Rozdział 15

12.6K 1K 590
                                    

Budzę się i natychmiast zachłystuję się powietrzem. Nie dlatego, że jestem zaskoczony. Skurcz żołądka sprawia, że zwijam się w pół i pluję żółcią. Powinienem zwymiotować. Targają mną spazmy, ale nic się nie dzieje. Po policzkach ciekną łzy. Sam nie wiem dlaczego. Po prostu tam są. 

Słyszę czyjeś przyspieszone kroki, chłodne dłonie zbierają moje włosy z tyłu i uspokajająco gładzą po plecach. Oddycham zdecydowanie za szybko, każde zaczerpnięcie powietrza jest urywane, ale uścisk w klatce piersiowej powoli ustępuje. Staram się opanować. Chcę otworzyć oczy, ale powieki są sklejone. Unoszę dłoń do twarzy i mocno je przecieram. Pewnie nawet za mocno. Ważne, że pomaga - już chwilę potem mrużę je pod wpływam światła, które roztacza stojąca nieopodal lampa. 

Mrużę je, bo Luke jest zdecydowanie zbyt blisko. Jego irytująco gładka cera, oczy które wyglądają, jakby nie spał od kilku dni, zmęczony uśmiech, sposób w jaki opada na swoje własne pięty i chowa twarz w dłoniach. Mrużę oczy, bo nie rozumiem o co chodzi. A cholernie nienawidzę, gdy tak jest. 

- Boże, Jessie - słyszę głęboki głos z drugiego końca pokoju i dostrzegam podnoszącego się z fotela w kącie Jeremy'ego. Mężczyzna podchodzi do nas, a ja mierzę go zaskoczonym spojrzeniem. - Jak się czujesz?

- Jak gówno, dzięki - odpowiadam ochryple i natychmiast się krzywię, bo gardło piecze mnie od niedawnej próby wymiotów i to nie jest najprzyjemniejsze, co mnie w życiu spotkało. - Co się stało?

Kiedy zadaję to pytanie chodzi mi bardziej o to, co się stało, że siedzę sam w pokoju z dwoma wujkami Rowana, bez Rowana, nie o to, jak wpadłem w histerię, zanim zasnąłem. O to nie chcę pytać. O tym nie chcę nawet pamiętać. Pewnie powinienem przeprosić za tą na wpół udaną próbę zarzygania Rowanowi łóżka, ale głos więźnie mi w gardle. Odgarniam włosy z twarzy i ponownie rozglądam się dookoła. Nikogo więcej nie ma w pokoju. Odrobinę mnie to niepokoi. 

Rzucam okiem na Lukasa, któremu Jeremy właśnie pomaga wstać. Brunet trzyma męża tak mocno, jakby obawiał się jego upadku, a tamten nie protestuje. Marszczę brwi i przerzucam nogi tak, by dotykać stopami podłogi, jednocześnie nie brudząc się obrzydliwą wydzieliną z mojego żołądka. 

- Co się stało? - powtarzam pytanie, a mój głos wciąż brzmi tragicznie. Odchrząkuję, ale to tylko pogarsza sytuację. 

Luke nieprzytomnie kręci głową i otacza się ramionami. Posyła mi słaby uśmiech i niemal potyka o własne stopy. Powiedzieć, że jest zmęczony, byłoby niedomówieniem. On jest kompletnie wyczerpany, ma problem z utrzymaniem się na nogach, jego powieki opadają wbrew jego woli i nawet jeśli chciał mi odpowiedzieć, Jeremy mu na to nie pozwala. 

- Spędził tu prawie trzy dni - oświadcza, jednocześnie zatykając Lukasowi usta dłonią. - Wiem, że jesteś zdezorientowany, ale proszę, poczekaj, zawołam Rowana i z nim porozmawiasz. Muszę go odstawić do łóżka, wybacz - spogląda znacząco na męża i nie mogę zrobić nic poza skinieniem głową. Wyraźnie unika spojrzenia mi w oczy. 

Moje myśli pędzą, staram się zrozumieć o co właściwie chodzi, o jakich trzech dniach mówił Jeremy, dlaczego moje ciało jest tak obolałe, dlaczego jestem tak osłabiony i głodny. W milczeniu obserwuję jak wychodzą, a kiedy znikają za zamkniętymi drzwiami, wgapiam się w ciemne drewno i czekam. Nie wiem na co. Może na koniec świata, tak, to całkiem niezła rzecz, na którą można czekać. Na koniec świata i na Rowana. Chociaż może to jedno i to samo. 

W ciszy jaka zapadła po wyjściu mężczyzn, słyszę odgłosy z dołu. Słyszę głosy, pośród których wyróżnia się jeden, wysoki, kobiecy, bardzo zdenerwowany i nie mam najmniejszych wątpliwości, że to pani Connolly. Wsłuchuję się lepiej, odróżniam następne, rozpoznaję słowa. Przymykam oczy. 

If I Could FlyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz