- Rey – generał dostrzegła ją wśród tłumów i zawołała do siebie. Wojowniczka podeszła do swojej opiekunki.

Tymczasem księżniczka bardzo się cieszyła, że nareszcie ją widzi. Wiedziała, że Rey przechodzi bardzo trudny okres, ale nie miała czasu, by się nią zająć, poza tym czuła, że nie powinna się mieszać. Moc podpowiadała jej, że musi dać losowi się toczyć. Nie umknęła jej jednak drobna zmiana wizerunku.

- Nowy płaszcz? – zagadnęła przyjaźnie, a biedna dziewczyna prawie zapadła się pod ziemię. Co oni mają do tej kurtki?

- Nie do końca – wymigała się szybko.

- Do twarzy ci – stwierdziła uprzejmie generał. – Ale chyba jest ciut za duży.

- To tylko pozory – zapewniła Rey, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać. – Jakieś nowości?

- Tak się składa, że i owszem – potwierdziła staruszka, uśmiechając się lekko. – Rodzina Shavfo zaproponowała rebelii wsparcie finansowe. Wkrótce przybędą osobiście. Nie da się ukryć, że w naszej obecnej sytuacji dosłownie z nieba nam spadają. 

- Mam jakoś pomóc? - spytała dziewczyna, ciesząc się, że Ruch Oporu zbiera sojuszników. Nie znała rodziny Shavfo, ale nie wątpiła, że to wpływowi ludzie. 

- Nie ma takiej potrzeby. To parę gburów, więc lepiej zostawić to mnie - księżniczka uśmiechnęła się pod nosem. - Jest jednak inna wiadomość, która może cię zainteresować. Za dwa dni planujemy napaść na konwój Najwyższego Porządku przy Urdanie. To dawna planeta kolonialna imperium, z której wywożą cenne materiały, w tym bomby i uzbrojenie. Chcemy zarekwirować chociaż część z nich.

- Kto leci? - spytała odruchowo dziewczyna, ciesząc się na myśl o nadchodzącej akcji. W końcu trafiła jej się okazja do wyładowania emocji i zajęcia myśli czymś, co nie jest niebezpiecznym mistrzem Ren, z którym ostatnio się spoufala.

- Poe został kapitanem zespołu. Ma wybrać eskadrę osobiście – Leia nie kryła swojego zadowolenia. To ona wyforsowała kandydaturę porucznika. Był niesubordynowanym dupkiem z wielkim talentem i wielkim sercem, a więc nadawał się idealnie. Reszta rady miała podzielone zdania, ale ostatecznie się zgodzili. – Ale jestem pewna, że cię zabierze, tak samo jak Fina. Bardzo was lubi.

- My jego też – zapewniła Rey, z resztą całkowicie szczerze. Towarzystwo energicznego i wiecznie żartującego rebelianta bardzo jej odpowiadało...

Natomiast co do towarzystwa „przemiłego" Kylo Rena, naprzeciwko którego stała cztery godziny później, raczej nie powodowało u niej jakiejś wybitnej radości. Oduczyła się jednak nienawiści do niego. Zrozumiała, że jest jej potrzebny, a skoro Moc tak chce, to tak ma być i koniec.

- Dziś zabierzemy się za trochę prawdziwej walki – oznajmił jej. Dziewczyna od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Ton głosu miał chłodniejszy, a w oczach paliły się groźne iskry. – Wejdź.

Wykonała rozkaz. Znalazła się w imperialnej sali treningowej. Zastanawiała się, czy to bezpieczne. Ktoś mógł... A z resztą, i tak nie była widoczna dla nikogo poza Renem.

- Potrenujesz dziś z robotami bojowymi – powiedział, rzucając jej jakąś prostą, metalową bransoletę. – Załóż. Nie widzą cię, a to naprowadzi je na właściwy cel. Zdejmiesz po skończonej walce.

Zrobiła, jak kazał, jednocześnie próbując ignorować narastający niepokój. Coś jej nie pasowało.

- Wyciągnij broń.

- Nie mam – zwróciła mu uwagę. W czasie ich krótkiego pojedynku po zabiciu Snoke'a zniszczyli miecz Luke'a, a ona nie miała innego. Nie umiała go również skonstruować.

Wejście do otchłaniWhere stories live. Discover now