Rozdział II

188 17 0
                                    

     Wypychałam językiem policzek, ze znudzeniem rozglądając się po białym korytarzu. Cały, cholerny korytarz był biały, oprócz czarnych framug od drzwi i zielonych paprotek pod sufitem, rozwieszonych w przerwach między każdymi drzwiami. Nad każdymi był wymalowany fantazyjnym pismem numerek lub nazwa, tak jak "Sekretariat" lub "Pokój lekarski", opcjonalnie "Toaleta dla pań". Stałam tutaj z 5 minut, a już czułam bezgraniczną wolność i równie obezwładniające uczucie nieustannej obserwacji. Krótko mówiąc, to miejsce przyprawiało mnie o dreszcze. Ekscytacji czy strachu - nie umiałam stwierdzić.
     Lawrence Hospital Center najwyraźniej zapomniało, że troje studentów ma odwiedzić jednego z ich świrów. Przepraszam, pacjentów.
     Nie powiem, ten cały Emmanuel Allen mnie ciekawił. Proszę was, kto po 30 latach życia odnajduje w sobie zdolności uzdrawiania, a potem uświadamia sobie, że jest aniołem? Ale czułam się zirytowana, że pomimo statusu gości (tak miałam napisane na plakietce, którą dostałam przy recepcji), nikt się nami nie interesuje.
- Jesteście pewni, że dobrze trafiliśmy? Może to onkologia...
- Zamknij się, Chiara. - Jason wydawał się poirytowany moim retorycznym pytaniem. Wzruszyłam ramionami. To już nawet nie można się zapytać?
     Pokręcił głową z dezaprobatą i założył ręce za siebie. W białej koszuli wpuszczonej w levisy i blond grzywą przerzuconą na bok wyglądał niesamowicie przystojnie. Ava przyglądała się swojemu identyfikatorowi. Nie udało nam się zmusić jej do założenia oficjalnego stroju, więc miała na sobie fioletową bluzę bez kaptura i szare rurki. Uczelniane kolory, co za lokalny patriotyzm.
     Podeszłam do okna, oczywiście zakratowanego. Nie wiem, czy to rozsądne, umieszczać psychiatryk na 3 piętrze.
- Moi łowcy! - z głębi korytarza dobiegł nas głęboki głos. Odwróciliśmy się niemal równocześnie i ujrzeliśmy niewysokiego, grubiutkiego mężczyznę w białym kitlu, z niemalże białą brodą i rozwichrzonymi włosami. Do piersi miał przypiętą plakietkę wymieniającą wszystkie jego tytuły, a na twarzy miał uśmieszek, do którego brakowało tylko wysokiego śmiechu i zacierania rąk. Czułam, jak moje oczy, jak zwykle otoczone eyelinerem, rozszerzają się coraz bardziej i bardziej. Mężczyzna chyba to przyuważył. - Stephen mówił, że przyśle studentów z "Hunter College" w tym tygodniu.
     Zamknęłam buzię. Przez chwilę bałam się, że doktorek odkrył moje i Avy... hm, dodatkowe zajęcie. Fakultet z potworoznawstwa. Jason oczyścił gardło.
- Zapewne doktor Wilkins? - uśmiechnął się szeroko. Jeju, ten to umiał sobie zjednywać ludzi. - Dużo o panu słyszeliśmy. Profesor Berkley przesyła pozdrowienia.
- Ah, stary, dobry Stephen. Więc zlecił wam przypadek Emmanuela Allena, tak? Dostaliście akta?
- Tak, przeglądaliśmy je. O ile można to nazwać aktami...
- Te trzy kartki to wszystko, co wiemy o Emmanuelu. Albo raczej Castielu, jak jął się nazywać. Chodźcie, zaprowadzę was.
     Ruszył raźnym krokiem, nie czekając na nas. Wymieniłyśmy z Avą zdumione spojrzenia. Jason nakazał nam dyskretnym ruchem dłoni dołączyć do ich dwóch. Z ociąganiem ruszyłam do przodu, nie spuszczając uważnego spojrzenia z postaci doktora.
- Czy dla ciebie też wygląda podejrzanie? - Ava nachyliła się do mnie w marszu. Skinęłam głową bez słowa. Jego postać wzbudzała we mnie nieuzasadnioną niechęć.
- Doktorze, kto jest lekarzem prowadzącym Emmanuela? - zapytałam głośno. Obejrzał się przez ramię z dobrotliwym uśmieszkiem.
- Całkowitą opiekę przejęła nad nim siostra Masters. Ufam jej bez zarzutu.
- Hm. Okej, doktorze Jekyll. - przewróciłam oczami.
- Uwielbiam Stephena. Zawsze przyśle przynajmniej jednego sceptyka. - zatrzymał się i przewiercał mnie wzrokiem na wskroś. - Ale zdradzę ci sekret, moja droga. Demony istnieją. - wyszczerzył zęby. - Każdy ma jakiegoś w sobie. A ja pomagam je leczyć. Więc bądź tak dobra i zajmij się swoją częścią ogrodu, dobrze?
- Doktor Wilkins proszony do gabinetu. Doktor Wilkins proszony do gabinetu - rozległ się damski głos z głośnika zgrabnie ukrytego za jedną z paprotek na ścianie. Niemalże podskoczyłam. Oczy doktora były absolutnie magnetyzujące, a zarazem odpychające, jakby kryła się za nimi zupełna pustka. Rzucił mi ostatnie spojrzenie i jeszcze raz się uśmiechnął.
- Chyba muszę was zostawić samych. Skręcicie zaraz w prawo i zobaczycie pokój 137. Tam znajdziecie odpowiedź. Papa!
- Papa chrzań się - mruknęłam, gdy tylko odszedł parę kroków. Jason szturchnął mnie pod żebra, co było dość trudne ze względu na różniące nas centymetry.
- Nie możesz choć raz powstrzymać swojego niewyparzonego języka? "Okej, doktorze Jekyll"?
- No nie powiesz mi, że to nie jest podejrzane. - odparłam i wyminęłam go, wchodząc w zakręt.
- Przez to wasze popieprzone hobby dostajecie paranoi. - zawołał za mną. Odwróciłam się i szłam teraz tyłem.
- Ava, czy ty dostajesz paranoi, czy może nasz nowy przyjaciel jest supernaturalny? - wyszczerzyłam zęby.
- Zdecydowanie to drugie. Sorry, Jason, mamy do tego nosa. - wzruszyła ramionami. Uniosłam głowę, by zerknąć na liczby wymalowane nad drzwiami. 133... 135... 137. Przez chwilę poczułam irracjonalny lęk, że tego numeru nie będzie. Zatrzymałam się.
- Widzisz? Musisz nam zaufać. - dotknęłam klamki otwartą dłonią, by sprawdzić jej temperaturę. Okazała się zwyczajnie chłodna. Zacisnęłam palce wokół metalu.
- Hola, hola. Grzeczni ludzie najpierw pukają, zanim wejdą do pomieszczenia - J. przysunął się do mnie, strącając moją dłoń. - A skoro tak bardzo chcecie udowodnić, że z Wilkinsem jest coś nie tak, dlaczego nie posypałyście go solą?
- Bo grzeczni ludzie tak nie robią - sparodiowałam go. Zacisnął zęby, wpatrując się we mnie. Wydęłam usta w grymasie samozadowolenia.
- A można wiedzieć, jak robią to niegrzeczni?
     Zamarłam. Znałam ten głos. Śnił mi się, noc w noc, od pół roku. Wraz z przenikliwym spojrzeniem, zaciśniętymi ustami. Ava i Jason wpatrywali się w postać za mną.
     Odetchnęłam, przywołując na twarz możliwie kpiący wyraz i odwróciłam się na pięcie. Nie udało mi się zbić go z tropu. Lufa pistoletu, na moje oko, Colta M1911A1, mierzyła prosto w moje serce. Obejmowały go dłonie o szczupłych palcach, należących do mężczyzny, który stał wyprostowany, w lekkim rozkroku, nieznacznie odwrócony. Zaciśnięte usta, delikatnie ściągnięte brwi, ostre kości policzkowe, zmierzwiona fryzura, przenikliwe spojrzenie pełne wspomnień. Wyglądał dokładnie tak samo, jak pół roku temu, tylko tym razem występował w dobrze skrojonym garniturze, nie skórzanej kurtce.
- Dużo szybciej. - odparłam, nie dając po sobie poznać, jaki szok we mnie wywołał. Gęsia skórka pokryła moją skórę.
- Hahaha, pewnie. - zaśmiał się bez humoru, po czym jego twarz ponownie ściągnęła się bitchface'm. - Czego szukacie w tym pokoju?
     Jason uniósł dłonie. Chłopak natychmiast skierował pistolet w jego stronę.
- Ani drgnij.
- Jesteśmy studentami, mamy zlecone badania nad przypadkiem Emmanuela...! - w jego głos wkradała się panika, ale dzielnie z nią walczył. Wskazał na nasze identyfikatory z napisami "Gość". Zielone oczy przez chwilę wpatrywały się w kawałki plastiku, potem powoli przeniosły się na nasze twarze. Uniósł jedną brew i sięgnął za pazuchę.
- Agent Smith, FBI. - pokazał odznakę, po czym zgrabnie ją złożył. - Kto was przysłał?
- Hunter College. - odparłam, uśmiechając się. - Projekt naukowy.
     Drzwi od pokoju Allena otworzyły się i stanął w nich blisko dwumetrowy młody mężczyzna o przydługich, brązowych włosach, przecierający dłonie zakrwawioną szmatką. Na przystojnej twarzy miał lekki zarost i znudzony wyraz. Rozdziawiłam lekko buzię, próbując spojrzeć mu w twarz. (Naprawdę, Sam? Zamierzasz się tłumaczyć jakimś... nastolatkom?) Rozejrzał się po zgromadzeniu i chyba coś wyczytał z twarzy kolegi, bo wyjął odznakę, wciskając szmatkę do kieszeni spodni.
- Agent Smith, FBI. Żadnego pokrewieństwa. - wskazał identyfikatorem na siebie i tego drugiego.
- Jak się mamy do was zwracać? Agencie Smith? Będzie obaj reagować na raz? - ściągnęłam usta. - W sumie to całkiem pomocne, taka podwójna uwaga.
     Agent Smith numer 1, alias Moody Badass przewrócił oczami, zaciskając zęby. Mięśnie na jego policzkach zadrgały. Odczuwałam lekką satysfakcję, przynajmniej do czasu, gdy Jason chwycił mnie za łokieć i odciągnął kawałek do tyłu. Obejrzałam się na niego. Nie patrzył jednak na mnie; przesuwał wzrokiem z jednego chłopaka na drugiego. Ava przygryzła policzek, prawdopodobnie łącząc wątki w ten sam spójny wniosek, który wysnułam ja.
     Coś tu nie gra.
     Proste, prawda?
- Czego tu szukacie? - odezwał się agent Smith numer 2, alias "Mroczny i niebezpieczny". Zmarszczyłam brwi. Wydawał się całkiem inny niż wtedy, podczas nieudanego polowania na wendigo. Może jednak się pomyliłam...?
- Odpowiedzi - wtrąciła Ava lakonicznie.
- Ah, tak, projekt. - przystojniak parsknął śmiechem, opuszczając broń i zabezpieczając ją.
- Pozwólcie im wejść. - rozległ się niski głos z wnętrza pokoju. Obaj agenci wymienili spojrzenia.  W końcu ten wyglądający na starszego z rezygnacją pokręcił głową i wskazał drzwi dłonią, w której nadal dzierżył Colta o białej rękojeści.
- Słyszeliście. Wchodźcie. Życzę szczęścia.
     Jason pierwszy wszedł do pokoju. My ruszyłyśmy za nim.
     W pokoju o białych ścianach stał niski stół z lampą i krzesłem, na którym siedziała młoda kobieta w niebieskim stroju pielęgniarki. Na twarzy miała wyraz najwyższego rozbawienia, ręce złożone na piersi, nogi, obute w glany trzymała na łóżku. A przy zasłoniętym oknie, w białym stroju i beżowym, trenczowym płaszczu stał mężczyzna. Miał czarne włosy i kilkudniowy zarost. Gdy się odwrócił, zobaczyłam krystalicznie przejrzyste, niebieskie oczy i zacięty wyraz twarzy.
- Emmanuel Allen? - odezwała się niepewnie Ava. Mężczyzna zerknął ponad nas, jakby szukał potwierdzenia. Poczułam się nieswojo, gdy mężczyzna w końcu przeniósł na nas swoje spojrzenie. Jakby przewiercał mnie na wskroś, poznał mnie całą. Za mną stanęli agenci; to z nimi porozumiewał się mężczyzna.
- Moje imię brzmi Castiel. Jestem aniołem pańskim.
     Rozdziawiłam buzię. Może nie liczyłam na harfę i aureolę, może nawet nie na skrzydła wyrastające z pleców, ale wyobrażałam sobie coś... kogoś bardziej spektakularnego. Tymczasem mężczyzna przy oknie był, no cóż, zwyczajny, chociaż całkiem przystojny. Jednakże im dłużej się w niego wpatrywałam, tym jaśniejszym się stawało, że jego postać rośnie w siłę, tak jakby czerpał ją od jakiegoś źródła zasilania w pomieszczeniu. Stracił nieco butę, gdy dostrzegł mój wyraz twarzy. W końcu się wyprostował i utkwił wzrok w którymś z agentów, nie byłam pewna, którym, ale sprawiał wrażenie, jakby odzyskał rezon.
     Pielęgniarka uniosła się z krzesła i założyła ręce na piersi. Budziła we mnie nieuzasadniony niepokój.
- Co, więcej zagubionych dusz w naszym małym kółku wzajemnej adoracji? - zapytała. Miała absolutnie znudzony głos. Zerknęłam kontrolnie na Avę, bo wiedziałam, że fascynują ją takie osoby. Miałam rację. Wpatrywała się z podziwem w kobietę. Jeszcze chwila i poprosiłaby o autograf.
     Castiel uniósł brodę, rozglądając się po suficie.
- Powinniśmy iść, Dean. Nie pozbyliśmy się ich na długo. - oznajmił niskim głosem.
     Zaraz, zaraz, zaraz... Sam. Dean. Wendigo, skórzana kurtka, flanela. Warkot silnika. Wyniosłość starszego z nich. Broń. Fałszywe odznaki. O, Sherlocku...
     Odwróciłam się z zamiarem ogłoszenia wyników mojej niesłychanie błyskotliwej spekulacji, ale nie zdążyłam nic powiedzieć. Chyba wyczytali to z mojej twarzy.
     Niższy z nich chwycił mnie za ramię i wyciągnął mnie z pokoju. Mimowolnie zauważyłam, że łosiowaty pociągnął za sobą Avę.
- Puść mnie...! - warknęłam, ale on bezceremonialnie wepchnął mnie do pomieszczenia po drugiej stronie korytarza. Ava i agent (a może nie?) zamknęli za sobą drzwi. Jason został z tamtą kobietą, sam. Szybko zrozumiałam, że jesteśmy w składziku na miotły.
- Będziesz mi teraz sprzedawał lekcję jak Dumbledore?
     Dean Winchester przewrócił oczami, zniecierpliwiony.
- Czego chcecie od Casa? - mruknął.
- Kto to jest Cas? - zmrużyłam oczy i uniosłam ramiona. Przetarł twarz dłonią. Zabawne, że właśnie, w sumie bez słowa podważyłam jego tożsamość, a on przejmuje się innym facetem.
- Dlaczego tu przyszliście? - wtrącił się wyższy chłopak, Sam.
Ava zatkała mi usta dłonią, gdy zobaczyła, że zamierzam się odezwać.
- My naprawdę...
- Robicie projekt, okej, słyszeliśmy. Mamy wam uwierzyć, że łowcy studiują? - Dean uniósł brew, potrząsając głową.
- A dlaczego nie? - zerwałam dłoń Avy z moich ust.
- Bo to nie idzie w parze, okej?
- W zasadzie da się to zrobić - wtrącił młodszy.
- Sam, nawet się nie odzywaj.
- Więc jesteście Winchesterami. - skonstatowała Ava. Posłałam jej urażone spojrzenie. To miała być moja kwestia.
     Wymienili spojrzenia. Wiedziałam, że nas pamiętają. Nawet jeżeli nie poświęcili nam nawet chwili wspomnień wcześniej, to teraz sobie przypomnieli. I nie zamierzali nam gratulować zabicia wendigo.
- Oglądałyście show, tak? - uśmiechnął się Sam. Zgłupiałam. Dean pokręcił głową z rezygnacją. Robiło się coraz dziwniej. Ava patrzyła na nich z lekko rozchylonymi ustami. Wygładziłam czarną spódniczkę, którą miałam na sobie.
- Prosiłem cię, Sam...
- Przestań, Dean. To było śmieszne.
- Ale nikt się nie śmieje.
     Nie tak sobie wyobrażałam spotkanie Winchesterów, najlepszych, najskuteczniejszych, najsławniejszych łowców w Zjednoczonych Stanach Ameryki, a kto wie, czy nie na całym świecie. O ile za oceanem są łowcy. Zawsze sądziłam, że poznam ich w trakcie jakiegoś arcytrudnego polowania, z którym poradzę sobie śpiewająco, a oni zachwyceni zaproszą mnie do Chevroleta Impali z '67, może nawet pozwolą usiąść z przodu...
     Na pewno nie sądziłam, że zaczną się kłócić w składziku na miotły.
     Nagle ziemia się zatrzęsła, a na korytarzu rozległ się nieludzki krzyk. Spięliśmy się w gotowości. Drzwi od składzika otworzyły się na całą szerokość, uderzając o ścianę. W dziurze stanął Castiel.
- Przybyli. Musimy uciekać.
     Ava i Sam zareagowali natychmiast, wybiegając z pokoiku i rozglądając się po korytarzu. Ja zamarłam, widząc, jak oczy Castiela stają się coraz bardziej niebieskie i niebieskie, aż zaczęły... świecić. Cała jego postać jaśniała. Dean cmoknął ze zniecierpliwieniem i chwycił mnie za rękę, wyciągając nas oboje ze składziku.
     Biegliśmy. Jason i pielęgniarka czekali na nas za zakrętem, Sam i Ava biegli tuż za nami. Z trudem nadążałam za długonogim łowcą, który nie zwalniał, nawet gdy z impetem wpadł na wahadłowe drzwi, otwierając je na oścież. Gdzieś za nami słychać było wrzaski i huki.
     Wypadliśmy na przyszpitalny parking. To tutaj zaparkowałam mojego czarnego Dodge'a Challengera z 1970 roku. Dopiero teraz zauważyłam równie czarną Impalę na skraju placu. Pognaliśmy tam co sił. Rozległ się cichy trzepot skrzydeł i znikąd pojawił się Emmanuel, to znaczy Castiel. Nie miałam nawet sił się bać.
- Jedźcie. Ja ich zatrzymam. Spotkamy się w drodze do Seattle. - zadecydował anioł. Wydawał się coraz bardziej przejęty, a jeszcze bardziej zniecierpliwiony. Dean przez krótką chwilę wpatrywał się w niego spojrzeniem, którego nie umiałam jednoznacznie odczytać. W końcu skinął głową.
- Niech będzie. Wsiadać.
- Hej, zaraz, mój samochód... - zaprotestowałam resztką tchu, wykonując bliżej nieokreślony ruch ręką w kierunku Dodge'a. Co jak co, ale mój Johnny...
- To jest twój samochód? - Dean zdołał wrzucić w to tyle ironii, na ile go tylko było stać. Nawet jeśli był zdziwiony, nie dał tego po sobie poznać. - Świetnie. Daj kluczyki. Wasz chłoptaś wraca do domu. Nikt nie będzie ścigać dzieciaka. Cała reszta do środka. - zarządził. Jason otworzył usta, ale Dean bez ceregieli wyciągnął pistolet i wycelował mu w twarz. - Spadaj. Teraz.
     Sam otworzył drzwi od samochodu i niemalże wrzucił tam mnie i Avę. Pielęgniarka usadowiła się z drugiej strony. Jason wodził za nami przerażonym wzrokiem, powoli się cofając.
- Twój heroizm jest serio uroczy, ale nie mam na to czasu. - Dean pokręcił głową i wskoczył za kierownicę. Castiel rozpłynął się w powietrzu.
     Gdy silnik maszyny zaryczał i opuszczaliśmy parking, uświadomiłam sobie, że chyba nie zaliczę projektu. Bo, hm, mój przedmiot obserwacji okazał się cholernym aniołem stróżem Winchesterów. Zacisnęłam powieki i zacisnęłam dłoń na dłoni równie przestraszonej Avy.
      Zaraz się obudzę.

Hunteri HeroiciWhere stories live. Discover now