Rozdział 19

527 51 135
                                    

Sophie's POV:

Wysiadam z taksówki pod swoim domem, ciężko wzdychając.

Zarzucam kaptur od bluzy na głowę, ponieważ jest zimno. Poza tym, moje włosy wyglądają w dalszym ciągu tragicznie.

Zauważam, że mam przy sobie tylko telefon, co oznacza, że ubrania zostały w domu Haringtonów.

Później napiszę do Jacksona, że kiedyś po nie wpadnę.

Przymykam na chwilę powieki, aby policzyć w głownie do dziesięciu.

Muszę się mentalnie przygotować.

Wypuszczam powietrze z ust i podchodzę do drzwi, przy których naciskam na klamkę.
Dlaczego on zamknął mój dom? Ja walę.

Dzwonię dzwonkiem i czekam, aż ktoś przyjdzie i mi otworzy, jest naprawdę zimno.

W końcu drzwi się uchylają i mogę zauważyć blond czuprynę.

— Czego pani tutaj szuka? — śmieje się Lenehan, otwierając szerzej.

Wciągam gwałtownie powietrze, widząc jego tors. Bez. Kurwa. Koszulki.

— Chyba mieszkam — przewracam oczami, starając się zachować obojętność.

Cóż, na jego widok nie powinnam mdleć, tylko go zwyzywać. O tak.

Przepycham się obok niego, specjalnie dźgając go łokciem w żebra, a niech ma.

Pizga bardzo.

— Nie przywitasz się ze swoim chłopakiem? — słyszę szept tuż przy uchu, co nie bardzo mi odpowiada.

Staram się być jednak pewna siebie.

— Jeśli mi takowego przyprowadzisz — wzruszam ramionami, ściągając buty.

— Przecież jestem. — Otwiera przede mną ramiona, a ja jedynie patrzę na niego z kpiną.

Oczywiście druga część mózgu mówi mi, żebym się na niego rzuciła.

No kurwa chętnie, ale nie w takich okolicznościach.

— Mia nie byłaby zadowolona — wzdycham, udając smutek.

— Czego nie widzi, o tym się nie dowie. — Łapie moje biodra, lecz szybko strącam jego dłonie.

W co on gra?

— Daruj sobie — olewam go, przechodząc do salonu.
Zastaję niemały syf, co jest złe i nie na miejscu.
— Gdzie jest Devries? — pytam, odwracając się do tyłu. — Czy was totalnie pojebało? — denerwuję się.

Znów czuję ból głowy.

Obserwuję ruchy Charliego, no nie tylko, bo jego wygląd też przyciąga wzrok.
Nie widziałam go całe dwa miesiące.

Nie odpowiada mi, czego się szczerze spodziewałam. Jak zwykle jest zwykłą cipą.

— Nie mogłeś nocować u Jasona? — zadaje kolejne pytanie. — Z tego, co się orientuję, mieszka w pobliżu.

— Mieszka w akademiku, skarbie — oznajmia z przekąsem.

— W porządku — przewracam oczami, ignorując jego zaczepkę — powtórzę się. Gdzie jest Devries?

— Wyszedł na jakieś spotkanie — wzrusza ramionami, kompletnie olewając swojego przyjaciela.

Unoszę jedynie wysoko brwi, a następnie kręcę głową z niedowierzania.

— W ogóle, fajnego masz tego sponsora — szyderczo się śmieję.

Czuję się przy nim niekomfortowo.
On mnie obraża, ale jednocześnie onieśmiela. Tak nie powinno być.

Never Give Up |BaM|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz