Rozdział 4. Zrzut

171 17 0
                                    


Mam na imię Cristina, powtarzała w myślach Wendy, tuląc do siebie w półmroku pękatą torbę. Cristina Bonetti z Mantui.

W brzuchu samolotu panował półmrok, paliły się tylko przytłumione światła. Wendy siedziała pod ścianą, wsłuchana w jednostajny warkot czy raczej buczenie silników. Ubrana była w jednoczęściowy kombinezon w deseń maskujący. Nazywali go, nie wiedzieć czemu, striptizowym: chyba dlatego, że ściągało się go natychmiast po skoku. Czuła ciężar spadochronu na plecach, uprząż na piersi. Na głowie miała ćwiczebny hełm wojsk spadochronowych, wykonany z płótna wypełnionego kauczukiem. Wyglądam, jakbym wsadziła sobie na łeb wielką nakrętkę, pomyślała.

Maszyna nie wyleciała samotnie: nad Francję odprowadziła ją życzliwa eskorta myśliwców RAF, udających się na nocne wymiatanie. Jeszcze na płycie lotniska Wendy spotkała kilku frantowatych pilotów z toną brylantyny na włosach, wdając się z nimi w przyjazny, niezobowiązujący flirt. Ojciec miał rację: ten fach przyciąga specyficznych ludzi. Teraz jednak, mimo wszystko, czuła się samotna, choć po samolocie krążył dispatcher, podoficer w średnim wieku. Leciała z ciemności w ciemność. Z mroku nocy w mrok hitlerowskiej okupacji.

Mój ojciec, to znaczy ojciec Cristiny, zginął dwa lata temu w Grecji, więc nie lubię Greków – Wendy powtarzała w myślach swoją legendę, starając się ignorować kołatanie serca. Przyjechałam do Francji szukać pracy, ostatnio mieszkałam w Reims, ale tęsknię za Mantuą i niedługo muszę tam wrócić. Jestem pianistką i udzielam lekcji muzyki.

Pomyślała o przyjaciółkach z kursu. Po zakończeniu szkolenia na zamku Kinpaitrick Wendy wraz z Marjorie, Julią i Marie-Louise przerzucono do Manchesteru, aby w terenie miejskim przećwiczyły nowo nabyte umiejętności. Inni kursanci trafili grupami do innych miast. Oczywiście nie chodziło tu o dźganie sztyletem przypadkowych przechodniów czy podkładanie ładunków pod tory tramwajowe – choć Wendy z pewnym niepokojem stwierdziła, że ją do tego kuszą – ale można było praktycznie przećwiczyć wtapianie się w tłum, śledzenie jakiegoś nieszczęśnika czy z drugiej strony gubienie „ogona".

Gdzieś tam po drodze przydarzyło się też szkolenie spadochronowe. Instruktor, starszy sierżant lotnictwa, mówił, że trzeci skok jest najbardziej niebezpieczny: człowiek już się nie boi, a jeszcze nie wyrobił w sobie pokory wobec żywiołu. Zanim Wendy dostała odznakę, wykonała pięć skoków, ale żadnego nocnego: budżet nie pozwolił. Instruktorzy często klęli na „tych chytrusów z MI6", którzy nie chcieli się dzielić sprzętem i doświadczeniem.

Marjorie nie zaliczyła kursu spadochronowego. Pierwszy skok przeżyła, ale miała już dość. Nie znaczyło to jednak, że odesłali ją do domu. Pod wszystkimi innymi względami okazała się na tyle zdolna, że chyba postanowili wysłać ją do Europy inną drogą. Żartem zwróciła się raz do Marie-Louise, że jako Kanadyjka powinna jej teraz urządzić krótki kurs kajakarstwa. Julia podobno też już była w terenie. Kolej na Wendy...

Ledwo się zaprzyjaźniły, a już musiały się rozstać. Nikt nie mógł wiedzieć, czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek się spotkają. A jeśli któraś zginie, pozostałe nawet się nie dowiedzą. Zwykłemu szeregowemu należy się nekrolog w prasie, choćby i lokalnej, a one?

No dobrze, dosyć mazgajstwa, Wendy przywołała się do porządku. Mój kryptonim to „Estelle". Chciałam „Mireille", ale major się nie zgodził. Powiedział, że łatwiej będzie wystukać Morsem, jakby to był dla mnie w ogóle jakiś problem. W Le Mans należy znaleźć kontakt – „Shepherd". Z jego pomocą przedostanę się dalej na południe. Go fetch to me a pint o' wine, An' fill it in a silver tassie... Boże, jakie to beznadziejne, nie dam sobie rady.

Od kabiny pilotów nadszedł dispatcher, którego zadaniem było wyrzucenie Wendy z samolotu w odpowiednim momencie. Jego oczy zalśniły w słabym oświetleniu.

Kryptonim EstelleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz