07: Strach o córkę

Start from the beginning
                                    

Zwierze było piękne. Jego ubarwienie było jednolicie brązowe. Na szyi miał dłuższe włosy tworzące swego rodzaju grzywę. Na głowie miał w pełni rozwinięte poroże. Nie ulegało wątpliwości, że był to osobnik dorosły.

Remus zadrżał, nie opuszczając różdżki. Zwierze mogło mieć nawet trzysta kilogramów. Gdyby na niego ruszyło mogłoby to się skończyć tragiczne.

Jeleń jednak nie zamierzał atakować. Popatrzył na Remusa czujnymi oczami i opuścił łeb. Potem ruszył pomału przed siebie, omijając mężczyznę. Po paru metrach przystanął i odwrócił się, aby znów na niego spojrzeć.

– Ja chyba zwariowałem – szepnął, kręcąc głową. – Chcesz, abym za tobą szedł?

Czy to możliwe, że jeleń się uśmiechnął? Nie. A czy to możliwe, że ten uśmiech kogoś mu przypominał? Tym bardziej nie. Był zmęczony. Skoro nogi pomału odmawiały mu posłuszeństwa, to i umysł mógł się na chwilę wyłączyć. Na domiar złego czuł, że robi się coraz bardziej głodny.

Zwierzę szło powoli, co jakiś czas sprawdzając, czy Remus na pewno podąża za nim. Mężczyzna dopiero po kilkunastu minutach zdał sobie sprawę, że nie słyszy kroków stworzenia. Jego racice nie łamały gałęzi, na które nadepnęły. Co więcej, zdawał się nie poruszać nawet najmniejszym liściem. Nic. Cisza.

– To trochę szalone, wiesz? – zaczął Lupin. – Uważałem się za człowieka rozsądnego, a to, co teraz wyprawiam, raczej nie jest rozsądne.

Ciekawe, co by się stało, gdybym rzucił w niego kamieniem – pomyślał. Oczami wyobraźni widział, jak przedmiot przelatuje przez jego ciało i uderza w pobliskie drzewo. Ale równie dobrze mógł go spłoszyć, a wtedy nie miałby pojęcia, gdzie właściwie zmierzał.

W pewnym momencie zwierzę się zatrzymało, a Remus rozejrzał się uważnie. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że stoją przy małym, wąskim strumyku. Nie był on głęboki, ale aby przejść na drugą stronę, trzeba było najpierw stanąć na niewielkim kamieniu, który prawdopodobnie był mocno śliski, a upadek mógłby kosztować delikwenta roztrzaskaniem głowy.

Lupin nie za bardzo wiedział, o co chodzi. Spojrzał na jelenia, który nachylił się, aby napić się orzeźwiającej wody.

– Nie mów mi, że chciałeś mi pokazać wodopój – burknął.

Mężczyzna nie mógł się jednak oprzeć. Poczuł, że zaschło mu w gardle. Kiedy dostał wiadomość od Artura spieszył się tak bardzo, że nawet nie pomyślał, aby zaopatrzyć się w wodę. Badawczo przyjrzał się strumykowi. Dokładnie było widać dno. Był czysty.

Zanurzył splecione dłonie i poczuł, że palce drętwieją mu od chłodu. Wypił wszystko, co udało mu się zebrać. Od razu poczuł się odrobinę lepiej. Zapragnął więcej. Znów nachylił się nad strumykiem, a wtedy dostrzegł błysk. Coś leżało na dnie, zasypane piaskiem.

Podwinął rękaw szaty i zanurzył rękę. Spojrzał na swoje znalezisko. Na jego dłoni leżała spinka do krawatu. Była złota, wykonana z niezwykłą dbałością. Z przodu miała przymocowane dwa kamienie szlachetne. Jeden czerwony, drugi żółty. Kolory Gryffindoru.

Remus zacisnął palce na małym przedmiocie. Wiedział, do kogo należała spinka, ale nie rozumiał, jak znalazła się w tym miejscu. Bez słowa schował ją do kieszeni, a potem zauważył coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Na jednym z kamieni była krew. Dotknął jej niepewnie palcem – była zimna, ale nadal kleiła się pod jego dotykiem.

– Cholera – mruknął.

Już chciał powiadomić resztę poszukiwaczy, jednak uświadomił sobie, że krew równie dobrze może należeć do jakiegoś zwierzęcia, a Ginny wcale mogło tutaj nie być. Ale skąd wzięła się spinka?

Zakończony || Serce Wybrańca || Ginny Weasley & Remus LupinWhere stories live. Discover now