Rozdział II

1.5K 149 19
                                    

 Szli w milczeniu. Obok siebie, otuleni ciepłymi płaszczami, gdyż w listopadzie Warszawa do najcieplejszych miast nie należała. Juliusz niemalże dumny, ponieważ szedł spokojnie obok największego wieszcza. Duma rozpierała go od środka, a on pomimo tego że dorosły, cieszył się jak dziecko. Czuł wprost na sobie wzrok wszystkich, którzy byli w domu. Byli na pewno zaciekawieni tym, co się stało. Uśmiechnął się mimowolnie, współczując im. Nie mieli swojego życia, więc niczym pasożyty żywili się plotkami o innych. Ach, Polska i te jej uroki...Zupełnie co innego można powiedzieć o Adamie. Głowę uniesioną miał do góry, nie patrzył przed siebie. Jego wzrok przykuwały gwiazdy, nogi jakby niosły go same. Jakby wiedziały, dokąd iść, a zatrzymał się dopiero przed domem Słowackiego. 

   -Nie są to może dzieła godne twoich, ale mimo wszystko chciałbym poznać twoją opinię na ich temat. - Powiedział cicho Juliusz po chwili, stając przed swoim domem i szukając kluczy do nich w płaszczu. Gdzieś tu powinny być...   

 -Nie oceniaj siebie tak nisko. To irytujące. - odpowiedział mu spokojnie. W pewnym stopniu, było to Adamowi na rękę. Cieszył go fakt, że ludzie naprawdę doceniali jego poezję, a wręcz porównywali swoje wypociny do niej. I zawsze twierdzili, że mu nie dorównują. Czy naprawdę był aż tak dobry? Juliusz przecież deptał mu po piętach. A w głębi ducha musiał przyznać, że Kordian naprawdę przypadł mu do gustu. Tamten skinął głową, w końcu odnajdując klucze. Po chwili poszedł do drzwi, zaczynając majstrować przy zamku.

 - W porządku. Jednak nie mogę oceniać siebie wysoko, bo wtedy stracę cały zapał. - Uśmiechnął się do niego mimowolnie, ciesząc się z jego obecności. Owszem, rywalizacja była między nimi, ale Słowacki nigdy nie czuł nienawiści do Adama. Nie miał pewności, co na ten temat myślał sam Mickiewicz, bo tamten jakoś odciął się od niego. Ich życia nagle zaczęły się różnić od siebie drastycznie, a gdy Ewa zmarła Juliusz zauważył, że Mickiewicz trochę wycofał się z życia publicznego. Nie było to nic dziwnego, ale mimo to Juliusz po ludzku współczuł mu, naprawdę bardzo.

 - Przykro mi z powodu twojej straty. - Powiedział więc miękko, wchodząc do środka. - Nawet nie wyobrażam sobie tego, co musisz czuć.

  Kiedy Adam ujrzał delikatny uśmiech na twarzy Juliusza, poczuł przyjemne jakby uczucie w środku. Musiał przyznać, młody mężczyzna pięknie się uśmiechał. Wstrząsnęło to trochę Mickiewiczem. Przecież to tylko zwykły uśmiech u jego rywala, którego powinien raczej nienawidzić. Miał jednak wrażenie, że Słowacki zamiast majstrować przy zamku, porusza jakiś malutki mechanizm w jego sercu. Odgonił już kolejny raz dzisiejszego wieczoru te dziwne myśli. I właśnie wtedy, chłopak zaczął niewłaściwy temat. Ewa. Ta Ewa, z którą chciał, a nie mógł być. Ta sama Ewa, która przed śmiercią wspominała jego osobę, aż do momentu odejścia. Kobieta nie była pierwszą w której się zakochał, lecz była bardzo ważna. Nie bez powodu przecież, napisał dla niej nawet poemat. A zamiast miłości do niej, czuł teraz dużą pustkę w sercu. 

-Mi również przykro. - rzucił oschle i krótko, po czym wszedł za nim do środka. Czy naprawdę musiał mu o tym wspominać? By to szlag trafił młodego poecinę tylko... 

  Juliusz nie miał pojęcia, czemu Adam nagle tak się zirytował jego słowami. Postanowił jednak to przemilczeć, rozglądając się po przedpokoju. W tym domu zawsze był bałagan, ale dziwnym trafem dawało to najwięcej weny. Słowacki ściągnął palto, po chwili przypominając sobie o dobrym wychowaniu. 

- Proszę, rozgość się. - Powiedział tylko cicho, uśmiechając się. Potem wszedł do pokoju, przynosząc po chwili swój zeszyt. Był bardzo prosty, ot - szara okładka z napisanym na niej tytułem "Żmija", a dalej zapisane stronice. Juliusz z wahaniem podał brulion wieszczowi, modląc się o to, aby Adam nie skrytykował za bardzo tej próby literackiej.  

Warszawska uliczka ✗ SłowackiewiczWhere stories live. Discover now