neighborhood; power out

516 105 27
                                    


Nie żyje pracownik miejscowej elektrowni,

widział cienie na ścianach, kroki na panelach.

Słyszałeś o tym? Dobre sobie. 

Postradał zmysły wśród wszystkich kabli,

nie szkoda nam takiego czubka.



 ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸¸,ø¤º°


Cienie. Cienie. Wszędzie tylko cienie.

Są jak zwierzęta ostrzące kły na twoje drżące nogi i krótki oddech.

Cienie zlizują zimne poty, które skrzą na twoich skroniach.

To uczucie gdy budzisz się w środku nocy.

Ze strachem w przełyku.

Z uczuciem, że to nie tu.

Dziś obudziłeś się z kwaśną miną.

A nie....

Nie spałeś wcale.

Dyskutowałeś z cieniami, które spijały każde twoje słowo.

Tu są tylko dwa kolory.

Z czego tylko pół umiesz nazwać.

A czasem jedynie ćwierć.

Ten gorzki smak w ustach.

Z uczuciem, iż to nie tu.

Jaki kolor mają cienie?

Co, co próbujesz mi powiedzieć?

A przecież wszystko jest na swoim miejscu.

Co, co próbowałeś mi powiedzieć.

Ktoś depta ci po piętach?

– Zamknąć się! Zamknąć się!! Odejść. Odejdźcie! Albo nie! Od razu mnie zamordujcie! Zabijcie! Zabijcie!

Ktoś upada na podłogę. Ktoś śmieje się w oddali. Panele skrzypią, skrzypią jak pod ciężkimi butami. Ale przecież pustka nie skrzypi, chodzi po cichu. Dlaczego cienie mają pociągłe twarze? Dlaczego mają przegniłe zęby i szepczą? A ich głosy są jak robaki, wchodzące do uszy. Przeciskają się przez zakamarki myśli, tworzą tunele w mózgu i wychodzą po drugiej stronie. Ach, nie! Ten ból! Znowu ten ból. I kwilenie i rzucanie się po podłodze. Znowu to samo, znowu to samo. I gdzieś zęby przegryzają żyły i gdzieś po podłodze leją się farby, ale tylko w tym jednym odcieniu. Jaka szkoda, iż nie możesz go nazwać! Ktoś tu idzie, tak tak. Skrada się po ścianach, zdrapuje panele. Kwiatowa tapeta opadach, razem z włosami i resztką nerwów.

Znowu to samo! Tym razem mnie dorwą. Dorwą mnie, to pewne. Pewne! Pewne! Czekam, nie zwlekajcie! Ktoś się śmieje, ktoś płacze, wszyscy krzyczą.

A w końcu wszystko jest na swoim miejscu.


¸,ø¤º°'°º¤ø,¸¸,ø¤º°


Park Chanyeol jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko. Na jego twarzy ostał się ślad pasty do zębów. Spodnie miał od piżamy, a podkoszulek na drugą stronę. Serce w jego piersi chciało z niej wyskoczyć z zaangażowaniem porannego samobójcy, a przyspieszony oddech wręcz błagał o zwrócenie go gdzieś na rogu ulicy. Ten telefon. Chyba będzie musiał zużyć więcej czerwonej nici.

funeral | chanbaekWhere stories live. Discover now