1

29 0 1
                                    

Może zacznę od tego dnia, w którym spotkałam swojego brata, wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że jesteśmy rodzeństwem.

Tamtej nocy szalała burza. Ale nie jakaś ta, zwykła burza. To co się działo można nazwać sztormem, gdybyśmy byli na morzu. Żeby było mało wszystkie potwory Nowego Jorku postanowiły zaatakować obóz. Co robiłam? Stałam na tym deszczu tuż koło sosny Thalii przy magicznych granicach i chroniłam dzieciaki. Trzymałam w dłoniach dwa miecze. Jeden był orężem Pani, a drugi był prezentem od Posejdona, którego notabene nigdy nie poznałam. Wokół mnie unosił się ogień. Duch Pani walczył koło mnie. Nagle oślepił mnie jakiś błysk. Wszystkie potwory zniknęły. Odwróciłam głowę by zobaczyć co się stało. U stóp wzgórza leżał na dachu rozbity samochód. Wyczołgiwało się z niego troje osób. Rozpoznałam w jednej z nich Grovera. Byłam trochę zdziwiona, ale nie miałam czasu na przemyślenia, bo właśnie oprócz satyra zauważyłam też ogromnego Minotaura.

- Cholera- zaklęłam pod nosem.

Podbiegłam do kozłonoga. Nie było czasu na jakiekolwiek pytania. Chwyciłam go w idealnej chwili kiedy osuwał się nieprzytomny na ziemię.

- Kim jesteś?-może dwunastoletni chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Spokojnie. Nazywam się Alexandra, nic wam nie zrobię. Szybko musisz schować się za tamtą sosną- wskazałam drzewo.

- Nie zostawię mamy!- chłopak przybliżył bezwładne ciało matki do swojej piersi.

- Słuchaj- uklękłam przy nim.- Twoja matka nie przejdzie za granice. Ty tak, więc proszę zrób to. Nie ma czasu do stracenia

- Za jakie granice?-spojrzał na mnie z przerażeniem.

Nie zdążyłam odpowiedzieć od razu, bo uprzedził mnie wielmożny Pan Wołowina swoim głośnym "Muuuu!"

- Na razie nie ważne. Po prostuj biegnij na wzgórze i schowaj się za sosną, a nic ci się nie stanie.

- Nie! Nie zostawię jej!

- Powtarzasz...

Niczego innego nie zdążyłam wydusić. Byk podbiegł do nas. Najpierw złapał śmiertelniczkę. Zamieniła się w złoty pył. Słyszałam okropny krzyk jej syna. W tym samym momencie Minotaur odwrócił się w moją stronę. Próbowałam unieść broń. Nie potrafiłam. Byłam wykończona poprzednimi potyczkami. Duch Pani był za daleko walcząc z innymi bestiami, które zaczęły znowu się pojawiać zachęcone obecnością swojego ogromnego pobratymca.

Krówsko uderzyło mnie w brzuch. Upadłam. Miałam mroczki przed oczami. Zmrużyłam oczy. Chłopak ruszył szarżą na byka. Głupie zagranie. Nie miał żadnych szans. Chciałam krzyknąć, powstrzymać go, jednak z mojego gardła wydobywało się tylko ciche charczenie. Powieki ciążyły mi niemiłosiernie. Zamknęłam je.

Kiedy się obudziłam nie leżałam już na wzgórzu. Znajdowałam się na ganku z tyłu Wielkiego Domku. Widziałam koło siebie duszę Panią. Wyglądała na zaniepokojoną. Popatrzyłam na nią. Odwróciła głowę w inną stronę. Westchnęłam. Próbowałam podnieś rękę. Syknęłam z bólu. Był nie do wytrzymania. Opuściłam ją.

- Nie wierć się. Nie możesz- Pani skarciła mnie.- Idź lepiej spać. Odpoczywaj dalej- położyła swoją prześwitującą rękę na moim czole.

Zasnęłam.

Następnie obudziłam się w nocy. Nie wiem, która była godzina. Nie miałam siły spojrzeć na zegarek. Niebo było pięknie przyprószone gwiazdami. Słyszałam plusk fal oceanu na wybrzeżu Long Island. Oddychałam głęboko świeżym powietrzem. Nagle oślepiło mnie jakieś światło. Zmrużyłam oczy. Zobaczyłam jakąś jaśniejącą postać. Był to Apollo. Przyszedł mnie odwiedzić.

- Jak się czujesz?- zapytał z uśmiechem.

- Jak przejechana przez kombajna.

- Dobre porównanie- zaśmiał się.

- Jak źle jest?

- Dosyć źle. Masz poharatane żebra. Organy mniej więcej przeżyły, ale ledwo. Robię z Panią co mogę, ale... Sama rozumiesz.

- Tak. Z tego co mówisz to aż tak źle mimo wszystko nie jest.

- To prawda. Dobra muszę spadać. Trzymaj się kochana- objął mnie ostrożnie i odszedł.

Następnego dnia byłam w stanie sama wstać. Skorzystałam z tego. Postanowiłam wybrać się na spacer po obozie. Na początku udałam się na arenę. Luke prowadził lekcję. Przykucnęłam przy trybunach. Zauważyłam chłopaka, z burzowego wieczoru. Walczył z Lukiem. Szło mu całkiem nieźle. Prawie go pokonał. Byłam pod lekkim wrażeniem. Kiedy skończył się trening podeszłam do Luke'a.

- Dobrze mu poszło- odezwałam się.

- Alex!- uśmiechnął się i przybił mi piątkę- Jak się czujesz?

- Nawet, nawet. Oczywiście bywało lepiej, ale nie jest źle.

- To dobrze- milczał chwilę- Chcesz podćwiczyć przed kolacją- wskazał stos mieczy i tarcz.

- Chętnie- odpowiedziałam biorąc jeden z ćwiczebnych mieczy.

Przez kolejną godzinę szlifowaliśmy fechtunek. Oboje byliśmy wyśmienitymi szermierzami, ale ja byłam odrobinę od niego lepsza.

Chwilę przed gongiem na posiłek wpadłam na szybko do domku nr 3 i przebrałam się. Następnie udałam się do pawilonu. Usiadłam przy stoliku Posejdona, tak jak zawsze. Spojrzałam na stolik Ateny, uśmiechnęłam się do Annabeth i pokazałam okejkę. Rozpromieniła się. Po kolacji Chejron ogłosił bitwę o sztandar na następny dzień.

Wieczór minął mi spokojnie. Wróciłam do trójki, umyłam zęby, poszłam spać. Obudziłam się dosyć wcześnie. Dzień upłynął mi w miarę spokojnie. Jedynie tylko Clarisse trochę wyprowadziła mnie z równowagi. Z tego co słyszałam nowy oblał ją wodą z kibla. Młody żyje na krawędzi. Wieczorem wszyscy uzbrojeni zgromadzili się przed lasem. Ustawiłam się za wszystkimi obozowiczami. Nie brałam udziału w zabawie. Nie było już miejsca w drużynach. Moje miejsce zajął nowy chłopak. Od Annabeth dowiedziałam się, że nazywa się Percy. Nie miałam mu tego za złe. I tak nie byłam w dobrym stanie na walkę, więc się nawet dobrze złożyło. Chejron dał znak na rozpoczęcie bitwy i wszyscy ruszyli w las.

Pod koniec walki zobaczyłam Clarisse powoli zbliżającą się do strumyka granicznego. Usłyszałam wrzaski dzieci Apolla i Hermesa. Ktoś najwidoczniej zdobył sztandar. Dziewczyna zatrzymała Percy'ego. Chłopak niepewnie zaczął się cofać, ona jednak była dosyć szybka. Złapała go za kołnierz i wrzuciła do wody. Już miałam wyjść za drzewa i wygłosić jej kazanie, kiedy zaczęło dziać się coś dziwnego. Ogromna masa wody poleciała na Clarisse oraz jej rodzeństwo. Percy był opleciony wirem wodnym. Starał się wyrwać elektryczną włócznię dziewczyny. Po chwili siłowania udało mu się osiągnąć cel. Złamał na kolanie broń, a resztki wrzucił do strumyka. Nagle nad jego głową nieśmiało zamigotał znak trójzębu. Przetarłam oczy. Trójząb nie zniknął. Wszyscy utkwili w nim swój wzrok. Niektórzy upadli na kolana przed Percym. Ja stałam jak wryta. Właśnie patrzyłam jak mój ojciec przyznaje się do innego dziecka. Dziecka, którego nie powinno być. Byłam zła i trochę zazdrosna. Mnie Posejdon nigdy oficjalnie nie uznał. Każdy po prostu wiedział, że byłam córką Pana Mórz. Moja dłoń zacisnęła się w pięść. Byłam wściekła. Oddech mi przyśpieszył. Odeszłam od innych na kilka kroków. Starałam się opanować. Nie udało mi się. Postanowiłam pójść na wybrzeże. W pobliżu wody zawsze lepiej się czułam. Pobiegłam na plażę. Zdjęłam koszulę, rozłożyłam ją na wilgotnym piasku, usiadłam. Wtuliłam głowę w kolana.

- Dlaczego?- spytałam.


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 10, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

PANIWhere stories live. Discover now