Wedding Time

728 34 6
                                    

Zawsze wyobrażała sobie ten dzień jako najwspanialszy w całym jej życiu. Biała, piękna, długa suknia, wszyscy bliscy jej ludzie w jednym miejscu i oczywiście cudowny mężczyzna, który widząc ją popłacze się ze szczęścia... Bo będzie wiedział że to jego przyszła żona. Kobieta, którą kocha i z którą chce spędzić resztę życia...
- Clarke! Ty jeszcze nie gotowa?! Dziecko! Za godzinę zaczyna się ceremonia! - krzyknęła matka dziewczyny.
Blondynka jakby obudziła się z transu i spojrzała w kierunku starszej kobiety. Na jej twarzy były już kilogramy makijażu. Nie wiedziała czy to on powodował że nie mogła się uśmiechnąć, czy to jednak była myśl o tym cholernym, ustawianym ślubie.
Jej matka załatwiła wszystko: catering, kwiaty, suknie, listę gości... Załatwiła jej nawet cholernego męża!
Clarke niechętnie wstała i z pomocą starszej Griffin wcisnęła się jakoś w tą okropnie niewygodną suknie. Abby pomogła jej jeszcze z welonem i wyszła z pomieszczenia.
Spojrzała w lustro jeszcze raz. Przerażała ją jej twarz, ale najgorsza była jednak suknia. Czuła się w niej jak wielka góra bitej śmietany. Chciała płakać, ale nie mogła. Matka zabiłaby ją gdyby w tym dniu nie wyglądała "perfekcyjnie"...
Dziewczyna westchnęła i wyszła z pomieszczenia.
Stresowała się.
Tak do końca nie wiedziała co się dookoła niej dzieje.
Ocknęła się dopiero w kościele. Usłyszała marsza weselnego. Chwyciła swojego ojca pod ramię i zaczęła stawiać krok za krokiem. Czuła że cała drży. Wszędzie było pełno ludzi. Nie znała praktycznie nikogo. Spojrzała w kierunku swojego narzeczonego. Chcąc nie chcąc musiała przyznać że wyglądał na prawdę dobrze. Garnitur doskonale na nim leżał. Jednak to nie był jej typ. I ona, i on o tym wiedzieli. Chłopak wpatrywał się w nią z kamiennym wyrazem twarzy. Kiedy w końcu stanęła obok niego, jej stres osiągnął apogeum. Ale nie mogła teraz uciec. A przynajmniej jeszcze nie teraz...
- Zebraliśmy się tutaj, aby połączyć Clarke Griffin i Lincolna Whitemore'a węzłem małżeńskim... - przemówił kapłan, rozpoczynając cala ceremonię.
Nie chciała tego, bala się co może się stać. Wbijała sobie własne paznokcie w dłonie, aby skupić się na czymś innym niż otaczająca ją rzeczywistość.  Ale czy tak miało wyglądać całe jej życie? 
- Nadszedł czas na przysięgę małżeńską - powiedział kapłan.
Państwo młodzi wstali. Lincoln odkaszlnął i szturchnął Clarke delikatnie na wysokości jej pasa. Dziewczynie wyleciały kwiaty. Upadłaby na ziemię, gdyby nie silne ramiona mężczyzny, który znajdował się obok niej. Słyszała te wszystkie krzyki niedowierzania i może i nawet zmartwienia. Jednak z nich wszystkich najbardziej wyróżniał się ten niezadowolenia, który wydała jej matka.
- Niech wszyscy pozostaną na swoich miejscach - krzyknął Lincoln - Zabiorę ją na chwile na świeże powietrze, to pewnie przez ten stres.
Jej "narzeczony" podniósł ją szybko.
- Pani Griffin, proszę pozostać na swoim miejscu, poradzę sobie sam, w końcu jestem lekarzem - powiedział mężczyzna, a matka dziewczyny niechętnie się zgodziła.
Kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz, z dala od tych wszystkich ciekawskich spojrzeń, mężczyzna odetchnął.
- Już - powiedział, a ona otworzyła oczy.
Odstawił ją na ziemie.
- Zmywajmy się stąd póki jeszcze możemy - powiedziała blondynka.
Pobiegli szybko we wcześniej umówione miejsce. Bellamy stał oparty o swojego jeepa rozglądając się dookoła, zaś jego siostra nerwowo chodziła tam i z powrotem. Kiedy tylko ich ujrzeli Octavia rzuciła się w kierunku Lincolna mocno go przytulając. Bellamy przyciągnął Clarke do siebie i złożył na jej ustach pocałunek.
- Nareszcie jesteś - powiedział, a ona uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Jedzmy już, bo za chwile na pewno ktoś zacznie nas szukać - powiedział Lincoln, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
Jednak zanim to uczynili Octavia pomogła zdjąć blondynce suknie. Dziewczyna szybko zmieniła ubrania na jakieś wygodniejsze. Upchnęła znienawidzony kawałek materiału do najbliższego kosza i z uśmiechem na ustach mruknęła tylko: nie będę tęsknić.
Na lotnisko dotarli w miarę szybko, przeszli przez odprawę i wsiedli do samolotu. Dopiero, kiedy Clarke zajęła swoje miejsce udało jej się odetchnąć...
- Na prawdę się udało! - powiedziała wesoło i pocałowała krótko siedzącego obok mężczyznę jej życia.
- Kocham Cię - powiedział Bellamy.
- A ja kocham Ciebie - odpowiedziała mu dziewczyna.
Oparła się na jego klatce piersiowej, a ten objął ją ramieniem i pocałował w czoło. Przez cały czas oboje uśmiechali się po prostu siedząc obok siebie i ciesząc się chwilą...

Rodzice zmusili ich żeby poszli w końcu na randkę, aby pokazać innym jaka "cudowna" z nich para. Siedzieli przy barze raz za razem wlewając w siebie kolejne szklaneczki z alkoholem. Nawet ze sobą nie rozmawiali, po prostu gapili się tępo w blat, szklankę czy najbliższą ścianę. Muzyka jeszcze bardziej denerwowała blondynkę, przez co z wściekłości zagryzała wargę do momentu, kiedy nie poczuła w ustach metalicznego smaku krwi.
- Idę do toalety! - krzyknęła do Lincolna, jednak ten nawet nie zwrócił uwagi na jej słowa.
Clarke weszła do pomieszczenia i oparła się rękami o umywalkę. Westchnęła widząc swoje oblicze. Te wszystkie drogie błyskotki i sukienka od jakiegoś sławnego i zarazem drogiego projektanta zdecydowanie nie były w jej stylu. Ale jej matka nalegała. Bo przecież "wiedziała co dla niej najlepsze". Przejechała jedynie usta czerwoną szminką i wyszła z łazienki. Przy barze nie zastała Lincolna, ale jakoś jej to nie obchodziło. Mieli tu jedynie przyjść i wrócić razem. To co działo się w samym klubie już nie obchodziło ich rodziców. Oni zadbali o to żeby odpowiedni ludzie dowiedzieli się że razem wyszli. Usiadła na jedynym z krzesełek przy barze i zamówiła kolejnego drinka.
- Dlaczego taka piękna dziewczyna siedzi tu sama? - usłyszała czyjś głos.
Na poprzednim miejscu Lincolna siedział jakiś mężczyzna, którego zdecydowanie nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Blondynka przyjrzała mu się dokładnie zanim udzieliła odpowiedzi. Czarne jeansy, biały podkoszulek i skóra. Cudownie umięśnione ciało, trochę przydługawe brązowe włosy i te oczy... Piękne, brązowe oczy. Zdecydowanie był w jej typie.
- Tak właściwie nie jestem tu sama, ale nie mam pojęcia gdzie zniknął mój partner... - odpowiedziała.
- Partner? - zapytał.
- Tak, jestem tu ze swoim na... Znajomym. Jesteśmy tylko znajomymi - skłamała. Tak właściwie nie wiedziała dlaczego, przez to zrobiła biednemu brunetowi nadzieje. Ale należało jej się coś od życia tak?
- W takim razie zatańczysz? - zapytał, szeroko się przy tym uśmiechając.
- Nawet nie znam Twojego imienia.
- Bellamy.
- Clarke.
- Skoro już się znamy to chodźmy!
Ujęła jego wyciągniętą dłoń, po czym weszli na sam środek parkietu. Przetańczyli ze sobą wiele piosenek. Co jakiś czas wracali do baru, gdzie pili razem kolejne drinki i po prostu rozmawiali. Czuła się z nim dobrze. Wyjątkowo. Jakby zapomniała o wszystkich złych rzeczach, które działy się dookoła niej. Było jej po prostu dobrze.
Kolejną rzeczą którą pamięta były ich pocałunki. Te piekielnie gorące, namiętne pocałunki. Bardzo dobrze pamiętała moment w którym Bellamy otworzył drzwi damskiej toalety nie przestawając jej całować. Pamięta też zaskoczony krzyk Octavii i spojrzenie Lincolna skierowane w jej kierunku. W tamtym momencie ta sytuacja nie wydawała jej się tak śmieszna jak teraz. Wyznali sobie całą prawdę. Zrozumieli się i nawet umówili na kolejną "randkę". Jej matka była bardzo zadowolona kiedy Clarke poinformowała ją, że następnego dnia znowu razem wychodzą. Spotkali się w restauracji. Rozdzielili się zaraz po wejściu do lokalu. Blondynka czuła się wspaniale z Bellamy'm. Nie przeszkadzały jej nawet złowrogie spojrzenia które co jakiś czas chłopak posyłał w kierunku swojej siostry, a dokładniej jej partnera. Jednak po jakimś czasie przyzwyczaił się do mężczyzny. Clarke i Lincoln co parę dni wychodzili gdzieś "razem", żeby w rzeczywistości spotkać się z rodzeństwem Blake. Jednak minął rok  i nadszedł czas ślubu. Zorganizowali wszystko dosłownie parę dni wcześniej. Spakowali walizki wmawiając wszystkim że to na ich miesiąc miodowy... 

- Nad czym tak myślisz? - zapytał Bellamy.
Złapał dziewczynę za jej lewą dłoń składając na niej czuły pocałunek.
- Wspominam - odpowiedziała - Sprawiłeś że w końcu jestem szczęśliwa...
- A Ty sprawiłaś, że moje życie stało się znacznie lepsze - mruknął, a blondynka ponownie złączyła ich usta w pocałunku.
Po paru godzinach lotu w końcu wylądowali w Grecji. Ułożyli tam sobie życie i wzięli piękny, podwójny ślub. Porzucili toksyczne środowisko, które stworzyli ich rodzice na rzecz czegoś nowego i wspaniałego. Tamci ich nie znaleźli albo po prostu odpuścili, bo był to już ich 7 rok w Europie, a nadal nikt ich nie znalazł. Obie pary dorobiły się już dzieci. Znaleźli nowych, prawdziwych przyjaciół, ale przede wszystkim mieli siebie i swoją miłość.
I żyli długo i szczęśliwie...

^.^ ^.^ ^.^
Cześć i czołem!
Wiem, że bardzo dlugo mnie tutaj nie było, a jeśli chodzi o kolejny powrót to najwcześniej pod koniec maja, ale mam wytłumaczenie! MATURA. Boże napisze ja ktoś za mnie?
Chciałam dodać coś fajnego, ale to jest jedyna praca, która kiedyś napisałam do końca... Bo kilka mam zaczętych :')
Przepraszam Was jeszcze raz, mam nadzieje ze zrozumiecie i wybaczycie że wstawiłam coś tak słabego :(
Buziaki! <3

One Shoty || BellarkeWhere stories live. Discover now