~

82 8 7
                                    

Wokół niego stały tylko eleganckie meble, żadnej żywej duszy oprócz niego samego. Było to nie podobne do niego; nienawidził samotności, unikał dnia bez czyjejś obecności. A jednak, siedział na krześle pod oknem, obserwując świat będący za szklaną szybą. Promienie słoneczne ogrzewały jego twarz, a lekki, lipcowy wiatr przeczesywał jego blond włosy. Liczył, że chociażby jego 'syn' wpadnie go odwiedzić w dniu urodzin. Droga z Kanady do Francji była jednakże zbyt długa, przez co niemożliwa była jego wizyta.

Tchnięty jakimś impulsem, wstał nagle z siedzenia i podszedł do jednej z szafek wolnym krokiem. Otworzył tylko sobie znaną szufladę i z pomiędzy różnych śmieci i pamiątek, wyjął niewielkie pudełeczko. Chwilę poobracał je w dłoniach, uważnie je oglądając. Mógł swobodnie zamknąć je w jednej ręce. Otworzył je drżącą dłonią. W środku znajdowały się dwa lśniące, złote pierścionki z małymi klejnotami. Mężczyzna pogładził je kciukiem. Oczy zaszkliły mu się pod wpływem wspomnień związanych z osobą, dla której przeznaczony był jeden z pierścieni.

-Jeśli byłabyś żywa, dałbym ci go, Joanno -szepnął, a po jego policzku popłynęła samotna, jak on, łza.

Wtem, usłyszał pukanie do drzwi. Gdy podniósł głowę i szępnął ciche "proszę", gość wszedł.

-Wszystkiego najlepszego, Francjo -rzekł Anglia po wejściu do pomieszczenia.

-Merci za pamięć. -uśmiechnął się do niego, schował zamknięte pudełeczko do szuflady. -Nie spodziewałbym się twojej wizyty u mnie.

Zieloonoki skrzyżował ręce na piersi i usiadł na fotelu, stojącym w niewielkiej odległości od drzwi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jednak nie spodziewał się zobaczyć ducha zmarłej kobiety stojącej przy Francuzie. Gdyby żyła, byłaby bardzo piękną sztynką. Ubrana była w lekką, białą szatę. Czuł, że skądś ją znał, ale na złość nie mógł przypominać sobie skąd. Ta, gdy zobaczyła, że mężczyzna zauważył ją, podeszła do niego szybkim krokiem. Mogła swobodnie przechodzić przez meble, podłogę czy ściany.

-Widzisz mnie, prawda? -zapytała, a on w odpowiedzi kiwnął głową. Kontynuowała. -To przez twoich ludzi nie mogę być teraz z nim. Nie mam ci tego jednak za złe, a jedyne czego chcę to moje ostatnie życzenie. Zanim całkowicie zniknę, chcę, byś na jeden dzień przywrócił mnie do życia. Może być nawet dzisiaj, byle bym spędziła ten czas z ukochanym.

Anglik kiwnął głową i po cichu wstał z fotela. Teraz uderzyło w niego kogo będzie przywoływał z martwych- Dziewicę Orleańską, Joannę d'Arc. To właśnie ona odmieniła oblicze wojny stuletniej. Ale była również ukochaną Francisa, kiedy jeszcze żyła.

Francja spojrzał na niego zdziwiony, niezdarnym gestem wycierając oczy. Mimo, iż niezbyt lubili się z Arthurem, liczył że chociaż on spędzi z nim urodziny. Usiadł z powrotem na krześle, pod oknen. Nie zdawał sobie oczywiście sprawy z obecności kobiety.

-Zaraz wrócę z twoim prezentem, żabo. Poczekaj tu przez moment. -wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi za sobą.

Poszedł w stronę innego pomieszczenia, by tam dokonać rytuału. Kobieta szła za nim, niechętnie zostawiając ukochanego w innym miejscu. Otworzył losowe drzwi, trafiając na coś w rodzaju garderoby. Rozejrzał się i kiwnął głową, po czym wszedł, zamknął drzwi. Natychmiast w pomieszczeniu dało się wyczuć magię i mroczną aurę. Anglik uklęknął na środku podłogi, wyciągając tajemniczą księgę zza pasa.

-Jeśli znowu przywołam Rosję, to się wkurzę -mruknął Arthur, po czym zaczął tworzyć na podłodze odpowiednie symbole. - Szczerze mówiąc, to nawet gdybyś chciała spędzić z nim więcej niż jeden dzień, nie miałabyś jak, gdyż mocy starczy mi jedynie na kilka godzin. Przykro mi.

-To nic. Cieszę się, że chociaż próbujesz na te kilka godzin. Czas płynie inaczej, gdy jesteś z kimś, kogo darzysz uczuciem. -uśmiechnęła się lekko.

Mężczyzna w tym czasie skończył i schował książkę. Podniósł się z kolan i z jednej z kieszeni munduru, wyjął nóż. Podwinął rękaw i naciął ostrzem kawałek skóry, z którego popłynęła stróżka krwi. Krople spadły na stworzony symbol. Duch szybko stanął na środku. Anglia, na wszelki wypadek, odsunął się. Podniósł ręce, gotowy do wypowiedzenia zaklęcia.

-Przyjdź z Krainy Wiecznego Snu, zagubiona duszo! Ja, który ośmielam się złamać prawo Śmierci, ożywiam cię! Przywracam ci zabrany przeze mnie dar życia, na mocy mojej własnej krwii!

  Zielone światło oraz zielony dym rozświetliły całe pomieszczenie. Mężczyzna zasłonił ręką oczy i kaszlnął kilka razy. Gdy opary opadły, opuścił rękę. Przed nim, w miejscu stworzonego znaku, stała żywa Joanna d'Arc, patrząca na niego z wdzięcznością. Ubrana była w tą samą szatę, która wirowała razem z nią, gdy rozprostowywała powrócone do życia kości. Uśmiechnęła się i podeszła do niego, lekkim i żywym krokiem.

-Szczerze, nawet nie wiem co powiedzieć. Mam nadzieję, że proste dziękuję wystarczy. -Łzy napłynęły jej do oczu, jednak otarła je szybkim ruchem. - Przepraszam, ale mam mało czasu.

-Nie będę cię zatrzymywać. Biegnij i spraw, by chociaż raz w ciągu tych stuleci, mógł poznać szczęście na nowo.

  Wybiegła z pomieszczenia jak poparzona. Znała na pamięć plan całego domu, przez błądzenie po nim jako duch; wiedziała gdzie skręcić, a gdzie pójść prosto. Nikt by jej teraz nie zatrzymał - szła jak dawniej, pełna wojennej adrenaliny. Choć nie szła na wojnę, a na te kilka godzin z mężczyzną, a może krajem, dla którego poświęciła całe swoje życie, spieszyło jej się, a nawet bardzo. Przed drzwiami do pomieszczenia, w którym on czekał, uspokoiła oddech, ton głosu nie był rozkejonym piskiem. Serce jednak dalej waliło jej jak oszalałe. Westchnęła i zapukała do drzwi, a gdy mężczyzna w środku zaprosił ją, weszła.

-Wszystkiego najlepszego, kochanie. - bezszelestnie podeszła i stanęła przed nim. -Miło widzieć cię ponownie.

   Francja zerwał się z krzesła, przez co prawie się przewrócił. Nie wierzył własnym oczom, z których wylał się wodospad łez. Przetarł je kilka razy, myśląc, że to tylko iluzja powodowana słońcem czy zmęczeniem. Kobieta, znacznie mniejszymi dłońmi niż jego, ujęła twarz Francisa i wytarła kciukami jego oczy. Nie potrzebne były im słowa. Wtem, on opuścił jej dłonie i udał się z powrotem do szafki. Wyjął szybko pudełeczko i odwrócił się do niej. Podszedł do niej i klęknął, nim zdążyła rzucić mu się w objęcia.

-Wyjdziesz za mnie?

-Tak.

   Przytuliła go po tym, jak drżącymi rękami nałożyli sobie obrączki. Nie kontrolowała już łez, tak jak on. Pozwolili lecieć im do woli, częściowo mocząc ich ubrania czy włosy. Stali w takim bezruchu przez chwilę, z zamkniętymi oczami i ciesząc się chwilą.

-Zawsze będę cię kochać, zawsze będę cię bronić, zawsze będę przy tobie. Je t'aime, Francis. Pamiętaj o tym, dobrze?

  W ułamku sekundy usłyszał, jak pierścionek kobiety upada na podłogę. Otworzył oczy. Przed nim nie było nikogo. Ryknął z wewnętrznego bólu i upadł na kolana, trzymając w ręką drugi pierścionek. W międzyczasie wszedł Arthur, również ze łzami w oczach.

-Przepraszam, ale to wszytko co mogłem zrobić. Mam nadzieję, że ten jeden dzień był dla ciebie czymś więcej niż tylko urodzinami.
 
                        Koniec

Nawet nie wiecie, ile razy się poryczałam pisząc to. Nienawidzę siebie, gdy po przeczytaniu jakiegoś smutnego headcanonu czy coś w tym stylu mój mózg nasuwa mi pomysł na one-shota. Mam nadzieję, że wyszło w miarę nieźle i też się poryczycie ;) Btw nie próbujcie w domu przywoływać zmarłych czy coś. Nawet nie wiem, czy w taki sposób by zadziałało, no ale ekhem. Gdyby komuś nie chciało się wchodzić w Tłumacza Google:

Merci- dziękuję;
Je t'aime, Francis- Kocham cię, Francis.

~Wolfy


【Ten jeden dzień】 //One-Shot// Where stories live. Discover now