Rozdział 24

13.7K 977 1K
                                    

Psycholog wpatruje się we mnie niemal błagalnie. Bawię się całkiem nieźle, przeszkadzają jedynie wyrzuty sumienia, gdy kobieta po raz kolejny zrozpaczona spogląda do swojego notatnika. 

- Mam wrażenie, że mnie nie lubisz, Jesse - informuje mnie i nie mogę nic poradzić na to, że parskam śmiechem. 

- To nie pani wina - tłumaczę jej szybko, nie chcąc, by straciła powołanie. - Ja nikogo nie lubię. 

Zerkam na zegar, chcąc sprawdzić, jak wiele czasu zostało do osiemnastej. Dziewięć minut. Popołudnie jest deszczowe, , a ja bardziej zmęczony niż zwykle. Mam ochotę wyciągnąć telefon, tu i teraz, natychmiast zadzwonić do Setha i poprosić, żeby zorganizował grupę terrorystyczną, która wyciągnie mnie z tej smutnej Filadelfii. Potem przypominam sobie, że jest piątek, w Londynie dochodzi dwudziesta trzecia, a on ma życie i znajomych. Nie musi pamiętać, żeby zadzwonić. 

Nawet jeśli przypadkiem mam dzisiaj urodziny. 

Wzdycham. 

- Nie mam ochoty z panią rozmawiać - przyznaję szczerze i zakładam ramiona na piersiach. - Moja siostra panią oszukała, mam się jak najbardziej w porządku. A przynajmniej tak źle, jak zazwyczaj. Nic się nie zmieniło. 

Kobieta nie wygląda na przekonaną. 

- Nie tak dawno zmieniłeś środowisko, obydwoje dobrze wiemy, jak reagujesz na stres, więc...

Wywracam oczami. 

- Mogę już iść? Zostały trzy minuty. 

- Jesse, terapia... 

- Trwa już od kilku miesięcy, a ja dotychczas się nie zabiłem. Świetna robota, te niedorzeczne pieniądze, które pani płacimy nie poszły na marne. Coś jeszcze? 

Kobieta przygryza wargę i przebiega dłonią po włosach, bezpowrotnie niszcząc idealnie związany, ciasno zebrany z tyłu głowy kok. Luźne kosmyki opadają jej na twarz i przez moment mam ochotę powiedzieć jej, że takie uczesanie pasuje jej o wiele bardziej, że wygląda bardziej ludzko. Powstrzymuję się. Jeszcze zaczęłaby mnie lubić. 

- Idź - zgadza się w końcu. - Tylko nie mów siostrze, że ci pozwoliłam. 

Uśmiecham się i salutuję. 

- Jasna sprawa. 

Trzy sekundy później wybiegam z gabinetu. Ktokolwiek projektował wnętrze tej poradni psychologicznej, za wszelką cenę starał się uniknąć kątów ostrych i wszelkich kantów. Podłogi wyścielone są dywanami, jakby miało to powstrzymać młodocianych samobójców przed rzuceniem się z kanapy. Wygląda to wszystko tak komicznie, że parskam (bywam tu przynajmniej raz w tygodniu, jeszcze nigdy nie obyło się bez parsknięcia) i zupełnie ignorując zbyt miłą recepcjonistkę, wybiegam z budynku.

Przed przychodnią stoi już samochód Jules. Zbiegam po schodkach, szarpię za klamkę i i wskakuję do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Na szczęście Jules nie jest zbyt miła.

- Oszalałeś? - warczy, krzywiąc się na hałas. - Nie rozwalaj mi samochodu.

- Wszystkiego najlepszego braciszku! - mówię piskliwie, nieudolnie imitując jej głos, a potem dodaję już po swojemu. - Dzięki Jules, kocham cię.

Jules pociąga nosem i kręci z niedowierzaniem głową.

- Nigdy byś tego nie powiedział - przygryza wargę, wyglądając na odrobinę skonsternowaną. - Poza tym całkiem zapomniałam, że dzisiaj twoja osiemnastka.

Nawet nie mam ochoty udawać, że jestem zaskoczony, nie spodziewałem się niczego innego. Mały zawód wkrada się jednak do moich myśli, więc szybko potrząsam głową. To tylko Jules. Tylko Jules. Jako osiemnastolatek mam już pełne prawo do wyprowadzki i na zawsze pozbycia się problemu starszej siostry. Problem polega na tym, że jedynym miejscem gdzie chciałbym mieszkać jest Anglia, a nie mam pieniędzy na nic. Chowam twarz w dłoniach i pocieram palcami wskazującymi skronie. Jestem taki zmęczony. Wszystkim.

If I Could FlyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz