żeby móc spędzić z Lindą choć jeden dzień". Nancy widząc siedzącegona werandzie męża, dokładnie wiedziała co go trapi, jednak wcale nie była tym poirytowana, wiedziała jak ważne miejsce Linda zajmowała w jego życiu, jakie nadal zajmuje. Po prostu wzięła koc, zaparzyła gorącej herbaty po czym najciszej jak tylko się dało poszła na balkon. Postawiła kubek na schodach, tuż obok nieobecnego myślami Paula po czym delikatnie okryła go kocem. Spojrzał na nią, uśmiechnęła się, odwróciła, nie zdążyła zrobić kroku kiedy poczuła, że mężczyzna chwycił ją za rękę. Usiadła koło niego a on okrył ją połową koca. Miał kogoś komu na nim zależy, nie mógł być więc obojętny nawet dziś.

- Nancy... - zaczął powoli McCartney ale kobieta mu przerwała.

- Wiem to...nie musisz mi tego mówić. - powiedziała wpatrując się w niebo, dobrze wiedziała co takiego chciał jej powiedzieć. Siedzieli tak aż zrobiło się naprawdę zimno i późno więc stwierdzili, że pora spać. Tej nocy Macca miał dziwne sny, śniło mu się, że był na farmie, szukał kogoś ale nie wiedział kogo. Obudził się, na zewnątrz było jeszcze ciemno mimo to Nancy nie było w sypialni, zdziwiony wyszedł z pokoju i zaczął jej szukać. Nie bardzo wiedząc gdzie może jeszcze być, pomyślał że pewnie jest w łazience. A skoro był już w kuchni to nalał sobie wody. Słysząc za sobą kroki nalał też drugą szklankę, już miał wziąć łyk gdy jego ręka zatrzymała się w połowie drogi do ust.

- Paul... – usłyszał za sobą kobiecy głos, jednak nie był to głos należący do Nancy, był to głos którego nie słyszał już od tak wielu lat. To nie mogło się dziać naprawdę. Odwrócił się i aż wypuścił szklankę z rąk, roztrzaskała się tuż pod jego stopami, nie zwrócił na to choćby najmniejszej uwagi. Serce waliło mu jak dzwon, nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa.

- Li...Linda – wydukał w końcu – To... to wszystko mi się tylko śni prawda? Zaraz się obudzę i to wszystko zniknie...

- Nie, wcale nie śpisz – podeszła do niego powoli i pocałowała go w policzek – Czy gdybyś spał, poczułbyś to? - Zapytała z typowym dla siebie ciepłym uśmiechem.

- Ni nie wydaje mi się... - odparł totalnie skołowany Paul, przez tyle lat tęsknił za tym jak co ranek całowała go w ten sposób, a teraz po prostu się tu pojawiła – Jakim cudem czy ja, no wiesz, czy znajdujemy się w...

- Nie głupku, usiądź a wyjaśnię ci wszystko. - McCartney zrobił jak powiedziała, bał się że gdyby nie spełnił jej prośby to wszystko by zniknęło. Linda wyjaśniła mu, że w miejscu w którym teraz jest, panuje zasada że jeśli ktoś wytrwale długo trzyma swą utraconą miłość w sercu, nie daje jej odejść i jest gotów do naprawdę wielkich poświęceń wtedy osoba taka dostaje szansę aby znów móc zobaczyć się ze swoją drugą połówką. Słuchał tego wszystkiego nie spuszczając z niej wzroku. Z każdym jej słowem jego oczy robiły się coraz bardziej wilgotne, zanim doszła do końca swoich wyjaśnień po jego twarzy płynęło już kilka łez. Wstał podszedł do niej i delikatnie zaczął głaskać ja po twarzy siadając tak blisko jak tylko się dało.

- Tak strasznie tęskniłem, wiesz ile łez wylałem.

- Wiem wszystko – powiedziała ujmując jego dłonie w swoich – Wiem też, że teraz już jesteś szczęśliwy, ułożyłeś sobie życie.

- Tak to prawda – westchnął Paul – Wolałbym być jednak szczęśliwy z tobą

- Dlatego dziś mogę tu być – Powiedziała i wtuliła się w jego ramiona. McCartney objął ją niepewnie, nie był taki szczęśliwy od wielu, wielu lat. Siedzieli naprzeciw siebie przez bardzo długi czas i po prosu wpatrywali się w siebie.

- Prawie nic się nie zmieniłeś, ciągle promieniujesz radością i entuzjazmem.

- To wszystko dzięki temu że dziś tu jesteś. - Powiedział dając jej całusa w czoło.

- Naprawdę minęło tyle lat... a ty nadal tak świetnie się trzymasz – odparła Linda patrząc mu w oczy.

- Skoro tak uważasz – Paul wstał i chwycił ją za rękę – w takim razie choć ze mną, jest coś za czym

na pewno tęskniliśmy oboje. - Linda wstała i poszli na górę oddać się sprawą jakim oddaje się stęsknione za sobą małżeństwo.

- Przez te wszystkie lata wyobrażałem sobie jak by to było gdybym mógł spędzić z tobą jeszcze jeden dzień – powiedział jakiś czas później McCartney głaszcząc Lindę po plecach kiedy oboje leżeli pod kołdrą.

- I co?

- To była tylko jedna z licznych opcji. Wyobrażałem sobie że spędzimy ten dzień tak ja zawsze zwykliśmy to robić.

- Więc na co jeszcze czekamy nie możemy tracić czasu który nam dali. Do kuchni panie McCartney idziemy gotować. - wspólne gotowanie było ich tradycją, tak zawsze spędzali prawie każdy wolny dzień. Kiedy już zjedli Paul przyniósł stertę albumów ze zdjęciami. Jedne były bardzo stare inne nie. Śmiali się i przypominali sobie sytuacje uwiecznione na fotografiach, czuł się jakby cofnął się w czasie o kilkanaście lat. Następnie wziął jeden z nowszych albumów i zaczął pokazywać Lindzie, jak teraz wyglądają dzieciaki i wszystkie wnuki. To był dla nich obojga bardzo wzruszający moment. Kiedy siedzieli z miską popcornu i oglądali swój ulubiony film nagle zegar wybił godzinę dwudziestą pierwszą.

- Czas już na mnie – powiedziała

- Co? Nie, nie odchodź, zostań tu... przy mnie, nie rób mi tego ponownie. - Tak bardzo nie chciał by odeszła, wreszcie czół że znów żył pełnią szczęścia a teraz...

- Zawsze jestem przy tobie, nawet gdy mnie nie dostrzegasz. Chciała bym zostać ale takie są zasady. - Powiedziała w chwili gdy Paul objął ją i pocałował namiętnie, ten ostatni raz.

- Czy jeszcze się zobaczymy?

- Tak, kiedyś znów będziemy razem ale puki co musisz być szczęśliwy tu, na ziemi.

- Kocham cię, jak nikogo na świecie – szepnął łamiącym się głosem do jej ucha.

- I ja ciebie. - Patrzył jak znika za drzwiami mieszkania, pobiegł do nich, chciał jeszcze raz na nią spojrzeć, otworzył drzwi ale nigdzie jej nie było, ulica była pusta, Linda po prostu wyparowała. A Paul... stał w drzwiach ciągle słysząc w głowie jej głos. Obudził się, znajdował się w swojej sypialni, tym razem był tego pewien, obok leżała Nancy. Więc nie mylił się gdy mówił że to wszystko był sen. Usiadł na łóżku, zapalił lampkę, jakaś kartka leżała na szafce nocnej, nie pamiętał żeby ją tam kładł. Rozwinął papierek i przeczytał zdanie napisane tak dobrze znanym mu pismem: "Każda utracona miłość zasługuje na szansę". Po przeczytaniu go ponownie kilka razy włożył je do lewej kieszeni swojej koszuli i już zawsze nosił przy sercu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 21, 2014 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Prawdziwa miłość nie umiera nigdy (Paul & Linda McCartney ff)Where stories live. Discover now